Ocena: 7

Vandermark 5

Beat Reader

Okładka Vandermark 5 - Beat Reader

[Atavistic; styczeń 2008]

Chicago. 7600 km od Żywca (przynajmniej Google tak twierdzi). Już tak kiedyś zacząłem, a nie wypada się powtarzać. To może tak: dotychczasowi fani z pewnością nie będą zawiedzeni. Choć brzmi to jak obelga lub opis nowej płyty AC/DC (z resztą na jedno wychodzi), to obcując z „Beat Reader”, nie da się od tej myśli uciec. Wypada zatem jej pojawienie się tutaj wytłumaczyć.

W momencie lokowania tej płyty na skali ocen, z efektem widocznym powyżej, zadałem sobie pytanie: dlaczego ta płyta podoba mi się bardziej od innych jazzowych albumów, które dane mi było poznać w tym roku? Dodajmy: albumów bardzo podobnych. Większość z nich kwitowana była w myślach krótkim „nic nowego”, natomiast kompozycje Kena Vandermarka zdobyły sobie sympatię, chociaż dalej nie jestem w stanie dokładnie określić podstaw takiego stanu rzeczy. Brak wiedzy uniemożliwiający zagłębianie się w szczegóły kompozycji, konkretnych odniesień, technik gry i tym podobnych niuansów z pewnością przyczynia się do znieczulicy wobec nadmiaru podobnie brzmiących nagrań. Przesłuchałem dyskografię szacownego kwintetu niemalże od deski do deski (niech posłuży to za wymówkę dla publikacji recenzji dziesięć miesięcy od ukazania się płyty) i również w tym kontekście dziesiąty studyjny album grupy jest w zasadzie po prostu ‘kolejnym’. Do Iron Maiden, niechlubnych mistrzów tej dyscypliny, jeszcze daleko, no i „Beat Reader” trzyma tak samo wysoki poziom co poprzednie wydawnictwa Vandermark 5. Jedyną płaszczyzną odpowiedzi na wspomniane wcześniej pytanie pozostaje chyba zatem tak zwane ‘ogólne wrażenie’.

Tak naprawdę jest coś, co wyróżnia tę płytę od wcześniejszych nagrań grupy. Podobnie jak na wydanej przed dwoma laty „A Discontinuous Line” sekcji i dęciakom towarzyszy wiolonczela. Że instrument ten potrafi robić mnóstwo hałasu wiadomo przynajmniej od czasu, gdy światu objawił się pewien kwartet długowłosych Finów. I choć elementy sonorystyczne we współczesnym jazzie nie są niczym nowym, to tutaj wiola nie może pozostać niezauważona, gdyż Fredrick Lonberg-Holm dostał wyjątkowo dużo miejsca do zagospodarowania. Z rzadka używana jako przeszkadzajka, nieco częściej na modłę klasyczną, przede wszystkim pełni niemalże rolę gitary z przesterowanym brzmieniem żywcem wyjętym z nagrań Apocalyptiki. Tak jest już w openerze, gdzie wykręca riffy schowana za partiami saksofonu i klarnetu, w heavy metalowej wręcz solówce w Speedplay (o którym więcej za chwilę) czy pijacko awanturniczym fragmencie „New Acrylic”.

Możliwości akcentowania wiolonczeli odbiły się na aranżacjach, które zdają się być bardziej przewidywalne, mniej szalone niż te z płyt nagranych z Jebem Bishopem. Miejsca, gdzie wcześniej panowie musieli wykazać się kreatywnością, na „Beat Reader” są często po prostu wypełniane przez Lonberg-Holma. W warstwie melodycznej dostrzegalny jest schemat: motyw przewodni – improwizacja - wariacja, chociaż nie jest on aż tak oczywisty dzięki licznym zmianom tempa i nastroju, zarówno w skali poszczególnych utworów, jak i całej płyty. Nie bez wpływu na takie wrażenie pozostaje fakt, iż zespół skwapliwie korzysta z możliwości, jakie daje posiadanie trzech instrumentów mogących prowadzić melodię. Znalazło się też oczywiście miejsce na indywidualne popisy Tima Daisy na bębnach i Kenta Kesslera na kontrabasie. Najwięcej dzieje się we wspomnianym „Speedplay”, rozwijanym przez pierwsze pół utworu według opisanego wyżej schematu, a następnie zawładniętym szaloną improwizacją lidera i zakończonym minimalistyczną psychodelią na wiolonczelę i bas. Równie żywiołowe, chociaż dalekie od najgorętszych free jazzowych odjazdów są „Friction” i „Desireless”. Po drugiej stronie skali mamy romantyczne wręcz „Any Given Number”, melancholijne „Further From The Truth” i wypełnione abstrakcyjnymi plamami „Signpost”.

Charakterystyczny chicagowski eklektyzm oparty na organicznej fuzji free jazzu i post rocka, w przypadku Vandermark 5 połyka przede wszystkim motywy współczesnej klasyki, noise i brzmieniowe eksperymenty oraz pozamuzyczne inspiracje akcentowane w tytułach. Rockowy rdzeń został wzmocniony dzięki współpracy z basistą Shellaca Bobem Westonem, któremu powierzono w opiece nagrywanie płyty (dodam jeszcze, że odpowiada on również za mastering „Street Horrrsing” Fuck Buttons oraz „Let The Blind...” Atlas Sound i spytam: kto jest waszym ulubionym producentem AD 2008?). Trudno wyrokować, jaki miał wpływ na stylistyczną zawartość albumu, ale pewne jest, że to jemu album zawdzięcza tę brudną energię i surowość brzmienia oraz uchwycenie iskierki koncertowego ognia, której brak tak często prześladuje jazzowe nagrania.

Chyba już wiem na czym polega subtelna przewaga „Beat Reader” – tutaj naprawdę sporo się dzieje.

Mateusz Krawczyk (27 listopada 2008)

Oceny

Krzysiek Kwiatkowski: 7/10
Mateusz Krawczyk: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Tomasz Łuczak: 7/10
Średnia z 5 ocen: 7,4/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także