OFF Festival 2017

OFF Festival 2017: niedziela, 6 sierpnia

New People

Część czytelników Screenagers zdążyła pewnie zauważyć, że dość mocno kibicuję pewnej supergrupie, która pod nazwą Manhattan skrywa spore grono silnych nazwisk polskiej alternatywy. Podobnie rzecz ma się z New People, na których składa się siedem osób dobrze znanych z innych składów, że wymienię tylko Drekoty, The Car Is On Fire czy Eric Shoves Them In His Pockets. Sami o sobie mówią „postpop” i to chyba najlepsze określenie tego, co działo się w niedzielne popołudnie na głównej scenie festiwalu – naleciałości disco, power popu, muzakowego soft rocka były mocno wyczuwalne w kompozycjach Nowych Ludzi. Bawiłem się przednio i żałuję tylko tego, że niebo było dosyć mocno spowite chmurami – gdyby było więcej słońca, byłoby wprost idealnie. (Marcin Małecki)

Lor

Cztery młode dziewczyny, grające prosty i urokliwy indie pop rozpisany tylko na klawisze, skrzypce i wokal, zaczarowały sobą i swoją muzyką wszystkich, którzy wpadli na scenę Eksperymentalną. Nawet jeśli początkowo wokalnie mogły kojarzyć się z internetowymi śmieszkami, to widząc Lor już po raz trzeci, nadal tak samo jestem zachwycony i przejęty tym, jak w ich muzyce wszystko perfekcyjnie się zgrywa. Dodajmy do tego prostą, acz szczerą, konferansjerkę i mamy przepis na najlepszy młody polski zespół lat dziesiątych XXI wieku bez wydanej płyty. (Marcin Małecki)

Bastard Disco

O ich debiutanckiej płycie wydanej przez Antenę Krzyku pisano wszędzie, począwszy od alternatywnych portali, aż po prasę kobiecą. Nie rozumiem tych peanów i zachwytów, a także haseł o byciu fajnym post-hc bandem – Bastard Disco na wysokości debiutu grają przeciętny, niezapadający w pamięć grunge. Najciekawszym elementem ich występu była koszulka inicjatywy Noise For Refugees, którą miał na sobie wokalista grupy. Szkoda, chociaż trzymam kciuki za dalsze działania, bo demówka, którą dawno temu rzucili do sieci, miała potencjał. Może ich aktualna forma to tylko wypadek przy pracy? (Marcin Małecki)

Mapa

Jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie koncertów niedzieli. Dymiter i Wirkus wrócili po niemal dwudziestu latach i pokazali, że ich post rock rozpisany na elektroniczne urządzenia, nadal się broni i nie przestaje brzmieć nadzwyczaj świeżo pomimo upływu czasu. Muzycy zaprezentowali również nowe kompozycje z nadchodzącego albumu, który – sądząc po tym, co słyszałem podczas występu – może okazać się równie zaskakujący dla odbiorców, co „Fudo” w 1998 roku. (Marcin Małecki)

OFF Festival 2017 - OFF Festival 2017: niedziela, 6 sierpnia 1

(Preoccupations, fot. Karolina Wojciechowska)

Preoccupations

„Memory” i „Death” – dwa bardzo długie albumowe tracki były idealne na koncert, ale zespół właściwie z każdego z zagranych w Katowicach kawałków starał się wycisnąć maksimum, grając długie transowe pasaże. W ten sposób takie „Continental Shelf” czy „Zodiac” nabrały nowego, poszerzonego wymiaru. W ostatnich fragmentach (Death) miałem już jednak wrażenie, że grupa popada w manierę. Nie miałem niestety okazji zobaczyć Sonic Youth na żywo, ale Moore'a solo już tak, i mając porównanie jego repetycyjnego rzężenia z tym, co zagrał Zespół Niegdyś Znany Jako Viet Cong, wydaje mi się, że było w tym dużo więcej transgresji, a to jest to, czego szukam na koncertach. Preoccupations fajnie się bawili formułą, ale było to jak dla mnie zbyt poprawne, nie dochodziło raczej do momentów katartycznych (których potem pełno było na Swansach, ale to wiadomo). Wspomniałem o manierze, co ciekawe wokal Matthew Flegela na albumach mi nie przeszkadzał nigdy, ale tu w niektórych rejestrach wydawał mi się zbyt silnie zmanierowany. Z innych ciekawostek: występ ten utwierdził mnie w przekonaniu, że na drugim albumie panowie poszli w dobrym kierunku. (Michał Weicher)

