Relacja Emu z Roskilde 2003

Wstęp

Długo zastanawiałem się w jaki sposób napisać relację z festiwalu Roskilde 2003. Zdecydowałem się na formę swego rodzaju wspomnienia. Wydaje mi się że w ten sposób jestem w stanie uzewnętrznić się w najbardziej emocjonalny sposób, chociaż wiem, że tak naprawdę żadne słowa nie są w stanie oddać w pełni tego, co przeżyłem w ciągu niespełna sześciu dni na obrzeżach miejscowości Roskilde w Danii... Jak opowiedzieć w ograniczonym do pewnych rozmiarów tekście o niezliczonych atrakcjach których doświadczyłem? O widowisku którego byłem świadkiem? O wydarzeniu, którego byłem uczestnikiem? Jak przekazać Wam to, co przeżyłem na festiwalu, i to co teraz, kiedy emocje już trochę opadły, dzieje się w mojej głowie, kiedy siedzę w nocy przy komputerze i wciąż słyszę charakterystyczny szum w uszach?..

W jaki sposób skonstruować relację? Z jednej strony, pisząc o wszystkim, bardzo szybko zanudzę Was swoimi przemyśleniami, spostrzeżeniami, które nie zawsze mają związek z muzycznym aspektem festiwalu. Z drugiej jednak strony nie jestem w stanie napisać kompletnej relacji bez choćby odrobiny oprawy pozamuzycznej, z którą przecież non-stop miałem styczność. Dlatego cały ten tekst jest czymś pośrodku. To takie moje sprawozdanie z festiwalu Roskilde 2003, w którym skupiłem się głównie na omówieniu koncertów, ale dodałem też trochę niezbędnych moim zdaniem elementów przybliżających nieco klimat całej imprezy, czy raczej święta muzycznego... Dlatego jeśli ktoś nie lubi zbyt emocjonalnych tekstów, to radzę w tym momencie zakończyć czytanie mojej relacji...

Na camping docieram z Koalą i dwiema koleżankami w środę 25 czerwca, na dzień przed rozpoczęciem festiwalu. Jesteśmy zmęczeni podróżą jak chyba nigdy wcześniej. Na domiar złego okazuje się, że jedyne wolne miejsca do rozbicia są na południowym krańcu obozowiska (strasznie daleko od scen). Nie ma rady, trzeba iść. Rozbijamy namioty, wypakowujemy niezbędne rzeczy, przebieramy się. Wokół jest strasznie mało przestrzeni. Teren campingu jest poprzecinany szerokimi drogami ograniczającymi wolne miejsce. W związku z tym ludzie rozbijają się tak, aby maksymalnie wykorzystać przestrzeń, czyli namiot przy namiocie, bez zbędnych przerw. Wszystko jednak da się przeżyć. Męska decyzja - idziemy po browary. I tutaj czeka nas kolejna niespodzianka. Wbrew zapowiedziom, piwo na terenie campingu wcale nie ma ceny takiej samej jak w supermarkecie. Jest przynajmniej dwa razy droższe! Sprawy nie poprawia fakt, że dają upust przy zakupie całej skrzynki. W ogóle ceny na terenie festiwalu przyprawiają nas początkowo o drobny zawrót głowy. Z trudem decydujemy się na marsz w pełnym słońcu do oddalonego jakieś trzy kilometry sklepu. Tam wreszcie możemy zakupić za przyzwoitą cenę kilka butelek piwa, chleb i wodę (resztę jedzenia przywieźliśmy ze sobą). Jak się później okaże będzie to podstawa naszego żywienia podczas pobytu w Danii. Przed powrotem zatrzymujemy się na chwilę na trawniku w miejscowości Rosklide. Nigdy bym nie przypuszczał, że suchy chleb i browar mogą tak dobrze smakować. Czas wracać. Słońce jeszcze nie zaszło...

Cały teren festiwalu zamienia się w swego rodzaju miasteczko. Są sklepy, w których można dostać prawie wszystko co potrzebne przez te kilka dni. Są punkty medyczne, na wypadek jakiegoś nieszczęścia. Jest kawiarenka internetowa. Wydawana jest nawet codzienna gazeta festiwalowa i działa festiwalowa rozgłośnia radiowa! Po terenie porusza się całkiem spora liczba wolontariuszy, zwanych przez na 'pomarańczowymi' z uwagi na kolor kamizelek, pełniących różne role - od porządkowej do informacyjnej. I tutaj kolejny szok. Nawet tzw. 'ochroniarze' nie przypominają naszych typowych karków. Są to normalnie wyglądający młodzi ludzie. Okazuje się, że w Danii nie potrzeba osiłków do pilnowania porządku, nawet przy tak dużej imprezie, jak festiwal Roskilde...

Relacja Emu z Roskilde 2003 - Wstęp 1

Teren festiwalu jest bardzo rozległy. Podzielony został na dwie części - campingową i koncertową. Ta druga jest jeszcze zamknięta. Wracając z zakupami przechodzimy przez strefę, można powiedzieć, rozrywkową. Prawie każdy może tu znaleźć coś ciekawego dla siebie. Można zaopatrzyć się w żywność, napoje, kupić jakieś pamiątki. Z boku rozstawiona jest scena, na której jeszcze przed właściwym festiwalem grają lokalne kapele rockowe. W przerwach między ich występami puszczana jest głośna muzyka z ogromnych kolumn (głównie 'Sgt. Anger'). Jest teren do gry w unihocka, siatkówki plażowej, miejsce do wspinania dla skałkerów i mnóstwo innych atrakcji. Wszyscy się świetnie bawią. Idąc drogą prowadzącą do naszego campingu mijamy różne grupy festiwalowiczów. Co jakiś czas dochodzi do naszych uszu muzyka grana z przenośnych odtwarzaczy. Różna muzyka, bo każdy tak na dobrą sprawę słucha czegoś innego.

Wieczorem spotykamy pierwszych Polaków (nie licząc tych, z którymi płynęliśmy na promie). Będą naszymi sąsiadami. Ja już jednak nie mam sił żeby z nimi siedzieć w nocy. Pierwszy dzień upłynął na chodzeniu. Do tego nieźle się spiekłem na słońcu. Trzeba się wyspać i nazajutrz zacząć chłonąć klimat festiwalu. Jeszcze przez jakiś czas wertuję książeczkę z rozpiską koncertów. Konstruuję plan na jutrzejszy dzień... W końcu kładę się i pomimo dochodzących z zewsząd hałasów i nierównej ziemi usypiam jak dziecko...

Screenagers.pl (25 sierpnia 2003)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także