Podsumowanie dekady 2010-2019
Formy i tekstury: lata dziesiąte XXI wieku w muzyce okołoambientowej (część druga)
grafika: © instagram.com/psmardzewski
2015
Kolejny rok, który miałby kilku reprezentantów w górnej dwudziestce, gdybym zdecydował się na ranking. Przede wszystkim znalazłoby się tam fenomenalne „Cascade” Williama Basinskiego, jak również „Circular Forms” Abula Mogarda. Na pewno wymieniłbym „Saunę” Mount Eerie, „Xerrox Vol. 3” Alva Noto czy „Garden of Delete” Oneohtrix Point Never. Na honorowe wspomnienie zasługuje mixtape „Fourth World Problems” Andrew Peklera.
Jeff Bridges – Sleeping Tapes
Kompletnie zwariowane wydawnictwo. Wydane przez Squarespace, firmę hostingową, w ramach kampanii marketingowej Super Bowl, z zyskami przekazywanymi na akcję zwalczania problemu niedożywienia i głodu pośród dzieci. Muzykę skomponował Keefus Ciancia, słowa dograł Jeff Bridges. Jednym zdaniem – są to spokojne, syntezatorowe kompozycje, z gęsto używanymi nagraniami terenowymi, do których Jeff Bridges opowiada historie. Albo inaczej – Big Lebowski prowadzi monologi do ambientów. Ciężko mi ocenić senny potencjał onego wydawnictwa, ale na pewno jest niezwykle intrygujące.
Le Berger – Music for Guitar and Patience
O okładce tej płyty można napisać sto opowieści. Co tak rozbawiło muzyka? Co grał na swojej gitarze? Gdzie znajduje się ganek, na którym siedzi? Trzy kompozycje składające się na „Music for Guitar and Patience” nie odpowiadają na żadne z nasuwających się pytań, jedynie rzucają pewne tropy w postaci porwanych nut gitary akustycznej i przetworzonej nie do poznania gitary elektrycznej. Choć całość jest dość ciepła w brzmieniu, obecność dużej ilości dźwiękowych granulek i nagłych zniekształceń zostawia wrażenie niepokoju, zupełnie jakbyśmy siedzieli na okładkowym ganku i mieli poczucie, że ktoś nas obserwuje spoza kadru. Inne skojarzenie – gdyby Autechre miało grać na gitarach, grałoby jak na tym albumie. Na koniec zacytuję jeszcze słowa z Bandcampa Le Berger – Instructions: Listen.
2814– 新しい日の誕生 (Atarashī hi no tanjō)
Oczywisty obraz podczas odsłuchu to samotna wędrówka japońską metropolią, najlepiej późno w nocy lub tuż przed wschodem słońca, może padać deszcz, a może nawet śnieg? Mimo iż jest noc, dookoła świecą neony, lampy w otwartych przez całą dobę knajpek czy przejeżdżające taksówki. Jest w tym albumie dużo dystopii, od czego chyba nie da się uciec, ale nie słychać w utworach beznadziei; wszystko utrzymane jest w spokojnej, sennej rytmice, zupełnie jakby muzyka grała gdzieś z końca ulicy. Przede wszystkim jednak jest tu dużo marzycielstwa; dobry album do wspominek dawnych melanży i znajomych, którzy przepadli w metropoliach.
Acronym – June
Northern Electronics w 2015 roku niezwykle wysoko ustawiło poprzeczkę w kategorii ambient techno, bowiem obok opisywanego albumu wyszły też „Ursviken” Varga czy „Mörkret, kylan, tystnaden & ensamheten” D.Å.R.F.D.H.S.. Długo zastanawiałem się, którą z powyższych płyt wybrać, ale ostatecznie stanęło na „June”; głównie dlatego, że płyta ta podróżuje ze strony Schulzowskich pasaży w połowie pierwszej, w stronę zimnego minimal techno w połowie drugiej. Nie byłem jeszcze we wrocławskim Transformatorze, ale mam nadzieję, że czasami leci tam taka muzyka.
