Relacja z Reading 2007

Część I

Carling Weekend Reading, przez wielu uznawany za najlepszy festiwal rockowy na świecie, w 2007 roku był moim jubileuszowym, bo już piątym z rzędu tego typu wydarzeniem. Z trzech ostatnich brytyjskich festiwali, w których uczestniczyłem, ten jestem zmuszony uznać za najgorszy pod względem artystycznym i najlepszy pod niemal każdym innym. Przede wszystkim jeśli chodzi o pogodę. Od czasu pamiętnego festiwalu Roskilde w 2004 roku (patrz relacja), nauczony doświadczeniem zawsze na takie imprezy zabieram ze sobą kalosze, sztormiak i inny osprzęt przeciwdeszczowy. Co prawda od trzech lat ani razu jeszcze rzeczony ekwipunek się nie przydał, ale też jeszcze nigdy nie okazał się on tak bezużyteczny jak tym razem. Przez trzy dni sierpniowego Bank Holiday właściwie nie przestawało świecić słońce, na co oczywiście kompletnie nie byłem przygotowany, w związku z czym ostatniego dnia żaden zwyczajny śmiertelnik nie był w stanie odróżnić mnie od rodowitego Indianina. Może to się wydawać śmieszne, zważywszy na to, że do tej pory narzekałem na dokładnie odwrotne warunki pogodowe, ale uwierzcie, że smażenie się przez kilka godzin na słońcu nie sprzyja odbiorowi muzyki. Na szczęście apteki w miejscowości Reading były dobrze przygotowane na taką ewentualność i już na pierwszych przy wejściu półkach oferowały różnego rodzaju kremy do opalania i balsamy łagodzące na spieczoną skórę. Przy okazji można też było zaopatrzyć się w tabletki kofeinowe (w Polsce nie wiedzieć dlaczego zabronione), które trzeciego dnia okazały się prawdziwym hitem, umożliwiającym normalne funkcjonowanie w nienormalnych warunkach upału, bólu mięśni i zwyczajnego zmęczenia. Suma sumarum udało mi się jakoś przetrwać i z perspektywy czasu oceniam, że takie warunki są i tak zdecydowanie bardziej korzystne niż permanentny deszcz i chłód.

Relacja z Reading 2007 - Część I 1

Szkoda, że w parze z warunkami pogodowymi nie poszedł w tym roku poziom koncertów. Niby można się było spodziewać tego wcześniej, patrząc na skład festiwalu, ale i tak pewien niedosyt pozostaje. Już choćby dobór headline’ów na głównej scenie musiał budzić mieszane uczucia, zwłaszcza jeśli chodzi o Razorlight dnia pierwszego (których to nota bene panów postanowiłem sobie po raz trzeci, jubileuszowy, odpuścić). Prawdopodobnie angielska duma nie pozwoliła organizatorom wystawić jako główne gwiazdy samych Amerykanów, ale coś mi nieśmiało podpowiada, że na miejsce w pierwszym szeregu bardziej zasłużył sobie Trent Reznor, cokolwiek by nie sądzić o jego ostatnich płytach. A nawet jeśli koniecznie jeden dzień kończyć musieli Angole, to trzeba było postawić na Klaxons albo Ash. Ale nie będę uprzedzał faktów...

Relacja z Reading 2007 - Część I 2

Festiwal na głównej scenie rozpoczęły dziewczyny z The Pipettes. Ich występ nie przyciągnął niestety dużej liczby fanów, prawdopodobnie ze względu na wczesną porę. Dzięki temu bez problemu można było dostać się niemal pod samą scenę i utwierdzić w przekonaniu, że pozostanie w namiocie i osuszanie skrzynki piwa (jak uczyniła większość Anglików) było w tym momencie błędem. Ubrane w białe sukienki (tudzież bluzki) w czarne grochy, zgrabne dziewczęta nie tylko dobrze się prezentowały (uroczo kręcąc w rytm muzyki bioderkami), ale także świetnie śpiewały, a w przerwach między piosenkami pozwalały sobie nawet na dość frywolne żarty kokietujące męską część publiczności. Pochwalić należy także, pozostających w cieniu uroczych kobiet, muzyków zespołu. Na żywo kompozycje znane z płyty „We Are The Pipettes” wypadły równie dobrze, co w wersjach studyjnych. Gdybym nie wiedział, na jakiej zasadzie dobierana jest kolejność wykonawców na poszczególnych scenach (dla niewtajemniczonych – jest to zależność wprost proporcjonalna do szeroko rozumianej „ważności” danego artysty), pomyślałbym, że organizatorzy trafili w dziesiątkę, lokując The Pipettes jako zespół otwierający cały festiwal.

