Relacja z Off Festival 2006

Off Festival 2006 - dzień pierwszy

Motyw

Występ mającej na koncie raptem demo, lokalnej kapeli odnotowujemy z kronikarskiego obowiązku, zwłaszcza że nie dotrwaliśmy do jego końca. Moglibyśmy zwalać na wzrastającą temperaturę, zbyt wczesną godzinę, wykluwającą się dopiero festiwalową atmosferę. Prawda jest jednak inna. Po prostu połączenie siermiężnych nu-metalowych riffów z brzmieniami akordeonu nie zachęcało do dalszego zgłębiania egzotycznych pomysłów grupy z Mysłowic. (ka)

Iowa Super Soccer

Pierwszy z wyczekiwanych tego dnia koncertów miała dać kolejna śląska formacja. O Iowa Super Soccer jest w niektórych kręgach stosunkowo głośno od dobrych kilku miesięcy, stąd oczekiwania na coś nieprzeciętnego. Pomimo skrajnie niesprzyjającej pory zabrzmiało to naprawdę urodziwie od pierwszych trąceń gitary akustycznej frontmana grupy. Rdzeniem występu była wokalna interakcja pomiędzy nim właśnie, a stojącą po lewej stronie sceny wokalistką, co dawało efekt bliski sennej melodyjności pary ze Slowdive. Brzmieniowo oscylowało to pomiędzy klimatycznością „Souvlaki”, a slow-corowymi dłużyznami spod znaku Red House Painters powiedzmy. Co by było gdyby zamiast w palącym słońcu dane im było zagrać dla kilkutysięcznego tłumu po zmroku? (ka)

Oszibarack

Po smutasach atmosferę rozrzedzić miał wrocławski Oszibarack, a przynajmniej przybliżyć poszukującym ambitną odmianę electro w wydaniu polskim. Ktoś gdzieś napisał o nich, że są naszym Goldfrapp. Jakkolwiek dziwnie mogłoby to brzmieć, niestety, nie mieliśmy okazji przekonać się, jak prawdziwe to twierdzenie, nie da się przecież w nieco ponad pół godziny upchnąć wszystkich smaczków aranżacyjnych, które stanowią o wartości formacji. Zafundowali więc wydanie mikro z „Moshi Moshi” – delikatnie zaznaczony rytm, elektro-akustyczny feeling, miękki, syntezatorowy bit przywodzący na myśl surowe eksperymenty laptopowe. I nawet jeśli propozycja grupy rozbudziła zainteresowanie, to odbiór koncertu poprzez pryzmat przysłowiowego lizania cukierka przez papierek nie może zadowalać. Na szczęście wiemy, że to nie wina zespołu, idealnie byłoby nie wymagać, poszczególne koncerty (przynajmniej te do godz. 18-19) były bowiem dość krótkie, nie dając w większości dłuższej satysfakcji z obcowania z muzyką. Chciałoby się więcej, i od tego schematu nie odbiegał również występ Oszibaracka. (tł)

Kanał Audytywny

Koncertowa weryfikacja Kanału Audytywnego była dla mnie jedną z zagadek pierwszego dnia. Wśród znajomych krążyły bowiem dość rozbieżne opinie na temat wrocławian. Potwierdziła się ta, że o ile muzycznie zespół może wydawać się inspirujący w swoim zestawieniu jazzu, hip-hopu i elektroniki (nawet jeśli ma się wrażenie, że raz: to już było, dwa: wszystkie kompozycje są tak naprawdę wariacją w temacie jednej), to wokalnie Kanał straszy. Męcząca maniera plus przepuszczenie wokalu przez niewiadomojakie efekty stawiają barierę ciężką do przejścia. Pewien szacunek za pomysł na siebie – włącznie z wizerunkiem w postaci pomarańczowych kombinezonów – pozostał. (ka)

Relacja z Off Festival 2006 - Off Festival 2006 - dzień pierwszy 1

Silver Rocket

Jeśli Oszibarack wyzwolił w widzach choć śladową chęć poszukiwania, następny w kolejce na scenie głównej, Silver Rocket, pomógł im ją uśpić. I nie to, że koncert nudził, jednak po godz. 15 wszędobylskie jeszcze słońce w połączeniu z wyważonym, oszczędnym formalnie, niemal ilustracyjnym obliczem grupy idealnie zabijało skupienie. Jednym słowem, koncert nie na tę porę. I nie pomogły akustyczne dźwięki bliskie estetyce Mojave 3, nawet wokalne, songwriterskie zapędy (mimo wszystko i tak na plus) Makowieckiego i subtelne, ledwie słyszalne dęte partie trąbki w wykonaniu Tomka Ziętka z awangardowych Pink Freud. Pewnie wyszłoby lepiej, gdyby swoją propozycję przedstawili w klubie, gdzieś w centrum miasta. (tł)

