Relacja z festiwalu Reading 2006

Część II

Festiwal na Wyspach to nie tylko okazja, aby zobaczyć na żywo swoje ulubione (w zależności od gustu) zespoły, ale także aby przyjrzeć się debiutantom, którzy być może za pół roku będą wielcy oraz innym artystom – mniej znanym, choć nierzadko bardziej wartościowym niż gwiazdy ze sceny głównej. Przykładowo, w zeszłym roku na Leeds na najmniejszej scenie grały takie zespoły jak Dogs, We Are Scientists czy nawet... Arctic Monkeys. Chyba trudno o lepszą reklamę.

Relacja z festiwalu Reading 2006 - Część II 1

Wśród tegorocznych debiutantów warto na pewno zwrócić uwagę na The Sunshine Underground, którzy już teraz cieszą się sporą popularnością i przy odrobinie wsparcia NME mają szansę odnieść prawdziwy komercyjny sukces. Pochodzą w końcu z Leeds, a muzyka z północy jest w tej chwili na topie. Ich set na Carling Stage był bardzo udany. Ubrani, jak przystało na typowych chavs, w dresowe bluzy z kapturami, mieli okazję zaprezentować większość materiału ze swojej pierwszej płyty. Taneczne, dance-punkowe piosenki, przypominające The Rapture i Radio 4, poderwały do zabawy znaczną część publiczności. Pod tym względem z The Sunshine Underground mogli chyba tylko rywalizować chłopcy z Pigeon Detectives, którzy wcześniej musieli zrobić silną akcję promocyjną, bo sam wcześniej widziałem przynajmniej kilka osób w ich koszulkach. Trzeba przyznać, że choć muzycznie zespół zupełnie nie zostawił mi nic w pamięci, to obraz frontmana rzucającego w tłum puszki z piwem a później wywijającego na scenie figury godne występów Cedrica Bixlera z czasów At The Drive-in mam przed oczami po dziś dzień. Nie dziwi więc fakt, że publiczność dała się ponieść tej undergroundowej atmosferze. Koncertowo Detektywi już teraz się sprawdzają, jeśli tylko poprawią trochę repertuar, mogą być kolejnym odkryciem. W międzyczasie na rewelację typuje się młodziutką grupę Milburn. Mówi się o nich jako o następcach The Arctic Monkeys. No cóż, Angole lubują się w takich porównaniach, ale w tym przypadku tylko połowicznie mają rację. Stylistycznie rzeczywiście można ich z kwartetem z Sheffield porównać, ale jakością jeszcze sporo im ustępują. Także jeśli mają dokonać zmiany warty na scenie garażowego rockandrolla, to muszą zabrać się za pisanie prawdziwych killerów.

Relacja z festiwalu Reading 2006 - Część II 2

O ile na występ The Sunshine Underground byłem nastawiony już wcześniej, o tyle bardzo miłym i niespodziewanym zaskoczeniem był koncert Get Cape. Wear Cape. Fly. Pod tą nazwą kryje się w rzeczywistości Sam Duckworth – poeta i muzyk wspomagany przez kilku przyjaciół, wykonujący bardzo miłą w odbiorze odmianę lirycznego, alternatywnego rocka, z pogranicza I Am Kloot i Simple Kida. Przy pomocy miłego głosu i gitary akustycznej wprowadził tak sympatyczną atmosferę, że był to bodaj pierwszy artysta którym się zainteresowałem po powrocie do domu. Drugim był zespół Fields, który przed koncertem rozdał wśród publiczności Summer mix-tapes. Później okazało się, że umieścił na nich oprócz swoich, także kawałki między innymi Broadcast, Pinback, Sufjana Stevensa i Jaga Jazzist. I prawdę mówiąc nie jest to dzieło przypadku, bo muzyka tej kalifornijskiej grupy łączy w sobie elementy wspomnianych wykonawców. W pamięci zapadły mi jeszcze przyzwoite występy nieco nawiedzonej i przesadnie nieśmiałej gitarzystki ukrywającej się wraz ze wspomagającym ją perkusistą pod nazwą Giant Drag oraz rockowego zespołu Metric, mającego wyraźne ciągoty w stronę muzyki electro.

Relacja z festiwalu Reading 2006 - Część II 3

Myślę że obok wcześniej wymienionych zespołów warto także wspomnieć o Duels. Zdecydowałem się udać na ich koncert za namową redakcyjnego kolegi Tomka, który zdążył się nimi już wcześniej zainteresować. Z jednej strony wczesna pora dnia sugerowała, że grupa nie jest przez organizatorów traktowana jako gwiazda, z drugiej jednak jak na tak wczesny występ pod sceną zebrał się całkiem spory tłum. Duels zagrali nieźle, ale mi przede wszystkim w oczy rzuciła się nieprzeciętna dojrzałość tego młodego przecież zespołu. W porównaniu ze swoimi rówieśnikami, których na festiwalu była znaczna ilość, chłopaki z Leeds wyglądali, grali i prezentowali się dużo bardziej profesjonalnie. Ciekawe czy moda na New Yorkshire przełoży się w ich przypadku na wzrost popularności w najbliższym czasie.

