Najlepsze płyty lat 80-tych

Miejsca 91 - 100

Obrazek pozycja 100. Nick Cave And The Bad Seeds - Tender Prey (1988)

100. Nick Cave And The Bad Seeds - Tender Prey (1988)

Jeden z najbardziej charakterystycznych odszczepieńców muzyki rockowej, romantyczny pieśniarz, fizycznie i psychicznie wyalienowany od świata zewnętrznego, Nick Cave wzniósł się w 1988 roku na wyżyny swoich lirycznych możliwości. Na płycie „Tender Prey” w swoich tekstach porusza ciężkie tematy nieodwzajemnionej miłości, cierpienia, biblijnej winy i kary, autodestrukcji. Sprytnie stosuje dość wyraźne odniesienia do własnej osoby, przez co niemal każda postać z opowiadanych przez niego historii jest w istocie nim samym odbitym w krzywym zwierciadle. Przewaga w stosunku do poprzednich dzieł tkwi w sile i głębi przekazu tych utworów. Wystarczy posłuchać ekstremalnego „The Mercy Seat” albo „City Of Refugee” czy „Deanna”, aby zrozumieć geniusz ich autora. Swój niemały wkład w ten efekt, co warto zaznaczyć bo jest to element często niedostrzegany, miał duet gitarzystów Kid Congo Powers i Blixa Bargeld. Ich partie nie są wyeksponowane i nie wiodą głównej roli w kształtowaniu melodii, za to mają za zadanie zbudować ambientowe tło pod przesłanie Cave’a i z tego zadania wywiązują się znakomicie. Nie ulega jednak wątpliwości, że reżyserem tego osobliwego spektaklu jest Nick, który poprzez bluesowe, rockowe i zahaczające o country aranżacje utworów znalazł sposób na uwolnienie demonów skrywanych w głębi swojej duszy. Gdyby nie spełnił się w muzyce, prawdopodobnie nie byłoby go już na tym świecie. (pn)

Obrazek pozycja 99. Black Flag - Damaged (1981)

99. Black Flag - Damaged (1981)

Jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście się w jaki sposób skoczny i melodyjny gatunek muzyki, jakim w latach siedemdziesiątych był punk, przerodził się w agresywną jatkę, to z pewnością natknęliście się na informacje o debiucie zespołu Black Flag. To właśnie ta grupa kalifornijskich młodziaków, obok Dead Kennedys, uchodzi za prekursorów stylu hardcore. Pomysł na zawojowanie świata mieli prosty – szybka, brudna, hałaśliwa muzyka i bezkompromisowe słowa piosenek, piętnujące wszystkie słabości amerykańskiej młodzieży. Głównym reżyserem grupy był na pewno Greg Ginn – autor większości utworów, ale na prawdziwą gwiazdę wyrastał już powoli świeżo pozyskany wokalista, charyzmatyczny Henry Rollins. To on tchnął w takie utwory jak „Rise Above”, „TV Party”, “Gimmie Gimmie Gimmie” i „Six Pack” niesamowitą energię, która w zestawieniu z cynicznymi, prześmiewczymi tekstami dała piorunujący efekt. Do tego doszedł wizerunek grupy, która do końca swojej kariery pozostała związana z niezależną wytwórnią SST. To wszytko sprawiło, że Black Flag do dziś uchodzi za zespół kultowy i cieszy się niesłabnącą popularnością w niektórych kręgach zbuntowanej, amerykańskiej młodzieży. Muzyce nie przeszkadzała nawet garażowa, niemal amatorska produkcja materiału. Tymczasem rzadko się zdarza, aby płyta powszechnie uznawana za arcydzieło była tak skrajnie niesłuchalna, jak „Damaged”. (pn)

Obrazek pozycja 98. Michael Jackson - Thriller (1982)