Thee Oh Sees

Nigdy specjalnie nie byłem przekonany do psych-rocka tej kapeli, bo zwyczajnie brak charakterystycznych piosenek z chwytliwymi hookami. Ale na żywo to zupełnie inna sprawa – tutaj motoryczność, psychodeliczna improwizacja, gitarowe odjazdy wystarczą do stworzenia elektryzującej całości. To, co ginie gdzieś tam w przestrzeni często wydawanych albumów, skondensowane w kilku zagranych po sobie esencjalnych wygrzewach, jest zwyczajnie przyjemną rozrywką. Widziałem już Oh Sees na OFFie i była to bodaj scena eksperymentalna, w każdym razie na pewno namiot z deskami, które drżały od wybijanego rytmu. Scena leśna okazuje się dużo lepszą scenerią dla ich muzyki – bombastycznej koncertowo, opartej na potędze dwóch perkusji i z szalejącym na scenie Johnem Dwyer'em, który produkuje się jakby za dwie gitary. Owszem, wszystko to jest na dłuższą metę dość przaśne i w pewnym momencie gitarowe i perkusyjne wygibasy zaczynają nabierać bardziej cech cyrkowych niż muzycznych, ale na szczęście granica śmieszności na pewno nie została przekroczona. (Michał Weicher)

OFF Festival 2017 - OFF Festival 2017: niedziela, 6 sierpnia 2

(BORIS, fot. Karolina Wojciechowska)

BORIS grają Pink

To było moje pierwsze zetknięcie z BORIS i nie żałuję ani minuty spędzonej na tym koncercie. Krzysztof Kwiatkowski na Trzech szóstkach napisał, że był to jeden z najbardziej pogodnych koncertów festiwalu i trudno mu nie przyznać racji – legendarny album sprzed 12 lat jest w gruncie rzeczy bardzo przystępną i niezwykle ciekawą muzyką, która potrafiła porwać i zaintrygować nawet takiego niemetalheada jak niżej podpisany. Dużo dymu, dużo przyjemnego patosu oraz rozmyte gitary dały w połączeniu jedno z moich największych pozytywnych zaskoczeń tegorocznej edycji OFF Festivalu. (Marcin Małecki)

Arab Strap

Obawiałem się nieco formy koncertowej grupy, która podobnie jak Royal Trux, podobnie jak wiele zespołów występujących na OFFie w ciągu kilku ubiegłych lat, wraca po wielu latach nieobecności. Grali co prawda jeden koncert w 2011, ale potem znów nic się nie działo. Obawiałem się, że nie będzie energii, że będzie nudne odgrywanie płyt do melorecytacji Moffata. Zapomnijmy o tym, koncert był przeciwieństwem tego czarnowidztwa – rozmach, witalność, same propsy. Podobnie jak The National, zespół może być odbierany przez hejterów jako rozmemłany i do bólu przewidywalny, ale na koncertach pokazują jak bogato zaaranżowane mają utwory. Chodzi głównie o tworzenie przestrzeni, o selektywność instrumentów, o umiejętność budowania dramaturgii utworu nie na zasadzie głośniej-głośniej, ale szerzej. Moffat (z siwą brodą), gdy tylko kończył śpiewać, pochylał się nad syntezatorem i dołączał do zespołu grającego finały utworów w wersji extended cut. To, co robili w „Girls Of Summer” czy „New Birds” to już mistrzostwo świata. Nie będę też ukrywał, że zawsze najbardziej lubiłem balladowe, podlane subtelną elektroniką „Here We Go”, które wprowadziło do występu spokojniejszą atmosferę. Właściwie jedynie przeszkadzało mi to, że mogli ich dać na scenę Leśną, a właściwie to nawet na główną, bo skoro skromniejsi brzmieniowo Belle and Sebastian (wiecie, ci od „The Boy With The Arab Strap”) grali tam, to dlaczego by ich rodacy nie mieli? Lepsze nagłośnienie i więcej miejsca dla tego szerokiego soundu i byłby koncert festiwalu. (Michał Weicher)

OFF Festival 2017 - OFF Festival 2017: niedziela, 6 sierpnia 3

(Pro8l3m, fot. Karolina Wojciechowska)