Relacja z Reading 2007 - Część I 3

Paul Smith nie ma natomiast w sobie praktycznie nic z subtelności pań z The Pipettes, a na scenie przeistacza się w istny wulkan. W tej chwili Maximo Park w dużej mierze właśnie jemu zawdzięczają komercyjny sukces i koncertową sprawność, zresztą zespół występował niedawno w Polsce, więc chyba nie muszę nikogo przekonywać, że tak jest. Wszystkie gesty tego frontmana, jego ruchy i skoki były doskonale wyćwiczone i zgrane z choreografią koncertu, dzięki czemu bez problemu skupiał na sobie uwagę całej publiczności. Na szczęście Paul jest równie dobrym wokalistą i sceniczne popisy nie przeszkadzały mu w poprawnym śpiewaniu, więc ludzie, którzy na koncert Maximo Park przyszli ze względu na muzykę, nie byli raczej zawiedzeni. Na głównej scenie festiwalu Reading chłopcy z Newcastle zaprezentowali głównie utwory ze swojej drugiej płyty „Our Earthly Pleasures”, które na żywo wypadły nadspodziewanie dobrze. Repertuar uzupełniły highlighty z debiutu, między innymi „Apply Some Pressure”, „The Coast Is Always Changing” oraz kończące występ “Graffiti”. Pewnie gdyby przy takiej formie większy nacisk położony został na bardziej przebojową część materiału pochodzącą z „A Certain Trigger”, występ byłby jeszcze lepszy, ale i tak nie można było narzekać.

Relacja z Reading 2007 - Część I 4

Najciężej harującym zespołem tegorocznego Reading był bez wątpienia Jimmy Eat World. Pierwszego dnia festiwalu zagrał dwa koncerty – najpierw w środku dnia na głównej scenie, a następnie jako headline na Lockup Stage, gdzie muzycy dali upust swojej punkowej naturze (a przy okazji zaprezentowali więcej materiału z nowej płyty). Ja widziałem tylko ten pierwszy występ i muszę przyznać, że grupa, której kibicuję już od dawna (a dokładnie od kapitalnego, wydanego własnym sumptem albumu „Bleed America”), wypadła naprawdę świetnie. Najlepiej rzecz jasna brzmiały stare, dobre kawałki, takie jak „Bleed American”, „Sweetness”, „The Middle” czy „Authority Song”, ale tak naprawdę cały set został zagrany z odpowiednią dawką energii i żywiołu. Muzycy nie oszczędzali się przed drugą zmianą, która była jeszcze tego dnia przed nimi i to się bardzo publiczności spodobało. Zdecydowanie był to jeden z jaśniejszych punktów dnia (dnia dosłownie, czyli do zachodu słońca) na głównej scenie.

Relacja z Reading 2007 - Część I 5

Dla Sparty, pomimo że zespół na koncie ma raptem trzy płyty, koncerty to nie pierwszyzna. Muzycy z El Paso najważniejsze szlify zdobywali jeszcze z formacją At The Drive-in, która słynęła z bardzo energetycznych, wręcz dzikich występów na żywo. W nowym wcieleniu Jim Ward i spółka nie są już tak nieobliczalni na scenie, ale pod względem warsztatu nie cofnęli się w stosunku do czasów gry w swojej macierzystej, nieistniejącej już grupie. Zespół zagrał głównie utwory ze swojej ostatniej płyty „Threes”, w tym wyśmienity „Taking Back Control”. Co ciekawe, kilka kompozycji z „Porcelain”, którymi poprzetykany był set, na żywo zrobiło dużo większe wrażenie niż na płycie. Dopiero tu mogłem w pełni docenić ich strukturalny, przestrzenny zmysł. Niespodzianką był zagrany na sam koniec występu utwór „Cut Your Ribbon” – jedyny kawałek z debiutanckiej płyty „Wiretap Scars” i chyba najlepszy w dorobku zespołu. Niefortunnym zagraniem podczas występu był z kolei zupełnie niepotrzebny w tym miejscu komentarz wokalisty Jima na temat George’a Busha. Zastanawiam się, czy wszyscy amerykańscy muzycy, a zwłaszcza ci pochodzący z Teksasu (wokalista sam nawiązał do swojego miejsca zamieszkania), mają na tym punkcie jakieś kompleksy. Ile można tego słuchać?