98. Michael Jackson - Thriller (1982)

The Beatles sprzedali najwięcej płyt w historii. Na najlepiej sprzedającym się albumie wszechczasów nie mogło zabraknąć jednego z nich. Dobre przyjęcie singla „The Girl Is Mine” zaśpiewanego przez Jacksona w duecie z Paulem McCartneyem, otworzyło drogę do ogromnego sukcesu „Thrillera”. Istotną rolę odegrała także promocja w MTV. Wideo do „Billie Jean” było pierwszym teledyskiem czarnoskórego artysty granym regularnie przez tą stację. Także wideoklip do tytułowego utworu przeszedł do historii. Po niemalże ćwierćwieczu tańce Jacksona z umrzykami, upiorna atmosfera, ale przede wszystkim doskonała realizacja sprawiają, że w wielu plebiscytach klip zajmuje wysokie pozycje a często wygrywa takie zestawienia. Ponad wszelką wątpliwość można stwierdzić, że bez wsparcia w postaci częstej obecności Michaela na szklanym ekranie nie udałoby się osiągnąć zawrotnej liczby niemalże 60 milionów sprzedanych kopii. Wartym odnotowania jest fakt, że „Wanna Be Startin' Somethin'”, „Beat It”, „Billie Jean”, „Thriller” i „The Girl Is Mine”, czyli utwory, które osiągały największe sukcesy na listach przebojów i dziś zaliczane do klasyki muzyki popularnej, zostały napisane przez Michela Jacksona. Na wcześniejszych płytach, z wyjątkiem „Off The Wall”, nie znalazły się autorskie kompozycje artysty. (ww)

Obrazek pozycja 97. Ultravox - Vienna (1980)

97. Ultravox - Vienna (1980)

Wbrew popularnej opinii Ultravox wydawali płyty jeszcze przed „Vienną”. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę rotacje personalne, utratę wytwórni i sukcesywne zwycięstwo komercyjne, pomyłka jest do usprawiedliwienia. Kiedy pod koniec lat siedemdziesiątych z zespołu odeszli zarówno wokalista, jak i gitarzysta, na horyzoncie pojawił się gość, który zastąpił ich obu. Facet pochodził z Glasgow, nazywał się Midge Ure, a jego podniosły głos firmował odtąd dokonania Ultravox ery Chrysalis. Wypalająca się właśnie rewolucja punkowa wpłynęła na to, że na syntezatorowe eskapady Billy’ego Curriego spojrzano inaczej, a inspiracje Roxy Music nie były już niczym złym. W odróżnieniu od nastawionych na taneczny bit zespołów synth-pop, moc „Vienny” opierała się głównie na ambientowych pejzażach a’la Kraftwerk, a przykłady syntezatorowej wirtuozerii dystansowały album od rówieśników new wave. Ultravox na „Vienna” to zespół z pogranicza dwóch stylów, a jednak do żadnego z nich w pełni nie należący. No i dramatyzm utworu tytułowego. Rusza tak samo jak dwadzieścia sześć lat temu. (tt)

Obrazek pozycja 96. Guns N' Roses - Appetite For Destruction (1987)

96. Guns N' Roses - Appetite For Destruction (1987)

Przynawanie się do słuchania we wczesnej młodości Guns N’ Roses nie stanowi dziś powodu do dumy. Spośród gwiazd pop lat osiemdziesiątych, Axl z kompanią mają chyba najbardziej przerąbane. A przecież byli uwielbiani, mimo początkowej niechęci, przez MTV, przez miliony fanów na całym świecie. Byli jednym z ostatnich zespołów, który dopiero rozpoczynając karierę zapełniał podczas koncertów stadiony. „Appetite for Destruction” to album, który należy do piętnastu najlepiej sprzedających się krążków w historii muzyki rozrywkowej. Prawdopodobnie ostatnia płyta, która odniosła spektakularny sukces w tak bezpośredni sposób czerpiąc garściami z tradycji hard rocka. Trzy czwarte utworów stanowiło żelazny punkt playlist podczas późniejszych show grupy. Riff „Sweet Child O’ Mine” kojarzy chyba każdy. Słynni „Fresh From Detox” nie zasłużyli sobie na olewanie ich długogrającego debiutu w podobnych podsumowaniach. Jakkolwiek niegdysiejsi fani wolą nie pamiętać o zespole, któremu niesłusznie przyczepia się rolę lidera wśród kapel, których wokaliści i gitarzyści wyróżniali się szczególną dbałością o fryzurę, to kwestionowanie jakości „Appetite for Destruction” jako jednego z najbardziej znaczących rockowych albumów lat osiemdziesiątych zakrawa na śmieszność. Niestety do tej pory na odbiorze przez wielu, tej i kolejnych płyt Guns N’ Roses cień kładzie charakterystyczny image grupy, kumeta w kąciku ust Slasha i obciachowe niczym łańcuchy innej ikony lat osiemdziesiątych B.A. Baracusa, ciuchy Axla. (ww)

