Najlepsze single roku 2019

Miejsca 20-11

Obrazek pozycja 20. Caroline Polachek – So Hot You're Hurting My Feelings

20. Caroline Polachek – So Hot You're Hurting My Feelings

Pierwszy raz słuchałem tego w pociągu i – choć wiem, że brzmi to totalnie niewiarygodnie – dosłownie w tym samym momencie, gdy sięgałem do torby po banana, z moich słuchawek dobiegło Polachkowe Show me your banana. Podkreślam: nie słyszałem wcześniej tej piosenki… Moment to przerażający i – jakby nie było – dość magiczny zarazem, co nieźle pasuje do całej aury spowijającej „Pang”. Magii, czy może bardziej jakiejś nawiedzonej ezoteryki, na płycie wszak nie brakuje, chociaż akurat omawiane tu „So Hot…” najbardziej wyłamuje się z tej atmosferycznej estetyki, ze względu na swą czystą przebojowość. Groovik podkładu to przecież kolejne dziecko Fleetwoodowego „Everywhere” (siostry Haim dałyby się pokroić za ten instrumental), a rozmowa z własną wokalizą jako budulec aranżacyjny zwrotki to pomysł zrealizowany iście miodnie. Do tego tekst o tym, jak próbujesz być cool, ale dopada Cię miłość i co? Miękka faja jesteś. Ale masz to w nosie. Czyli jednak magia. Zaraz, napisałem wyłamuje się? Ale w tym teledysku Caroline podryguje jak kowbojka w samym kurwa piekle, jakby odgrywała durnowatą parodię „Suspiriów”. Jestem zaniepokojony. I kocham to. (Jędrzej Szymanowski)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 19. American Football – Silhouettes

19. American Football – Silhouettes

American Football jak mało która ekipa zapracowała sobie w tak szybkim czasie na łatkę zespołu jednej płyty. Co prawda różnica między kultowym już debiutem, a „tym drugim” jest dość zauważalna, ale nie na tyle, żeby przekreślić zespół do końca kariery. Na „Silhouettes” ciążył więc dość spory ciężar: czy przeciętne albumy to już będzie norma czy jednak mają jeszcze cokolwiek do powiedzenia?. Pierwsze chwile z dzwoneczkami Glockenspiel powodowały jeszcze wiercenie się na krześle, ale po przestrzennym ataku błogości gitarowej na poziomie 1:24 już byliśmy w (okładkowym) domu. Tkwiąc tak w tym pozornym braku dziania się docieramy do końca płyty, nawet przez chwilę nie planując jej przerwać. Wielu ludzi porównuje „Silhouettes” do zimnego i marzycielskiego post-rocka pierwszej generacji i oczywiście mają rację, ale mi to całe snucie się kojarzy się z Red House Painters, byciem w danym momencie i danym czasie. Naprawdę mało jest albumów o podobnej charakterystyce, balansujących na granicy minimalizmu, ale nigdy go nie przekraczających (co oznaczałoby nudę). Gdzie przekroczenie znaczy Mark Kozelek po „Benji”. Zespół wprowadza dream popowe wokale, stoi w opozycji do młodzieńczej werwy „LP1”, nie spieszy się i leży swobodnie na puchowej bieli. Emo slowcore’owa alternatywa na bezśnieżne ferie jakiej teraz potrzebujemy. (Mateusz Mika)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 18. Slowthai – Doorman

18. Slowthai – Doorman

„Nothing Great About Britain” zawiera wiele świetnych piosenek, ale chyba żadna z nich nie okazała się być takim przebojem jak „Doorman”. Otwierająca ją linia basowa zwiastuje coś - jak na standardy hip hopowe - niespotykanego, a późniejsze dołączenie do niej agresywnej punkowej perkusji tylko to przypieczętowuje. Slowthai prezentuje tu cały wachlarz swoich zalet: zabójczą energię, tonę charyzmy za majkiem i świetnie napisane linijki. Instrumental jest jedyny w swoim rodzaju, a wrzynający się w pamięć refren stał się klasykiem w dniu premiery. Nie wiem czy da się posłuchać tego kawałka i nie nucić potem pod nosem: nicotine - can’t quit iiiiit. Współpraca rapera z Mura Masą zaowocowała transgresywnym bangerem, który w bezkompromisowy sposób odkrywa nowe możliwości rapu. (Jakub Małaszuk)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 17. Fontaines D.C. – Big