Hurt

Wyjdzie, że uwzięliśmy się na Wrocław. Nie ma co ukrywać – obaj wysłannicy Screenagers to stare dziady, którym trzy-akordy-darcie-mordy już nie wystarczają. Gdyby muzycy Hurtu byli nastolatkami, przymknęlibyśmy pewnie oko, ale tak nie jest i to już budzi podejrzenia. Nie zdobyli nas ani dissowaniem Romana Giertycha, ani sloganami a la ważne jest czy kogoś kochasz, ani nawet polskojęzycznym coverem „Song 2” (co za pomysł!), a jeśli jest coś, co bardziej trąci minioną epoką niż interpretacja The Clash na modłę „polskiego punka”, to chyba tylko Polski Związek Piłki Nożnej. (ka)

Relacja z Off Festival 2006 - Off Festival 2006 - dzień pierwszy 7

Cracow Klezmer Band

Występ Cracow Klezmer Band był czymś na miarę koncertu Kapeli Ze Wsi Warszawa na festiwalu Roskilde. Koncepcja umieszczania obok siebie zespołów o skrajne odmiennej stylistyce to pomysł stary jak świat. Wszędzie, tylko nie w Polsce (pomijam występy hip-hopowców, które już stały się tradycją), w tym kontekście propozycja CKB była precedensem. Wyczuwało się ten charakterystyczny moment wyczekiwania na coś z gruntu naznaczonego alternatywnym kunsztem, swoistego rodzaju innością. Wszak to grupa ze stajni samego Johna Zorna, najważniejszego awangardzisty wśród eksperymentujących, jednocześnie największego eksperymentatora wśród awangardzistów, Briana Eno jazzu. To on pierwszy zakochał się w charakterystycznych brzmieniach muzyków znad Wisły, tworząc z zespołu okręt flagowy dla swojej wytwórni Tzadik. Nie można jednakże ukrywać, że niełatwo wejść w świat tych magicznych zagrywek, nie łudźmy się, że poznamy ich i pokochamy po jednym koncercie. Muzycy, dowodzeni przez akordeonistę Jarka Bestera, zaproponowali wycieczkę w tradycjonalizm żydowskiego jidysz, folklor bałkańskich Romów, pełną żywego naturalizmu, ludowych improwizacji, ale rozumianych nie jako „folkowy skansen”, lecz twórcze rozwinięcie źródeł krwistej muzyki klezmerskiej, naznaczonej pełnią brzmienia (znakomity kontrabas), modyfikacją dźwięku, kreatywnością. Nie na darmo mówi się, że są w prostej linii spadkobiercami estetyki tango nuevo Astora Piazzolli. Burzą i wywracają, zmieniają i dodają, deformują i ulepszają. Namiastkę tego mogliśmy obserwować właśnie podczas koncertu w Mysłowicach. (tł)

The Car Is On Fire

Mój trzeci tegoroczny koncert TCIOF okazał się najsłabszym, przez co upadła pseudoteoria o stałym progresie zespołu. Niby wszystko wyglądało jak zwykle – tradycyjnie muzycznie było doskonale, a wokalnie niedoskonale – a jednak czegoś zabrakło. Warszawiacy nadal ogrywali materiał z drugiej, wyczekiwanej płyty (do dopracowania zostały zdaje się szczegóły), premierowo pojawiła się nawet jedna nieznana dotąd kompozycja, ale przy takim „North By Northwest” wypadła dość blado. Tych którzy widzieli ich podczas Openera nie zaskoczyło zakończenie, podczas którego perkusista TCIOF chwycił za akustyk. Jeśli te wszystkie klocki uda im się wprawnie poukładać, polska płyta roku murowana. (ka)