Obrazek pozycja 95. Minor Threat - Out Of Step (1984)

95. Minor Threat - Out Of Step (1984)

Najważniejsi przedstawiciele waszyngtońskiej sceny hardcore-punkowej, w odróżnieniu od swoich starszych kolegów z zachodniego wybrzeża, nie byli aż tak mocno zaangażowani politycznie. Muzyka stołecznego zespołu sprawiała wrażenie bardziej poukładanej i mniej agresywnej, choć nie ustępowała ówczesnym standardom gatunku pod względem szybkości i ostrości. Początkowo długość utworów oscylowała w okolicach jednej minuty i wydłużała się w miarę rozwoju zespołu, osiągając na „Out Of Step” średnio nieco ponad dwie minuty. Ostatnia w dorobku zespołu płyta, a tak naprawdę jedyna wydana jako longplay, jest także punktem kulminacyjnym jeśli oceniać wartość techniczną i liryczną. Ze względu na harcore’ową stylistykę łatwo przeoczyć świetne melodie, które inspirują do dziś punkowe kapele na całym świecie. Ian McKaye i spółka wyznaczali zresztą w latach osiemdziesiątych nie tylko muzyczne trendy. Zaszczepili także młodemu pokoleniu niespotykaną dotąd wśród rockmanów ideologię straight-edge, czyli najprościej rzecz ujmując życie w absolutnej czystości. Choć manifest tej ideologii został przedstawiony już trzy lata wcześniej na EPce zatytułowanej po prostu „Minor Threat”, doskonałe jego podsumowanie znajduje się w słowach ostatniego na płycie utworu „Out Of Step”: Don't smoke, I don't drink, I don't fuck, at least I can fucking think! (pn)

Obrazek pozycja 94. Duran Duran - Rio (1982)

94. Duran Duran - Rio (1982)

Istnieją dwa główne tory, po których gwiazdy new romantic dojeżdżały do swojej najważniejszej stacji. I tak pierwszy jest naturalny, wytyczony przez pionierów elektroniki, Kraftwerk, których dokonania artyści pokroju Ultravox czy OMD przekładali na język piosenek pop. Druga ścieżka była bardziej zawiła, powstała u zbiegu szlaków wytworności Roxy Music i białego funku Talking Heads. Dlatego, choć źródła lubią mieszać ich w jednym worku, niejedno dzieli zespół Midge’a Ure’a od Duran Duran. Na wysokości „Rio” ci drudzy byli nie tylko fabryką przebojów, ale zespołem będącym w stanie bić się swoim longplayem o miano noworomantycznego „Remain In Light”, przegrywając tę batalię z „The Lexicon Of Love” ABC o włos (czytaj: o „Tears Are Not Enough”). Ale zaraźliwa taneczność nabuzowanych gęstymi, basowymi liniami Johna Taylora utworów to tylko połowa prawdy o tym albumie. Mamy tu dziewięć z najbardziej chwytliwych kompozycji, jakimi może pochwalić się brytyjskie new wave i kawał jego historii. Za większością stoi olbrzymia popularność i szereg anegdot – uwzględniając tę dotyczącą „Hold Back The Rain”, przy którego pomocy NASA próbowała przeganiać złą pogodę kilka lat temu. Udało się. Zawsze się udaje. (ka)

Obrazek pozycja 93. Peter Gabriel - III (1980)