Jeśli doszukiwać się największego pechowca festiwalu, to na to miano na pewno zasługuje Jack Penate. Dla artystów jeszcze przed debiutem występ na Reading jest okazją nie do przecenienia, aby pokazać się z jak najlepszej strony szerszej publiczności. Tymczasem Jack przyjechał do tej miejscowości pod Londynem… z infekcją gardła. W efekcie występ musiał zakończyć już po kilku piosenkach, wykonując w dodatku część z nich wyłącznie w wersji instrumentalnej. Publiczność była jednak bardzo wyrozumiała. Może zadziałała tutaj zwykła ludzka solidarność i współczucie, a może po prostu jedna z największych nadziei brytyjskiego popu w tym roku zdążyła już dzięki takim serwisom jak Myspace zdobyć popularność, namiot bowiem pękał w szwach, a stłoczeni w środku ludzie pomimo problemów wokalisty bawili się świetnie. Ciekawe połączenie melodyjności popu i liryczności charakterystycznej dla singer-songwriterów z zadziornością rockandrolla zrobiło także na mnie niemałe wrażenie, a Jack awansował do pierwszej ligi najsympatyczniejszych wykonawców młodego pokolenia.

Relacja z Reading 2007 - Część I 6

Wiele wspólnego miały ze sobą występy dwóch młodych kapel – brytyjskiej Kubichek! i kanadyjskiej Tokyo Police Club. Oba zespoły to ścisła tegoroczna czołówka jeśli idzie o płyty łączące nowoczesnego rockandrolla z elementami alternatywy lat osiemdziesiątych i nie ukrywam, że ich występy miałem odhaczone w swoim planie na długo, zanim poznałem dokładny grafik występów na festiwalu. Przede wszystkim zaskoczyła mnie jednak – in minus – frekwencja na tych koncertach, zwłaszcza, że nie jest przecież tajemnicą forma obu kapel na żywo. Z jednej strony szkoda, bo mniej ludzi mogło przekonać się czy warto w przyszłości przyjrzeć się tym zespołom, z zaś drugiej strony nie przeszkadzało mi to, że mogłem bez problemu przebić się do pierwszego rzędu i z garstką wtajemniczonych fanów poszaleć trochę do dźwięków takich wymiataczy jak „Cheer It On” czy „Nature Of The Experiment”. Tokyo Police Club zagrali chyba wszystko, co posiadają do tej pory w repertuarze. W końcu utwory mają raczej krótkie, a musieli jakoś wypełnić przyznany im czas. Ogólnie rzecz biorąc, występ był całkiem udany, choć prawdopodobnie nie aż tak dobry, jak się spodziewałem. Kanadyjczycy padli chyba ofiarami wizerunku, który sami wykreowali. Jeżeli będą dążyć do tego, aby ich koncerty przypominały At The Drive-in z czasów świetności, to dobrze, ale jeszcze długa droga przed nimi. Chłopcy z Kubichek! dali się z kolei przede wszystkim poznać jako bardzo sympatyczni młodzieńcy, którzy mają w sobie dużo pokory i wiedzą dobrze, gdzie jest ich miejsce na scenie muzycznej. Dlatego nie było w ich występie ani grama gwiazdorstwa, za to dużo zaangażowania i emocji. Kawałki z „Not Enough Night” brzmiały bardziej indie niż na płycie, co jeszcze dobitniej niż w wersjach studyjnych zdradzało inspiracje grupy amerykańską sceną alternatywną i stawiało wyraźną granicę, oddzielającą ich od typowych gwiazdek z okładek NME. Poza tym basista, który wyglądał jak zwyczajny chłopak z klatki obok, miał na sobie koszulkę Sonic Youth. I jak tu nie lubić tego zespołu?

Relacja z Reading 2007 - Część I 7

Ogromny zawód sprawili mi za to The Young Knives. Pewnie czytając te słowa, zastanawiacie się, na co tak naprawdę liczyłem, więc od razu tłumaczę – skoro miliony nastolatków w Anglii potrafią tak dobrze bawić się przy muzyce tej grupy, to chciałem na własne uszy przekonać się, o co ten cały szum. Okazało się, że w zasadzie nie wiadomo o co, ponieważ z koncertu nie zapamiętałem kompletnie nic, a przyjemność z dostarczanej przez zespół muzyki też miałem niewielką. Podobnie mogło być z The Pigeon Detectives, bo przecież muzycznie obu kapelom do siebie bardzo blisko. Różnica polega na tym, że ci ostatni mają na koncie dwa wyjątkowo nośne i porywające na koncertach single – „I’m Not Sorry” i „I Found Out” – które na kilka minut zamieniają tłum ludzi w nieobliczalny, szalejący, żywy organizm. Oczywiście chłopaki z Leeds zostawili je sobie na koniec, stopniowo podkręcając atmosferę występu. Zespołowi udało się wykrzesać ze swoich utworów więcej, niż można się tego spodziewać słuchając płyty i choć osobiście trochę się na ich występie wynudziłem, to fani tego rodzaju brzmień, których pod namiotem (nie tylko ze względu na chęć schronienia się przed słońcem) zebrało się wyjątkowo dużo, wyglądali na zachwyconych.

Przemysław Nowak (21 grudnia 2007)

Relacja z Reading 2007:

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także