17. Fontaines D.C. – Big

W dniu swojej premiery, 12 kwietnia ubiegłego roku, debiut Fontaines D.C. ukazał się niemal na wszystkich nośnikach – na kasecie, winylu, płycie CD i w wersji cyfrowej. Trochę żałuję, że odtwarzałam go tylko z dwóch ostatnich, bo wszechobecny na debiucie zgrzyt i zgiełk zapewne zdecydowanie ciekawiej brzmią na taśmie, która lepiej oddałaby charakter tego materiału – uliczny, miejski, pubowy, przesiąknięty dymem i zakurzonymi zakątkami Dublina.

Mimo to, zdaje się, że „Dogrel” broni się w każdym wydaniu, przede wszystkim za sprawą niesamowitej świeżości i rock’n’rollowego sznytu, czego doskonałym przykładem jest singlowy „Big”. Nagranie, otwierające wydawnictwo, jest najkrótszym spośród wszystkich jedenastu, ale niczego mu nie brakuje. Jest garażowy brud, jest post-punkowa surowość, jest odpowiednia motoryka, jest też indie rockowa… piosenkowość. „Big” ukazuje wszystkie atuty zespołu – błyskotliwość, autentyczność i przebojowość zamknięte w prostych, momentami dosadnych formach. Nie ma tu miejsca na kompromisy, a niecałe dwie minuty wystarczą, by bezpardonowo zdiagnozować Dublin.

„Big” nie jest utworem przełomowym – podobnie, jak „Dogrel”, daleki jest od eksperymentu i wizjonerstwa. To sprawdzone chwyty okraszone mocną, ale poetycką narracją, uderzające szczerością oraz uczciwością. Fontaines D.C. wiedzą, co robią, czują to, co robią i nie potrzeba tu niczego więcej. Mnie to przekonuje – podobnie, jak Michała Stępniaka, który pochwalił ich za witalność, melancholię i miłą zadziorność. (Emilia Stachowska)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 16. Ariana Grande – ghostin'

16. Ariana Grande – ghostin'

Cytując klasyka: szkoda strzępić ryja. W niektórych przypadkach gadanina jest zwyczajnie czcza, by nie powiedzieć – szkodliwa. Cokolwiek bowiem napiszę o utworze Ariany Grandy nie oddam wielkości mojego uwielbienia dla „ghostin’”. Bo cóż z tego, że to dla mnie wręcz definicyjny przykład minimalistycznego piękna w muzyce. Albo, że mgławicowe, miarowe uderzenia akordów w stałej, repetytywnej progresji przynoszą mi tyleż niezwykłą przyjemność estetyczną, co egzystencjalny niepokoj, pochłaniając moje ja w zupełności, porywając mnie daleko z profanicznego świata. Z innej strony, to utwór przecież kompletnie nie-w-stylu Grande – pozbawiony charakterystycznego efekciarstwa czy produkcyjnego rozbuchania tudzież wyrafinowania. „ghostin’” jest tak proste jak tylko może być. Może brzmi ono trochę jak post-scriptum do ukochanego przez mnie chillwave’u? A może nad produkcją duchową pieczę objął Kevin Shields? Taki strumień myśli mógłbym ciągnąć długo, tylko po co. Gdy mowa o rzeczach niepojętych, zbyt łatwo popaść w pretensję bądź walenie banałem. Więc zakończę jednym zdaniem: „ghostin’” mnie nawiedza, uwodzi, fascynuje i ciągle nie daje spokoju. (Patryk Weiss)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 15. Friendly Fires – Silhouettes

15. Friendly Fires – Silhouettes

Jeżeli w którejś z równoległych rzeczywistości wrażliwości fanów Eski i Pitchforka zrosłyby się w jedno, to Friendly Fires mogłoby być tym zespołem, którego utwory powodują zgrzytanie zębów co poniektórych przez bycie puszczanym setki razy dziennie w tej rozgłośni. I choć sam więcej przyjemności czerpałem z singli zespołu z poprzednich lat, a album wypuszczony w 2019 raczej po mnie spłynął, nie można odmówić chłopakom przebłysków, między innymi w postaci tego numeru. “Silhouettes” jest utworem, który w duchu jest bardzo podobny do zwycięzcy w kategorii singli z 2017, czyli “Hard Times” Paramore. I choć, w moim odczuciu, zabrakło tu tej wyrazistości, która była obecna w w numerze grupy Hayley, to nadal mamy do czynienia z szalenie chwytliwym, żywiołowym i subtelnie inteligentnym popem.

