Relacja z festiwalu Roskilde 2004
Wstęp
Dziękuję Kubasie i Ethanowi za pomoc w redakcji tekstu.
Dziękuję Madee za to, że była tam ze mną...
Tegoroczny festiwal Roskilde, w przeciwieństwie do tego z 2003 roku, stał głównie pod znakiem chmur i deszczu. Od początku jednak można się było spodziewać nieciekawej pogody. Zwiastował ją chociażby grad, który przywitał nas już pierwszego dnia pobytu na campingu, kiedy szukaliśmy miejsca do rozbicia namiotów. Mniej więcej od wtorku aż do dnia powrotu jedno słowo pojawiało się na ustach wszystkich - błoto. Błoto, jakiego podobno od dobrych kilku lat w Roskilde nie widziano. Utrudniało ono wykonywanie niemal wszystkich codziennych czynności, takich jak mycie się czy jedzenie, uniemożliwiało sprawne poruszanie się po terenie campingu i festiwalu, czy w końcu, z aspektów czysto psychologicznych, psuło nieco odbiór poszczególnych koncertów. Generalnie zalegająca woda dała się we znaki wszystkim, jednym bardziej, innym mniej. Nie ma więc chyba co narzekać, tym bardziej, że nam akurat udało się w miarę bezproblemowo przetrwać trudne warunki. A byli i tacy, których już trzeciego dnia rano obudziła woda w namiocie i musieli "odpłynąć" w wyżej położone sektory obozowiska. Deszcz i chłód nie zniszczyły jednak miłej atmosfery całego festiwalu. Zresztą, czy prawdziwego fana rocka może od uczestniczenia w takim wydarzeniu odwieść trochę deszczu i błota?