Relacja z Off Festival 2006 - Off Festival 2006 - dzień pierwszy 2

Maria Peszek

Już w trakcie występu The Car Is On Fire przed sceną nr 1 ciężko było o wywalczenie miejsca blisko niej, nie wspominając już o samym tłoku bezpośrednio przed barierkami. Cóż, nie ma się co dziwić, wszak na swój muzyczno-teatralny spektakl zapraszała Marysia Peszek, artystka łącząca ambitny przekaz z dobrze rozumianym aspektem popowym. Ale to nie tylko o to chodzi - stała się popularna w dużej mierze także poprzez fakt, jaką jest osobą. Naturalna, nieograniczona, żywa, otwarta, skromna i nieskrępowana, zapraszająca do zwrócenia uwagi właśnie na nią. Wieczna dziewczynka, Pippi Langstrumpf w świecie teatru i muzyki. Ludzie taką spontaniczność kupują. I kupili również na festiwalu. Podjęli konwencję, a Maria odwdzięczyła się z nawiązką. Pamiętam jej pierwszy klubowy koncert rozpoczynający promocję „Miasto Manii”, problemy ze zgraniem, nagłośnieniem, komunikacją. Trening, jak wiadomo, czyni mistrza, więc na Offie nie było już żadnych mankamentów. Jedna sprawa to specyfika przedstawiania utworów przez samą Marysię, pełną ruchliwego zaangażowania, scenicznych podrygów wyniesionych z teatralnych desek, osobliwych, twarzowych gestów. Inna to teksty (większość ułożona na podstawie sms-ów), stanowiące bardzo ciekawą zbitkę słowno-rymowaną. Jeszcze inna to muzyka, zabarwiona rytmicznym clubbingowym feelingiem, jak w „Ćmach”, melancholijnym nastrojem z jazzowymi wtrętami („Lali Lali”) czy nieco dubowym rytmem („Sms”, „Czarny Wtorek”). No i ta wszędobylska, charakterystyczna, „waglewska” gitara w tle. Był to pierwszy występ tego dnia, który naprawdę porwał. Kto widział, ten wie, kto jeszcze nie, ten zobaczyć musi. (tł)

Relacja z Off Festival 2006 - Off Festival 2006 - dzień pierwszy 3

Bang Gang

Po występie Peszkówny natychmiastowa zmiana klimatu – na scenie zainstalował się zagraniczny skład, Bang Gang z Islandii. Lider, Bardi Johansson, z butelką polskiego wina i świetnym nastrojem (a jakże by inaczej!) wydawał się wniebowzięty obecnością w naszym kraju. Nie wiem, czy tak bardzo polubił naszą ojczyznę, czy też raczej zasmakował czego innego, niemniej jednak lekko „procentowa” aura unosząca się w powietrzu zaważyła na dalszym występie. I mimo że początkowo jeszcze nie było wiadomo, o co chodzi, bo zaczęli spokojnie, prezentując rozwleczony, marzycielski „Inside”, to w miarę upływu czasu i podnoszenia się stężenia boskiego napoju w krwi muzyków, zaczynało być coraz radośniej i przaśniej. Szczytem swojskości okazał się ukłon w stronę publiczności w postaci premierowego wykonania przez obcy zespół biesiadnej pieśni „Poszła Karolina do Gogolina”, i to po polsku! Kalecząc, co zrozumiałe, polszczyznę, panowie szczególnie upodobali sobie fragment kończący pierwszą zwrotkę, powtarzając kilka razy mantryczne „z flasheczkom wina”. Dla jednych był to moment humorystyczny, innych raził pretensjonalnością, tym bardziej że nie tak kojarzy się przecież islandzkich muzyków. Ha, jak widać, w życiu pewne jest tylko to, że nic nie jest pewne. W każdym razie pomijając walory teatralne (w tym akurat nasza Peszek bije ich na głowę), muzycznie się obronili. Mniej nastrojowo (wiadomo czemu), za to z wykopem i energią (wiadomo czemu). Mocno i dynamicznie zabrzmiało „Find What You Get” i covery: The Supremes „Stop In The Name Of Love” i Guns’N’Roses „Paradise City”. Ważne, że kapela była zadowolona, pójdzie fama w świat, że Polska jest OK. My duchem byliśmy już z Lenny Valentino. (tł)

