Relacja z festiwalu Hurricane 2004

Dzień trzeci

Trzeci, ostatni dzień nie zapowiadał się już tak atrakcyjnie jak dwa poprzednie. Nie mając wielkiego wyboru, w samo południe wybrałam się na koncert zespołu McLusky. Muzykę graną przez Walijczyków najłatwiej określić mianem punk rocka. Grupa dała energetyczny show, który jednak nie porwał zgromadzonych. Być może wynikało to z wczesnej pory, a być może ludziom dawało się we znaki zmęczenie. W końcu była to już trzecia doba festiwalowego maratonu. Nawet singlowe "That Man Will Not Hang" nie było w stanie rozruszać publiczności.

Relacja z festiwalu Hurricane 2004 - Dzień trzeci 1

Nigdy wcześniej nie słyszałam o The Bones. Podobno byli ze Szwecji, a sama nazwa od razu skojarzyła mi się z pewnym oxfordzkim bandem. Gdy na scenę wyszła czwórka, przyodzianych w skórzane ciuszki facetów, zrozumiałam jak grubo się myliłam. Zamiast "radiogłowego smutku" otrzymaliśmy "tanią podróbkę" The Darkness. Postanowiłam podziękować panom muzykom...

Relacja z festiwalu Hurricane 2004 - Dzień trzeci 2

W planach miałam obejrzenie "britpopowego" Mando Diao, ale ostatecznie poszłam zająć dobre miejsce na Ash. Był to jedyny zespół występujący tego dnia, na którego koncert tak naprawdę czekałam. Jeżeli ktoś ze zgromadzonych miał jakiekolwiek zastrzeżenia do ich ostatniej płyty studyjnej, zespół je ostatecznie rozwiał. Królowały utwory właśnie z "Meltdown". Pojawiło się "Clones", "Starcrossed", singlowe "Orpheus", "Out Of The Blue" czy w końcu "Renegade Cavalcade". Tim Wheeler miotał się po scenie ze swoją gitarą, podobnie Charlotte. Mark Hamilton sprawiał natomiast wrażenie wyalienowanego i będącego w nienajlepszym humorze. Mimo to, Ash nie zawiodło, dając najbardziej energetyczny i najlepszy zarazem show z tych, którzy grali ostatniego dnia na Hurricane.

Relacja z festiwalu Hurricane 2004 - Dzień trzeci 3

Anti-Flag rozpoczęło swój występ akurat wtedy, gdy Ash schodziło ze sceny. Zaproponowany przez nich punk rock wzbogacony o polityczny przekaz, nie zrobił na mnie większego wrażenia. Anti-Flag robił jednak co mógł, co i rusz rzucając hasła typu: We are not American and you are not German, we are one big family! Dostało się również ich prezydentowi: George W. Bush is a killer! Nie dziwiło mnie, że to politykowanie zespołu podobało się dużo bardziej ludziom niż muzyka, którą muzycy zaprezentowali. Zbyt schematyczna, a przede wszystkim na dłuższą metę nazbyt monotonna. Ze sceny znów powiało nudą.

Tymczasem na Main Stage od pewnego czasu grało Die Happy. Oznaczało to, że rozpoczęła się "niemiecka" część festiwalu. Ale ani oni, będący następcami Guano Apes i H-Blockx, ani hiphopowcy z Beginner ani grający reggae Gentleman And The Far East Band, ani w końcu indie-rockowe Beatsteaks, nie pozostawili po sobie najlepszego wrażenia. Choć niektórym Niemcom, z tego, co było widać, się podobało.

Udałam się w stronę Main Stage, aby zobaczyć główną gwiazdę ostatniego dnia festiwalu, Cypress Hill. Gdy rozpoczęli, zaczęło się szaleństwo, ja jednak daleka byłam od zachwycania się dźwiękami, które się pojawiły. Rozśmieszyło mnie wymachiwanie rękomaprzez publiczność (musiałam się nieźle nagimnastykować, aby nie oberwać)! Chłopaki z Cypress Hill wykonali "What U Want From Me", a także "How Could I Just Kill A Man" i "I wanna Get High", które kompletnie nie zrobiły na mnie wrażenia. Zabrakło jedynej dobrej piosenki z ich repertuaru "Tequila (Tequila Sunrise)", a także tego, na co wielu czekało - "What's Your Numer?". W pewnym momencie z dziury na scenie wyłoniła się złota figurka Buddy z gandzią w dłoniach! Muggs prowadził "niezwykle elokwentną" konwersację z publicznością. Na pytanie czy lubią palić jointy, powietrze przeciął donośny krzyk yeahhh. Na sam koniec artysta, a jakżeby inaczej, zapalił skręta.

Kończący tegoroczny Hurricane, występ Die Fantastischen Vier postanowiłam sobie darować.

Screenagers.pl (30 czerwca 2004)

Relacja z festiwalu Hurricane 2004:

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także