Wsie – Wsie
Psychodeliczne słuchowisko, jedno z najmocniejszych wydawnictw w katalogu nieodżałowanego BDTA. Bartek Zaskórski aka Mchy i Porosty oraz Rez Epo aka Konrad Materek zabierają nas w podróż do jedenastu wsi, a każda z nich czymś się wyróżnia – w jednej nie ma internetu, w innej mieszkają byli hutnicy. Brzmią „Wsie” jak audiodziennik ludoznawcy rzuconego w wyśnioną wersję Polski; niby zdaje on sobie sprawę, że wszystko, czego doświadcza jest zmyślone, ale naukowy etos każe mu robić notatki i opracowywać hipotezy. Piękne świadectwo czasów, w których polski niezal jeszcze chciał robić rzeczy.
2016
2016 przyniósł nam słabsze w porównaniu do całej dyskografii, ale wciąż warte odsłuchu „Love Streams” Tima Heckera oraz bardzo dobre „For Those of You Who Have Never (And Also Those Who Have)” Huerco S. Warto też wspomnieć o „Third Law” Roly Portera czy „Rain Temple” 2814. W tym roku również wyszła pierwsza część „Everywhere at the End of Time” The Caretakera; wspominam o serii zbiorczo, gdyż łącznie sześć części wyszło do 2019 roku. Nie zawaham się przed stwierdzeniem, że wszystkie części „Everywhere at the End of Time” rozmachem i wykonaniem zasługują na miano jednego z najważniejszych wydawnictw w historii muzyki okołoambientowej; skojarzenie oczywiste, ale chyba nie do uniknięcia – było to odpowiednik „Disintegration Loops” w latach dziesiątych.
Sam Kidel – Disruptive Muzak
Założenie było proste – dzwonić na różne infolinie i puszczać telefonistom zdeformowane, pocięte do granic możliwości muzaki, nagrywając ich reakcje, które później wkomponowano w puszczane wcześniej nagrania. Podczas opisu „Disruptive Muzak” ciężko uciekać od kapitalistycznych metafor; nie da się ich uniknąć w momencie, gdy jedną z głównych składowych albumu są pracownicy infolinii. Miałem epizod na słuchawce, zdarza się, że muszę na infolinię zadzwonić i przyznaję szczerze – jestem wielkim fanem grań na czekanie, tych wszystkich produkcyjnych saksofonów i pianin, które skomponowano i nagrano celem maksymalizacji zysku. Praca na słuchawce wymaga bezwzględnego trzymania się standardu i uśmiechu; porwę się na stwierdzenie, że granie pracownikom infolinii skarlałych, rozciągniętych muzaków pozwoliło im na chociaż kilka sekund wyrwać się z kieratu regulaminów. Dodatkowo muzak Kidela, mimo cięć i załamań, jest niezwykle przyjemny i miękki w brzmieniu. Świetna płyta, wracam do niej często.
Chaucerian Myth – The Canterbury Tales
Dungeon synth powstał na początku lat dziewięćdziesiątych, ale wszystko wskazuje na to, że prawdziwą popularność, jak na swoje możliwości, zdobył dopiero w ostatnim dziesięcioleciu. Gdy wszedłem na stronę gatunku na RateYourMusic, na 142 strony płyt, 119 to płyty z ostatnich dziesięciu lat. Biorąc pod uwagę, że na każdej stronie mieści się 25 wydawnictw, daje nam to 2975 płyt (stan na sierpień 2020)! „The Canterbury Tales” zdecydowanie się na ich tle wyróżnia; są to trzy godziny „opowieści” stylizowanych na średniowieczne, wszystko utrzymane w klimacie sesji fantasy RPG. Ktoś może powiedzieć, że brzmi to wszystko tanio, a cały gatunek to tylko pogrobowiec klawiszowych eksperymentów black metalowców i nawet znajdę w tym trochę racji, ale osobiście bardzo lubię ten rodzaj paździerzu. Znajdziecie tu szantę, znajdziecie chorały, znajdziecie średniowieczne tańce. Brzmi „Canterbury Tales” jakby nagrały je koboldy, które znalazły tanie syntezatory i książki o średniowieczu.
Crane's Dreams – Дом Юности
„Дом Юности” to album, o którym można łatwo zapomnieć, bo to tylko zbiór powolnych pianinowych miniatur, których wiele wyszło na przestrzeni lat. Ja jednak zapomnieć o tej płycie nie umiem – może dlatego, że lubię zbiory powolnych pianinowych miniatur? Przyznaję, że urzeka mnie „rustykalny” charakter tej płyty; że kupił mnie drewniany dom pośród brzóz, w którym, tak sobie wyobrażam, odpowiedzialny za projekt Roman Barinow siedzi przy pianinie i nagrywa kolejną powolną miniaturę, a razem z klawiszami szumią liście i trzeszczą drewniane ściany.