93. Peter Gabriel - III (1980)

Idea tworzenia muzyki poprzez pryzmat rytmu po raz pierwszy zaświtała u Petera Gabriela gdzieś pod koniec 1978 roku, gdy Larry Fast, jego nadworny klawiszowiec, pokazał mu nowe techniczne cudo – programowany automat perkusyjny PAIA. Urządzenie to było wtedy wielkim wynalazkiem, umożliwiało zapisywanie własnych rytmów i posiadało wbudowaną pamięć do ich przechowywania. Gabriel zachłysnął się instrumentem i zapragnął eksperymentów. Zaczął od zaangażowania producenta Steve’a Lillywhite’a, wówczas nowofalowego młokosa, pracującego m.in. z XTC i Siouxsie And The Banshees. Do legendy przeszło rejestrowanie otwierającego album „Intrudera”, gdy Phil Collins, zupełnie zaskoczony, musiał pozbyć się talerzy i uderzać tylko w bębny, których naturalny dźwięk został przefiltrowany przez różne elektroniczne efekty. Rezultat stanowił rytmiczny szkielet, który był podstawą brzmienia całej płyty. Niby odhumanizowanej, szorstkiej, ale też nie pozbawionej refleksji i zadumy, jak w krótkim, instrumentalnym „Start”, „Family Snapshot”, historii opisującej myśli mordercy czającego się na swoją ofiarę, czy też przede wszystkim w znakomitym „Biko”, hołdzie ku pamięci zabitego w 1977 roku afrykańskiego działacza politycznego Stevena Biko. Na szczególny klimat płyty wpłynął też udział gwiazd – dostojnej Kate Bush, Roberta Frippa i Paula Wellera. W Wielkiej Brytanii album od razu po ukazaniu się w sprzedaży 31 maja 1980 roku wszedł na trzecie miejsce listy bestsellerów. W tydzień później awansował na pozycję pierwszą. (tł)

Obrazek pozycja 92. The Triffids - Born Sandy Devotional (1986)

92. The Triffids - Born Sandy Devotional (1986)

Perth to przypuszczalnie najbardziej odizolowane lądowe miasto świata – metropolia leżąca w przerażającym osamotnieniu, u wybrzeży oceanu i rozpościerających się wkoło olbrzymich, bezdrzewych równin. Separacja od reszty kraju musi więc determinować mentalność mieszkańców i samą kulturę. W konsekwencji, począwszy od debiutu wymownie zatytułowanego „Treeless Plain”, praktycznie każda piosenka The Triffids była skażona lokalną specyfiką nie mniej, niż wyraźnymi wpływami The Velvet Underground, The Doors czy Talking Heads. To ważny fakt, tak jak i użycie charakterystycznej pedal steel guitar czy zmieniające rytm płyty piosenki zaśpiewane dziewczęcym głosikiem Jill Birt. O sile „Born Sandy Devotional” decyduje jednak przede wszystkim geniusz przedwcześnie zmarłego lidera grupy, Davida McComba, dysponującego potężnym, zbyt często porównywanym do Nicka Cave’a wokalem. Opowiedziana poetyckimi tekstami historia upadającego uczucia tworzy przestrzenną, liryczno-muzyczną układankę z fuzją country-rocka („The Seabirds”), post-punku („Lonely Stretch”) i balladowego popu („Wide Open Road”). Jej bohater zaś po emocjonalnym oczyszczeniu w epickim „Stolen Property”, pogodzony z losem wyciera oczy i... idzie się napić. (ka)

Obrazek pozycja 91. Magazine - The Correct Use Of Soap (1980)