Relacja z festiwalu Reading 2006 - Część II 4

Pomimo takiego urodzaju na mniejszych scenach, kilka występów na tej głównej (poza headline’ami) również zapowiadało się na tyle ciekawie (lub wypadało w momentach posuchy), że postanowiłem zweryfikować koncertowe umiejętności umieszczonych tam wykonawców. Najbardziej zależało mi chyba na The Futureheads - zespole, który miałem już raz okazję zobaczyć (notabene na zeszłorocznym Leeds Festival). Część publiczności zapewne dała się nabrać, kiedy na scenę weszło prosto po pracy czterech księgowych, ale taki stary wyga jak ja od razu rozpoznał w nich chłopców z Sunderlandu. Dali niezłego czadu, naprawdę. Na żywo ich materiał jest jeszcze ostrzejszy i bardziej żywiołowy niż na płytach. Niestety w scenerii stadionowej grupa straciła niemal wszystkie pozostałe atuty, które powodowały, że moje poprzednie z nią spotkanie tak bardzo zapadło w pamięć. Obronili się repertuarem, ale zabrakło tej undergroundowej aury dusznego, zatłoczonego klubu z głośną muzyką a kontakt z publicznością zupełnie kulał. Chłopaki, wracajcie do ciasnych venues!

Relacja z festiwalu Reading 2006 - Część II 5

O ile The Futureheads trochę mnie rozczarowali, o tyle in plus zaskoczył mnie Mike Skinner, czyli The Streets. Zobaczyłem go niejako z musu, czekając na inne występy na głównej scenie. Daleki jestem wszak od narzekania, bowiem Mike’owi udało się umilić spędzony z nim czas, pomimo że nie jestem przesadnym entuzjastą jego twórczości. Kilka numerów jednak zrobiło na mnie wrażenie, na czele ze świetnym „Dry Your Eyes”. W ogóle cały występ był przygotowany z klasą, widać że dla zespołu to nie pierwszyzna. Mike natomiast dał się przede wszystkim poznać jako osoba o ogromnym poczuciu humoru. W swoje utwory, naginając przy okazji ich linię melodyczną, wplatał nieco zmienione wersy aktualnych przebojów innych wykonawców. Bardzo zabawnie wypadł na przykład refren I bet that you look good in a dance tent, I don’t know if you’re looking for romance... („Dance tent” – nazwa jednej ze scen na festiwalu Reading). Hitem jednak okazał się fragment niewiarygodnie modnego przeboju The Automatic - What’s that coming over the crowd, is it a football? zaśpiewany w momencie gdy Mike cisnąć w tłum ogromną, dmuchaną piłkę pomalowaną jak futbolówka. Dla mnie bomba.

A jeśli już mowa o utworze „Monster” zespołu The Automatic, to był to chyba największy hicior całego festiwalu. Śpiewali go wszyscy, bez względu na wiek i preferencje muzyczne. Zaintonowany przez jedną osobę, za chwilę śpiewany był przez niemal wszystkich w promieniu kilkunastu metrów. Autorzy tego kawałka chyba zdawali sobie sprawę z jego komercyjnego potencjału, bowiem cały występ podporządkowali pod niego. Nastrój był budowany przez niemal godzinę i kiedy „Monster” wybrzmiał jako ostatni z setu, przepełniony ludźmi namiot koncertowy niemal eksplodował. Ja, jako że na miejsce przybyłem trochę spóźniony, musiałem się zadowolić kawałkiem przestrzeni dość daleko od sceny i może dlatego entuzjazm udzielił mi się umiarkowanie a cały występ odebrałem jako dość przeciętny. Ale ostatni kawałek zrobił na mnie wrażenie. Darłem gardło razem z innymi.

Relacja z festiwalu Reading 2006 - Część II 6

Przeciętnie zaprezentowali się także chłopcy z Hope Of The States. W ich występie zabrakło jakiejś iskry, która spowodowałaby szybsze bicie serca. Bo przecież taka w założeniu ma być ich muzyka – trochę melancholijna i patetyczna. Ciężko nawet było mi znaleźć tego przyczynę, bo w zasadzie wszystkie elementy wykonane były poprawnie. Jedyne zastrzeżenie można było mieć do nagłośnienia – w niektórych momentach głośniki tak niemiłosiernie dudniły, że odruchowo zatykałem uszy. To na pewno nie wpłynęło pozytywnie na budowanie przez zespół klimatu. Dopiero po powrocie do domu dowiedziałem się, że Hope Of The States już nie istnieją. Prawdopodobnie byłem więc świadkiem ich ostatniego występu w karierze. Aż mi trochę żal, że nie mogę o nim powiedzieć nic więcej...

Największym rozczarowanie festiwalu był jednak koncert Primal Scream. Przy całym szacunku, jakim darzę ten zespół i przy całej sympatii dla jego ostatniej płyty, którą uważam za bardzo udaną, muszę przyznać, że na żywo wypadł bardzo, ale to bardzo nierówno. Prawdopodobnie zawinił tutaj dobór repertuaru. Niestety w występie na żywo nie sprawdziła się formuła grania na zmianę kawałków rockowych i dyskotekowych. Poziom psuły te drugie – to przez nie koncert bardzo się rozwadniał i stawał męczący, a one same zamiast rozruszać, powodowały ziewanie. Taka stylistyka pasuje bardziej do jakiegoś tanecznego klubu niż do zatłoczonego, festiwalowego namiotu, pod którym tak na dobrą sprawę ani potańczyć nie można, ani nawet poskakać. A stroboskopowe światło, które atakowało wzrok aż do bólu, w takim miejscu nie tylko atmosfery klubu nie przywołało, ale wręcz denerwowało swoją nachalnością. Z każdą kolejną piosenką atmosfera stawała się coraz bardziej senna. Ożywił mnie dopiero porządny rockandroll kończący set. Ale nawet on nie był w stanie zmienić mojego zdania o całym występie.

Przemysław Nowak (4 października 2006)

Relacja z festiwalu Reading 2006:

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także