Equip – I Dreamed of a Palace in the Sky
Urzekła mnie ta płyta od pierwszej lektury; „I Dreamed of a Palace in the Sky” jest hołdem dla gier w rodzaju Final Fantasy, Super Mario RPG czy wczesnych Zeld. Gdyby ktoś mi powiedział, że to ścieżka dźwiękowa z zagubionego RPG z czasów Ocarina of Time bez wahania bym uwierzył. Są tu przygodowe melodie, płaskie i tanie, a przez to niepowtarzalne, brzmienia MIDI oraz zupełnie niespotykane podejście do vaporwave'u – tak brzmiałby on, gdyby został wymyślony przez średniowiecznych wagabundów. Świetna sprawa, gwarantuję, że będziecie się dobrze bawić.
Disasterpeace – Hyper Light Drifter
Kolejny album Vreelanda w tym zestawieniu, ale nie ukrywam, że bliskie jest mi jego podejście do muzyki. Kolejna też ścieżka dźwiękowa z gry; Hyper Light Drifter opowiada historię bohatera próbującego odnaleźć artefakty dawno upadłej cywilizacji. Mimo iż gra jest platformówką w dużej mierze opierającą się na elementach zręcznościowych i walce, w muzyce tego nie słychać. Bardzo rzadko można spotkać tu momenty głośniejsze czy żwawsze, raczej Vreeland operuje motywami cichymi i melancholijnymi, które mają za zadanie odmalować świat odbudowujący się po zniszczeniach. „Hyper Light Drifter” ma w sobie dwie rzeczy, które lubię – ciepłe drony i chiptunową estetykę. Mam nadzieję, że spodoba się to również wam.
2017
Rok 2017 przyniósł nam między innymi wspaniałe Narkopop GASa, wspominające Davida Bowie „A Shadow in Time” Williama Basinskiego oraz prawdopodobnie najlepszą kompilację w historii ambientu, wydane przez PAN „Mono no aware”. Warto również zapamiętać „async” Ryuichi Sakamoto, ciepło dronujące „No Home of the Mind „Bing & Ruth czy ścieżkę dźwiękową do Blade Runnera 2049 autorstwa Hansa Zimmera i Benjamina Wallfischa.
William Ryan Fritch – Birkitshi - Eagle Hunters in a New World
Jeżeli kiedyś zadawaliście sobie pytania: co się stanie, gdy ubiorę orła w GoPro oraz co wyjdzie, gdy posklejam ulubione fragmenty z klasycznej muzyki mongolskiej, „Birkitshi” wam na nie odpowie. Fritch cierpliwie powycinał najrzewniejsze mongolskie smyki i skleił je w ambientowym teksturami, po czym uzyskane kompozycje grał stepowym orłom. Druga część poprzedniego zdania to już moje dopowiedzenie, ale nie zmienia to faktu, że „Birkitshi” to płyta uderzająca w bardzo wysokie rejestry. Nie ukrywam, że klasyczna muzyka mongolska trafia w czułą strunę w mojej duszy, więc podczas odsłuchu mam ochotę wsiąść na konia, oswoić orła, po czym razem z nimi pojechać na kres stepu i w ogóle nie przeszkadza mi fakt, że mongolskie dźwięki tu zawarte są od początku do końca dziełem cierpliwej obróbki w studiu.
Rainforest Spiritual Enslavement – Ambient Black Magic
Och tak, jest tutaj dużo czarnej magii, a muzyka snuje się jak wąż leśnym runem, niespiesznie i cierpliwie. Nie będę odwoływał się do wielokrotnie już w tym tekście wspominanych zmyślonych plemion, choć „Ambient Black Magic” zdecydowanie wpisuje się w trybalny nurt ambientu, bowiem jest to płyta zupełnie nieludzka; to raczej dźwiękowy zapis cyklu rozwojowego dżungli, próba przełożenia wiecznie zielonego lasu na język muzyki aniżeli pieśni wyimaginowanych równikowych ludów. Parne i wilgotne brzmienie, mnóstwo powtórzeń przywołujących wrażenie bycia oplatanym przez rośliny.