Pro8l3m

Miałem okazję widzieć Pro8l3m zimą na klubowej trasie i było to doświadczenie mocno odmienne od obserwowania poczynań Oskara i Steeza na Scenie Leśnej. Wtedy nieprzypadkowa, brawurowo przygotowana publiczność wypełniająca po brzegi duszny klub nie pozwalała niemal dojść raperowi do głosu, wykrzykiwanymi linijkami – ba, całymi zwrotkami, refrenami, skitami (!) – zagłuszając nawet podkłady. Może nie brzmi, ale było super. Słowem: rozpierdol. Wiadomo, że koncerty festiwalowe rządzą się swoimi prawami, ale ta scenka z niedalekiej przeszłości chyba dobrze oddaje skalę problemu (lol), czyt. fenomenu, jaki w ciągu jakichś dwóch lat otoczył ten projekt. Dziś Pro8l3m można co krok podziwiać na Męskich Graniach czy innych letnich Scenach Żywca, jutro być może i na Jarmarku Chmielo-Wikliniarskim. Mimo to, przez cały festiwal w rozmowach z rozmaitymi ludźmi można było zauważyć atmosferę swoistego wyczekiwania tego występu. Jak się okazuje, dla wielu z nich była to też pierwsza możliwość zetknięcia się z twórczością duetu, w kontekście Off Festiwalowym odbieranej chyba nawet w kategoriach egzotycznej ciekawostki. Pewnie ze względu na często nieironiczną recepcję estetyki, w jakiej Oskar się porusza – prawilne ulicznictwo, mizoginizm, balangi i urok swojskiego warszawskiego bling bling. Kochani, pamiętajmy jednak o nawiasie, wykoncypowanej kreacji. Przecież ci kolesie odgrywają między utworami kabaretowe scenki rozpisane na role (co akurat wypada dość debilnie). Odbiór był więc rozmaity: od świętego oburzenia, przez konsternację, po komentarze dobre gówno. Powtórzę zatem: wiadomo, koncerty festiwalowe rządzą się swoimi prawami.

Jak dla mnie: trochę za dużo smętów typu „Księżycowy krok” ze szkodą dla kilku petard, których zabrakło. No i te dialogi – to jest ogólnie trochę bk. (Jędrzej Szymanowski)

This Is Not This Heat

Parafrazując tytuły tegorocznych spotkań w Kawiarni Literackiej, Wszyscyśmy z This Heat. Łatwiej wymienić tych, którzy się nimi nie inspirowali, niż tych, którzy im coś zawdzięczają, i to słychać w tym tyglu dźwięków, w którym gatunków było jeszcze więcej niż ludzi na scenie. Niezwykle eklektyczny występ, który potrafił w ciągu ułamków sekundy przejść od mantryczności do dzikiego jazzu, od post-punku do dziwnej awangardy. Nie popsuły tego nawet problemy techniczne obecne z zespołem od samego początku koncertu. Dla mnie zdecydowanie top 3 tegorocznego festiwalu. (Marcin Małecki)

OFF Festival 2017 - OFF Festival 2017: niedziela, 6 sierpnia 4

(Swans, fot. Karolina Wojciechowska)

Swans

Zacznijmy od tego, że było relatywnie cicho. Rojas chyba się przestraszył krwawiących uszu na MBV i Swansach z 2012 i przyciszył zespół, co jest kolejnym prztyczkiem dla Giry. Na pewno już więcej na OFFie nie wystąpi, bo i tak już więcej występować nie będą. Psychofani mogą zobaczyć Swans jeszcze w paru europejskich krajach, a potem Stany, Nowy Jork i Wielki Finał. Jeżeli chodzi o ten występ, to oczywiście nie nawalili. Kto wiedział, czego się spodziewać, dostał to, bo Swans to żelazna konsekwencja. Długaśny „The Knot” podobnie jak otwierające większość koncertów z poprzedniej trasy „Frankie M” rozkręcał się powoli, zaczynając od prostych, pojedynczych dźwięków i dokładając coraz więcej warstw do architektury transu. „The Knot” nie ma jednak aż takiej dramaturgii i zdarzają się w nim dłużyzny. Moim koncertowym faworytem pozostaje „The Cloud Of Unknowing”, szczególnie środkowa część, podczas której repetycja osiąga najbardziej katartyczne napięcie, kończące się w gitarowych wyładowaniach. Niestety brak w tej trasie Thora Harrisa i to słychać, szczególnie w dalszych fragmentach utworu, gdzie Gira intonuje te swoje „Zombie...” w sekciarskiej atmosferze – podczas trasy „To Be Kind” były tu te hipnotyczne dzwony Harrisa. Za to usłyszałem tej soboty najlepsze wykonanie „The Glowing Man”, w szczególności ostatnie kilka minut – triumfalny pochód, ostatnie takty, ostatnie tchnienia, zanim Gira bezceremonialnie zarządzi spokój. Nie dziwię się, że ludzie czekali pod sceną, wiedząc przecież, że nie wrócą już. Magia, ektoplazma. (Michał Weicher)

Screenagers.pl (16 sierpnia 2017)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: szwed
[17 sierpnia 2017]
Racja co do Pro8l3mu, kaberetowe scenki, gadane intra do kawałków rzeczywiście są w większości do wywalenia.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także