Wielką wartością w muzyce jest dla mnie także, gdy ktoś potrafi wykrzesać coś nowego z gatunków, które generalnie uchodzą za mało wartościowe. Coś takiego zrobili w pewnym stopniu Super Girl and Romantic Boys, Jeff Rosenstock i robią też Friendly Fires, wyciskając wszystko co najlepsze ze swojej niszy. I choć “Silhouettes” raczej nie zostanie w naszej pamięci na długo, w tym momencie jest to utwór, którym dobrze jest się cieszyć. (Jakub Nowosielski)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 14. Stella Donnelly – Tricks

14. Stella Donnelly – Tricks

Mam problem z koncepcją artystów narodowych i uwiera mnie mocno fakt, że o Stelli Donnelly nie umiem myśleć inaczej. Przecież to wysokiej jakości gitarowy pop, z intelektualnym biglem, śmiało mierzący się ze społeczną problematyką z pomocą takich narzędzi jak humor i cięta ironia. Twór ze wszechmiar internacjonalny. A jednak te wszystkie sztuczki, które serwuje Australijka, kierują myśli me w stronę, powiedzmy, etniczną. Bo przecież nie tylko charakterystyczny akcent mówi nam o pochodzeniu piosenkarki, ale przede wszystkim piosenki; ich brzmienie, instrumentarium, swoisty kompozycyjny sznyt w mojej głowie wołają: Australia. Muzyka Stelli oddycha – i to pełną piersią – tym samym powietrzem, co lekkie, żwawe elektroakustyczne songi The Go-Betweens, wyrafinowane, bogate kompozycje Crowded House, skromne, charakterne utwory The Triffids; z kolei storytelling zaś i prezencja przypominają zawadiacki styl Courtney Barnett.

Samo „Tricks” to naprawdę rześki, pełen energii, lekki jak piórko wakacyjny przebój, który w pełen humoru sposób podejmuje temat niezdecydowania w miłosnej relacji; tych słów rzucanych na wiatr, niepoważnie poważnych, pozbawionych pokrycia rozmów o rzeczach dla relacji ostatecznych. Warstwę muzyczną zaś napędzają wkręcająca się w głowę melodia i potłuczone zagrywki gitary. Razem tworząc miksturę będącą relaksującym rejsem przez krainę zwiewnego indie popu. Owa lekkość to dla mnie coś definiującego Stellę i wskazanych wyżej muzyków z kraju kangura. Ich muzyka się nie narzuca, nie obciąża, wprowadza za to w stan znośnej lekkości bytu dając przy każdym odsłuchu dużo frajdy. Trudno jednak sobie wyobrazić, że po ostatnich wydarzeniach w Australii muzyka zespołów z tego kraju mogła pozostać równie beztroska. (Patryk Weiss)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 13. These New Puritans – Inside The Rose