91. Magazine - The Correct Use Of Soap (1980)

W przypadku Howarda Devoto przejście z pop-punku w post-punk było czymś niezauważalnym. Jeszcze w 1976 roku on i Pete Shelley sprowadzali Sex Pistols na północ Anglii i kreślili krótkie, melodyjne single. Ani się ludzie obejrzeli, a z The Buzzcocks uciekł do Magazine. W nowym zespole już od 1977 wraz z Wire stawiał fundamenty pod brytyjską, artystyczną odmianę post-punku. Zwieńczeniem dyskografii okazał się wydany w 1980, trzeci studyjny album grupy. To tutaj Devoto, Adamson i spółka osiagnęli najwyższą formę kompozytorską, tak dorównując elegancji Davida Bowiego („You Never Knew Me”), nerwowemu groove’owi Talking Heads („Thank You”), jak i wydzielając – na wzór Wire – rozkoszne melodie w głodowych dawkach („I’m A Party”). „The Correct Use Of Soap” jednak przede wszystkim najlepiej uchwyciło własny pomysł Magazine na granie: głos w połowie śpiewającego, w połowie deklamującego Devoto, arktyczny chłód partii klawiszowych, cold-wave’ową bezduszność perkusji, ale i chwilami popową lekkość motywów gitarowych. No i „A Song From Under The Floorboards”. Niewiele jest utworów, które równie dobrze uchwyciłyby atmosferę przełomu dekad co kompozycja zamykająca ten album. Szkoda, że po nim Magazine i samego Howarda czekał już tylko spadek formy. (ka)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Rafał
[7 listopada 2015]
Lista jest niezła, chociaż zgadzam się trochę z longinusem. Osobiście brakuje mi "Thunder and Consolation" New model army, The Cult np."Love", Killing Joke - to są pewniaki w takiej liście! Szkoda że nie ma płytki Joe Jacksona, Dream Syndicate "The days of wine and roses" czy "The crossing" Big Country...
Gość: Spitteler
[8 października 2012]
\"Graceland\" Paula Simona na siedemdziesiątym trzecim miejscu? Tak niesłychanie wpływowy album, o tak niezwykłym rozmachu artystycznym, wspaniałych tekstach... Nawet tegoroczna reedycja tej płyty dowodzi, że brzmi równie doskonale, jak w 1986 roku.
Gość: herflik
[12 lipca 2012]
Wspominasz \"Hearsey\" chyba tylko dlatego, że mało kto to zna. Fakt, niedoceniony album, ale szału też nie ma. Moim zdaniem dwa utwory się wybijają - tytułowy i Criticize.
Najlepszy album pop to bezdyskusyjnie Lexion of Love :P
W latach 80-tych rządzą jeszcze dwie pierwsze Madonny
Gość: PS nzlg
[12 lipca 2012]
KWITY MÓWIĄ CO INNEGO: http://screenagers.pl/index.php?service=xtras&action=show&id=24

;p

nie, no, zgrywam się. Przecież wiadomo, że najlepszym albumem pop jest \"Hearsay\" Alexandra O\'Neala <palacz>
kuba a
[12 lipca 2012]
Nic nie mam do "So", prawdopodobnie nawet głosowałem na ten album, kiedy robiliśmy ten ranking (kto by to pamiętał), ale...
Gość: PS nzlg
[12 lipca 2012]
@kuba a

SO 4 LIFE, zioooooooom.
kuba a
[12 lipca 2012]
"Petera Gabriela So, najlepsza płyta popowa wszech czasów"

Oto co Minimax zrobił Polakom :)
Gość: Kris
[12 lipca 2012]
Do tego ktoś zapomniał o takim zespole jak MARILLION.... ani jednej płyty w 100?? :) no i oczywiscie ze brakuje slayera, jak i Petera Gabriela So, najlepsza płyta popowa wszech czasów:)!!
Gość: Krzysztof D
[11 lipca 2012]
Zgadzam się z poniższym komentarzem niemal w całości i dodam jeszcze niewytłumaczalny brak pierwszej płyty Throwing Muses. To się broni dzisiaj, a co dopiero w 1986!
Gość: longinus696
[3 grudnia 2011]
Boszsz.... jaka nieszczęśliwa lista. Opisuje się lata 80-te i nie ma żadnej, ani jednej, płyty Killing Joke, za to znalazło się miejsce dla zżynającej z nich Siekiery. Zamiast szalenie wpływowego dla metalu \"Reign in Blood\" Slayera mamy \"MoP\" Metalliki. Zamiast płyt Dead Can Dance słuchanych na całym świecie, a przy tym inspirujących całe masy twórców jest słabiutkie This Mortal Coil. A skoro przy Coilach (tylko innych) jesteśmy, to gdzie do licha \"Horse Rotorvator\"? Kilka płyt przereklamowanego R.E.M. zamiast chociaż jednej płyty Swans (a wiele z nich było ważnych i inspirujących - od debiutu, przez \"Children of God\" po \"Burning World\"). Zamiast pierwszej lub drugiej płyty Cave\'a dostaliśmy \"Tender Prey\" - chyba najsłabszą z pierwszych 5, a jeśli nie, to na pewno nie najważniejszą. No i Pixies: \"Doolittle\" wyżej niż \"Surfer Rosa\"??? A w ogóle \"Second Edition\" PIL to chyba płyta z 1979 r., prawda? To, że w 1980 zrobiono kolejne bicie chyba tego nie zmienia? A skoro już, to z pewnością w pierwszej 20, jak nie 10 tej listy, a nie na końcu. Bida. Mimo to lubię sobie Was poczytać.
Pozdrawiam

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także