Piotrek Markowicz – Low Expectations / Sujka – Banitka / Ter – Core
Nieodżałowane i zasługujące na wieczyste poważanie Trzy Szóstki były między 2017 a 2019 rokiem jaśniejącą gwiazdą polskiego niezalu. Do dziś pamiętam swój szok, gdy ogłoszono zamknięcie labelu, bo, choć doskonale rozumiem powody tej decyzji, Krzysiek zrobił bardzo wiele dla polskiej muzyki, w tym dla polskiego ambientu. Dlatego zbiorczo polecam wam trzy albumy, które w 2017 roku wydano w Trzech Szóstkach; zbiorczo, gdyż są do siebie w pewien sposób podobne oraz wydano je w tym samym miejscu i czasie, a także jednakowo zasługują na pamięć. Piotrka Markowicza możecie kojarzyć z wydającego dziesięć płyt rocznie duetu Palmer Eldritch, a wobec „Low Expectations” należy mieć wysokie oczekiwania; jest to album niespieszny, kontemplacyjny, zostawiający słuchaczom dużo pola. „Banitka” Sujki to z kolei muzyka idealna na sobotę; również niespieszna, ale inna w wydźwięku. „Low Expectations” często uderza w zimne, heckerowsko-loscilowe tony. „Banitka” z kolei jest gęsta i lepka jak polane miodem świeżo zebrane owoce. „Core” Ter, z okładką, która mnie kojarzy się z „Pentastar” Earth, to modularna odsłona ambientu. Blisko tej płycie do minimal techno i nosi w sobie ducha ambientującego Autechre. Sprawdźcie wszystkie trzy płyty, nie pożałujecie.
Posłuchaj „Low Expectations” >>
2018
W tym roku wyszło „Konoyo” Tima Heckera, jego wizja gagaku, japońskiej muzyki klasycznej. GAS wydał „Rausch”, William Basinski i Lawrence English nagrali „Selva oscura”. W szerokie ramy przyjętej przeze mnie definicji muzyki ambientowej wpisują się też „Dionysus” Dead Can Dance oraz ścieżka dźwiękowa do „Suspirii” autorstwa Thoma Yorke'a.
Suss – Ghost Box
„Ghost Box” to ambient country, które znalazłem zupełnym przypadkiem – wyskoczyło mi w algorytmie YouTube i jestem niezwykle wdzięczny, że tak się stało. „Ghost Box” jest połączeniem moich dwóch miłości: gitarowego grania w stylu Wilco czy Songs: Ohia oraz powolnego, ciepłego dronowania. Toczą się te utwory jak chamaechory przez pustynie, jak wiatr przez wielkie równiny, jak chmury po bezkresnym niebie. Polecam serdecznie i do samego końca!
Felicia Atkinson / Jefre Cantu-Ledesma – Limpid as the Solitudes
„Limpid as the Solitudes” odwołuje się w tytułach i nastroju do poezji Sylvii Plath, z kolei bandcampowy opis przywołuje dziesiątki innych skojarzeń: Alicję w Krainie Czarów, Gilesa Deleuze'a, percepcję przestrzeni przez Google Maps itd. Pewne jest jedno – nie jest to płyta tak przezroczysta jak głosi tytuł. Można „Limpid…” potraktować jako ciepły, wypełniający przestrzeń dron, bo świetnie się w takiej funkcji sprawdzi, ale nie będzie to klasyczny ciepły dron w stylu np. Celera. Zbyt dużo tutaj pojedynczych plumknięć, cichutkich zgrzytów, pojawiających się znikąd ptasich skrzeków; wszystko to sprawia, że odczuwalne na początku ciepło szybko zmienia się w niepokój. Zdecydowanie nie jest to łatwy ambient, bo co chwilę na pierwszy plan wysuwa się coś wyrywającego z letargu.