13. These New Puritans – Inside The Rose

Kiedy pojawiły się zapowiedzi powrotu po sześciu latach, miałem w sumie więcej obaw niż nadziei. Spodziewałem się, że bracia Barnett pójdą jakąś dziwaczną drogą i zaproponują coś co będzie nie do końca zrozumiałe, przesadnie eksperymentalne. Taka byłaby w sumie naturalna kolej rzeczy. Zapowiadający album tytułowy utwór rozwiał niemal wszystkie wątpliwości. These New Puritans z jednej strony pozostali sobą, a z drugiej postanowili jeszcze więcej wyciągnąć z możliwości, jakie daje pop. Melodyjność spotyka więc eksperyment, a „Inside The Rose” jest jednym z tego najlepszych przykładów. Mamy tu hipnotyzujące piękno, a jednocześnie Jack Barnett śpiewa jakby mu się nie chciało, a i to też ma urok. Już od pierwszych dźwięków nieobce jest poczucie, iż ta nieco usypiająca atmosfera będzie zmierzała w ciekawych kierunkach. Swoje robi panoszący się tutaj niepokój. Można dać się zachwycić, ale i niekiedy zirytować (zwłaszcza kiedy przesadzi się z dawkowaniem). „Inside The Rose” to jedna z tych piosenek, które najbardziej kojarzą się z dokonaniami Depeche Mode z okresu, kiedy zespołu słuchało się najlepiej, ale i takie nazwy jak Burial również przychodzą do głowy. W innym utworze z płyty, „A-R-P”, padają znamienne słowa: let this music be a kind of paradise / a kind of nightmare / a kind of I don't care – trudno mi sobie wyobrazić lepszą charakterystykę These New Puritans. (Michał Stępniak)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 12. Toro y Moi – Ordinary Pleasure

12. Toro y Moi – Ordinary Pleasure

Toro Y Moi rozmyśla na temat nadmiaru bodźców, który utrudnia funkcjonowanie we współczesnym świecie, a jako remedium na tego typu bolączki zdaje się proponować ten oto, nadzwyczajnie wpadający w ucho, kawałek. Kongi - stanowiące bazę sekcji rytmicznej - sprawiają, że biodrom trudno odmówić bujania; świeży, cudownie żywy, funky bassline dba o jedyny w swoim rodzaju groove; ciepłe, kolorowe syntezatory budują ładną harmonię, a delikatne wokale Chaza szczelnie dopełniają urokliwości tej atmosfery. „Ordinary Pleasure” to bowiem zgrabnie napisana piosenka z cudownym refrenem. Słysząc go, zaczyna się mieć ochotę rzucić wszystkie obowiązki i zrobić coś dla siebie, tak po prostu. W końcu mowa tu o maksymalizowaniu przyjemności. Bardzo podoba mi się to jak, nieco w duchu Jamesa Murphy’ego, zabójczo przebojowy, taneczny instrumental kontrastuje tu z dość przygaszonym tekstem. Słodko-gorzki wydźwięk nadaje temu utworowi głębi, ale bynajmniej nie przeszkadza w zabawie i rozkoszowaniu się radosną energią, która bez pukania przekracza próg mózgu i przejmuje kontrolę nad ciałem. (Jakub Małaszuk)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 11. Clairo – Bags

11. Clairo – Bags

Mam słabość do wzruszających popowych piosenek: „Bags” to jedna z takich kompozycji, która za pomocą minimum środków wyciska ze mnie maksimum łez. Wystarczyłby mi w zasadzie sam wokal Claire Cottrill w połączeniu z tym prostym riffem (tak należy grać trzyakordówki), aby się zachwycić, a przecież mamy tutaj jeszcze perkusję, która idealnie odzwierciedla frazę walking out the door with your bags oraz śliczny klawiszowy hook, który subtelnie potęguje napięcie obecne w całym utworze. W ciągu czterech minut z hakiem Clairo przedstawia cały wewnętrzny rollercoaster związany z tym, że chce się powiedzieć drugiej osobie o swoich uczuciach. Zachwyt, lęk przed odrzuceniem, drobiazgi, które dostrzega się, będąc zakochanym, emocje, które toczą wojnę w twoim żołądku – to wszystko tu jest. Dodajmy jeszcze queerową otoczkę, potęgującą strach odczuwany przez autorkę i w efekcie otrzymujemy love song brzmiący bardziej jak breakup song. „Bags” to perełka w dorobku Clairo, będąca dla niej równie ważnym singlem, co „Pretty Girl”, od którego to wszystko się zaczęło. (Marcin Małecki)

Posłuchaj >>

Screenagers.pl (24 stycznia 2020)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: M
[29 stycznia 2020]
Jakoś nie mogę się przekonać do Fontaines D.C.
Jako fan The Fall powinienem być za - warstwa instrumentalna jest w sumie sympatyczna, ale kompletnie nie podchodzi mi wokal.
Jednostajne pokrzykiwanie rodem z jakiegoś pubu i nieciekawa barwa głosu jakoś mnie odpychają od tego zespołu.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także