Relacja z Off Festival 2006 - Off Festival 2006 - dzień pierwszy 4

Lenny Valentino

Jakkolwiek by nie chwalić innych koncertów, gdyby żaden z nich nie doszedł do skutku, a do ceny biletu dopisano jeszcze jedno zero na końcu, zapewne chętnych do obejrzenia występu Lenny Valentino i tak by nie zabrakło. Trudno wyrazić w słowach status jakiego dorobił się jedyny album grupy na przestrzeni ostatniej pięciolatki, dość powiedzieć, że podobną pozycję w dziejach polskiego rocka ma raptem kilka innych płyt: „Enigmatic”, „Brygada Kryzys”, „Klaus Mitffoch”, „Dni wiatru”. Obawy, że koncert będzie mógł się podobać jedynie na fali licealnego sentymentu za „Uwaga, jedzie tramwaj”, zniknęły już w pierwszych dźwiękach onirycznego intro, zaś pragnienie, żeby odegrali całą płytę piosenka po piosence, zrealizowało, kiedy po „Zniszczyłaś to czy zniszczyłem to ja” pojawiły się „Karuzele, skutery, rodeo” – potem wprawdzie raz kolejność albumowa została zmieniona, jednak bez szkody dla płynności koncertu. Z lewej strony za klawiszami, bokiem do publiczności, stał Jacek Lachowicz, obok niego Maciej Cieślak z gitarą, w środku Artur Rojek z akustykiem, za nimi superrezerwowy Macio Moretti i tylko bujający się niczym na brit-popowym pikniku Mietall z basem po prawej niespecjalnie przystawał do towarzystwa. Po „Otto Pilotto” zagrali jeszcze cover „Don’t Answer Me” Alan Parsons Project i tak skończył się prawdopodobnie najlepszy polski koncert, jaki widziałem w życiu. Kto nie był, niech żałuje – na szczęście będzie DVD. Śmieszno-smutny akcent na koniec – tekst kogoś z publiczności: ale mogli zagrać coś Myslovitza.(ka)

Relacja z Off Festival 2006 - Off Festival 2006 - dzień pierwszy 5

Skalpel

W głowie pozostał jeden wielki dźwiękowy zamęt wywołany fenomenalnym koncertem Lenny Valentino, i zamiast w spokoju raz jeszcze kontemplować tamte chwile, trzeba było zobaczyć kolejną gwiazdę, wrocławski Skalpel. Igor Pudło i Marcin Cichy już od godziny instalowali w spokoju swój sprzęt, by przygotować publikę na przeciekawe, nie tylko muzyczne, doznania. Wydawało się, że po wcześniejszym występie Rojka i spółki nic już nie może zaintrygować. Otóż nie, nasz słynny kolektyw producencki z Ninja Tune dał wielobarwny pokaz (dosłownie i w przenośni), który najpierw zapraszał do zabawy w wychwytywanie dźwięków i skupienia uwagi na obrazach video wyświetlanych na ekranach umieszczonych za muzykami, a później zamienił się w jedną wielką imprezę taneczną, ogromny, plastyczny korowód dynamiki i ożywienia. Mieliśmy wszystkie detale, którymi Skalpel karmi nas na płytach – stare, jazzowe frazy przeplatające się z basowym, głębokim bitem, transowe, trip-hopowe podkłady zmieszane z wysmakowaną elektroniką generowaną z laptopów. Występ zakończył się niesamowitą feerią braw, a na scenie głównej czekał już Toby Marks, czyli projekt Banco De Gaia. (tł)

Relacja z Off Festival 2006 - Off Festival 2006 - dzień pierwszy 6

Banco De Gaia

Występ Marksa w Mysłowicach miał być nie lada gratką dla lubujących się w ambitnej elektronice. Powiedzieć elektronice to jednak zbyt mało, znający dyskografię artysty doskonale orientują się, jak wiele terytoriów muzycznych penetruje. Od czasu nagrania „Mayi”, z zapożyczeniami z muzyki egipskiej i tureckiej, ale przede wszystkim od momentu wydania płyty „Last Train To Lhasa” (płyta-manifest powstała w odwecie na decyzję chińskiego rządu, zakładającą wybudowanie linii kolejowej do stolicy Tybetu) Toby skrupulatnie kreuje swoją markę jako propagator ambientu, minimal-techno czy electro, z wykorzystaniem egzotycznych brzmień gromadzonych z różnych stron świata. Próbkę jego możliwości mogliśmy podziwiać na Off Festival, gdzie przy wykorzystaniu techniki samplingu (podobnie jak Skalpel) i użyciu różnego rodzaju oprogramowania zaznajamiał publikę ze swoją muzyką (raz stonowaną, jak podczas „Saturn Return”, kiedy indziej żywą, sugestywną, ruchliwą, jak w „Ynys Elen”), a także społecznym i antypolitycznym przekazem. O tym drugim decydowały główne elementy scenografii, czyli dwa rozłożyste, płócienne ekrany w kształcie wielokątów, na których wyświetlano filmy prezentujące elementy światowych narodowości i kultur. Występ zakończył się po godz. 1 i cała ludzka masa zaczęła przemieszczać się w kierunku budek z jedzeniem i namiotów z piwem. Przed nami kolejny dzień. (tł)

Kuba Ambrożewski, Tomasz Łuczak (3 września 2006)

Relacja z Off Festival 2006:

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także