Panchasila – Panchasila
Szalona płyta, mieszająca folkowe odmiany ambientu z cumbią i dubowymi basami. „Panchasila” wymaga skupienia, bo nagrana jest dość cicho, a głośniejszych momentów tu jak na lekarstwo, ale uważna lektura wszystko wynagradza. Tropikalne śpiewy, powidoki gamelanu, szeptane fragmenty hiszpańskojęzycznej poezji. „Panchasila” ma w sobie coś z muzykalnego kloszarda, spotkanego nocą po drodze do domu; niby nie powinno się wchodzić w interakcje, ale gra on tak piękne melodie, że zatrzymuje na chwilę, która nagle staje się całą nocą.
julek ploski – tesco
Wrocławskie Tesco na Długiej jakoś nigdy mnie nie porwało, ale rację ma julek ploski pisząc, że pierwszy supermarket będziesz porównywał do wszystkich następnych. Pamiętam, gdy w mojej rodzinnej Legnicy otwarto pierwszy prawdziwie zachodni hipermarket Real i podniosłą atmosferę, która wtedy zapanowała w mieście. Oto nowe miejsca pracy, nowe towary, nowe możliwości; nie znałem jeszcze wtedy pojęcia kapitalizmu, ale pamiętam, że jeden z moich dziadków ciągle wtedy powtarzał, że za komuny było lepiej, co mój ojciec i wujek ripostowali wielością produktów, których za komuny kupić nie można było. Dziadek powtarzał wtedy, że wszystko jednakowo paskudne, a bananów nie dałby nawet świniom. „tesco” to nagrania terenowe z nocnej zmiany w markecie, posklejane zgrzyty krajalnic do sera, a na dziale nabiał lubię przystanąć i słuchać jak brzęczą lodówki.
冥丁 [Meitei] – 怪談 (Kwaidan)
„Kwaidan” ma w sobie horrorowy klimat; tytuł tłumaczyć można jako opowieści niesamowite, ludowe historie o duchach i demonach nawiedzających gościńce, czasami przyjaznych, częściej wrogich. Utkane są te opowieści z sampli pojedynczych słów, kropel wody, żabich chórów; słuchając ma się wrażenie, że utwory są tkane z pajęczyny, a po wybrzmieniu nas samych oplecie pająk z ludzką twarzą. Choć przez większość czasu „Kwaidan” odwołuje się do gagaku czy szerzej japońskiego ducha/nastroju (tak można tłumaczyć „Meitei”), nie zdziwcie się, gdy znajdziecie elementy wręcz czysto hiphopowe. Pamiętajcie, że miękkie pianino będące podstawą praktycznie całej płyty to tylko zmyłka!
2019
Rok 2019 to przede wszystkim świetny soundtrack do serialu Chernobyl skomponowany przez Hildur Guðnadóttir. The Caretaker, oprócz fenomenalnego finału serii „Everywhere at the End of Time”, wydał również „Everywhere, an Empry Bliss”. Warto pamiętać „Anoyo” Tima Heckera, addendum do wydanego rok wcześniej „Konoyo”. Interesujące było również „Scattered Memories” Saby Alizadeha czy niezwykle intensywne i hałaśliwe „The Origin of My Depression” Uboa.
zake – Orchestral Tape Studies
Niby to tylko półgodzinna pętla sekcji smyczkowej losowej orkiestry, przetworzona w duchu Basinskiego czy Stars of the Lid przez dziesiątki pogłosów i szmerów, ale jest w niej coś niezwykle uspokajającego. Autor wprost odwołuje się do „healing sound”, do new age'owych kompilacji mających poprawiać nasz dobrostan odpowiednimi częstotliwościami i, muszę przyznać, coś w tym jest. Zrozumiem, gdy ktoś powie, że to tylko kolejny nudny dron, ale osobiście, gdy usłyszałem „OTS” po raz pierwszy, nie mogłem wyjść z podziwu jak płynna jest to kompozycja, jak spokojnie jest to brzmienie. Jestem prostym człowiekiem i nie wstydzę się tego, że do szczęścia wystarczy mi półgodzinna pętla smyków z tysiącem ech i dogranym wiatrem. Jak dla mnie – czyste piękno.
Various Artists – 環境音楽 Kankyō Ongaku: Japanese Ambient, Environmental & New Age Music 1980–1990
Był taki moment w moim życiu, gdy słuchałem tylko i wyłącznie japońskiego ambientu z lat osiemdziesiątych, co moją dziewczynę doprowadzało czasami do szewskiej pasji. Nie mogłem przestać; doświadczałem wtedy różnego rodzaju weltszmerców i solastalgii, a żeby nie popaść w stan apatii i jakoś uspokoić skołataną duszę, grałem Hiroshiego Yoshimurę, Satoshiego Ashikawę czy Yasuakiego Shimizu. Dużo wtedy czytałem o katastrofie klimatycznej, a do tego, w pewien sposób, zajmowałem się zawodowo, codziennie, więc w końcu siadło mi to trochę na psychice i nie wiedziałem, co z tym zrobić. Moja przygoda z japońskim ambientem zaczęła się od YouTube i polecenia algorytmu, a potem poleciało z górki i zaczęło się nawarstwiać; ani się obejrzałem, a grałem tylko japońską muzykę. Utwory zgromadzone w tej kompilacji są skrajnie różne, ale mają jedną cechę wspólną: organiczność. Gdybym miał jednym słowem określić japoński ambient z lat osiemdziesiątych, powiedziałbym że jest organiczny i mięsisty jak aloes, że jest odświeżający i odżywczy. Jeżeli zachodni twórcy ambientu posługiwali się metaforą muzyki jako mebla, tak japońscy, zgromadzeni na „Kankyō Ongaku”, spokojnie mogą mówić o muzyce jako roślinie.
Autophonia – Nolite te bastardes carborundorum
Uwielbiam mandolinę, uwielbiam cymbały. A mandolina i cymbały razem? Proszę mnie grac głośno i zdecydowanie, nie pytać. Może akordeon do tego? Wezmę wszystko. „Nolite...” to pięć kompozycji na cymbały, mandolinę, akordeon i skrzypce, w których słychać post-rock, powidoki muzyki renesansowej oraz ducha Kranky Records. Przepiękna ciepła płyta, która mogła umknąć, bo wyszła w nakładzie 50 kaset; jakby co wciąż są dostępne.
Celer – Xièxie
Celer, wspominany przy okazji „Ornitheology”, raczej nie ma blokad twórczych – wydał już prawie (stan na sierpień 2020) dwieście albumów. Znakomita większość z nich nie jest nawet warta wspomnienia i powinna pozostać na dysku Willa Longa, ale zdarzają się, i to całkiem często, perły. „Xièxie” na pewno takową jest; prosty, ale nie prostacki, wolny, ale nie nudny album. Choć opiera się głównie na falujących teksturach, jest gęsto tkany nagraniami terenowymi z ulic chińskich miast oraz, co dla mnie jest atutem, zawiera kolejowe motywy, których jako szanujący się mikol nie mogłem przepuścić. Jeżeli szukacie płyty, która jednocześnie będzie nieinwazyjna i spokojna, serdecznie polecam „Xièxie”, bo jest jak jazda pociągiem; miarowy stukot kół hipnotyzuje i nadaje rytm podróży, ale krajobraz z każdym kilometrem się zmienia.
Kali Malone – The Sacrificial Code
Poznałem Kali Malone dzięki miksowi, który wykonała kiedyś dla NTS Radio; łączyła w nim organowe kompozycje z kobiecymi chórami z krajów bałtyckich, a całość była bardzo podniosła i przestrzenna. Podobne odczucia ma się podczas odsłuchu „The Sacrificial Code”; nie mogłem uciec od kościelnych porównań, które pojawiają się przez dobór wiodącego instrumentu oraz tytuły. Nie mogłem też uciec od porównywania tej płyty do „Music for Church Cleaners” Aine O'Dwyer, ale choć są one podobne w założeniu, to jednak wydźwięk pozostaje znacząco różny. „The Sacrificial Code” jest bardziej podniosłą i uduchowioną płytą niż album O'Dwyer, który momentami bywał skoczny i, rzekłbym nawet, fikuśny. Polecam Kali Malone obserwować, bo jestem pewny, że „The Sacfiricial Code” nie jest jej ostatnim słowem i czekają nas lepsze nagrania jej autorstwa.
Na sam koniec zauważę, że, według mnie, funkcję ambientu jako muzyki tła w ostatniej dekadzie przejął lo-fi hip hop; przez chwilę zastanawiałem się, czy nie uwzględnić go w tym zestawieniu, ale ostatecznie uznałem, że wyrasta on z innego pnia niż omawiany w tym tekście gatunek. W ramach ciekawostki dodam, że najczęściej słuchanym przeze mnie wykonawcą ambientowym w ostatnich dziesięciu latach jest, wymieniony w tekście tylko raz, Loscil; nie jest najwybitniejszy, nie jest najbardziej znany, ale najlepiej dla mnie realizuje definicję ambientu jako muzycznego mebla. Mam nadzieję, że znajdziecie w tym zestawieniu coś dla siebie i wspomniane albumy sprawią wam choć odrobinę radości.