OFF Festival 2017

OFF Festival 2017: piątek, 4 sierpnia

Mirt + Ter

Z roku na rok mam wrażenie, że OFF przy układaniu rozpiski godzinowej powinien wziąć przykład ze swojej katowickiej festiwalowej siostry, czyli Nowej Muzyki: w Dolinie Trzech Stawów koncerty zaczynają się zdecydowanie zbyt wcześnie. Wprawdzie absurdalny slot o godzinie 14 już dawno nie straszy z programu festiwalu, ale nadal mam wrażenie, że dobór polskich wykonawców, mających wystąpić na początku danego dnia, jest zupełnie nielogiczny. Bardzo dużo stracił przez to występ Mirta oraz Ter, którzy otworzyli w piątek scenę Eksperymentalną gęstą i duszną elektroniką, jednak zupełnie nieodnajdującą się w warunkach festiwalowych wczesnym popołudniem. Późny slot na Leśnej byłby dla nich idealny (wiem, co mówię, po występie Ter na CoCArt Festival kilka lat temu przez dobry tydzień chodziłem zachwycony), tak więc szkoda, że musieli grać w rozpalonym namiocie dla garstki widzów. (Marcin Małecki)

Shame

Brudny londyński (post?) punk z wokalistą kojarzącym się nieco pod względem zachowania z naszym swojskim Afrojaxem wprawdzie nie był niczym odkrywczym, co nie zmienia faktu, że energia i bezczelność grupy doskonale rekompensowała muzyczną odtwórczość Shame. Wstydu nie było; było za to darcie ryja, kurz pod sceną oraz garść fajnych melodii. Nie wiem, czy wybrałbym się ponownie, ale nie żałuję, że zobaczyłem brytyjskich młodziaków w akcji. (Marcin Małecki)

Ulrika Spacek

To nie był koncert, który miałem w planach, ale po coverze Pavement zagranym na soundchecku byłem ciekaw, czy na scenie głównej slackerskość spotka psychodelę. W pewnym sensie tak było: Ulrika Spacek zagrała solidny set, który idealnie pasował do miejsca i pory występu: połączenie ciepłych, rozmytych i wybrzmiewających melodii z luzem, brakiem jakiejkolwiek spiny oraz z momentami krautrockowym rytmem. Wszystko to dało w efekcie bardzo przyjemnie spędzoną godzinę. (Marcin Małecki)

Łoskot

Nie widziałem zreaktywowanej Miłości, za to zobaczyłem Łoskot i mogę umierać. Zgranie, flow, wyczucie – można to ubierać w różne słowa, ale tak naprawdę trudno jednoznacznie nazwać chemię wyczuwalną między muzykami. Ktokolwiek zamiast powrotu legendarnego yassowego składu wybrał Michaela Girę, który aktualnie wpada do Polski równie często, co niegdyś Hurts czy inne White Lies, przegrał życie. (Marcin Małecki)

OFF Festival 2017 - OFF Festival 2017: piątek, 4 sierpnia 1

(Shellac, fot. Karolina Wojciechowska)

Shellac

W tym roku postanowiono chyba nieco pościszać poszczególne sceny, co przede wszystkim było słychać podczas występu Albiniego z ekipą. Kontrowersje na temat nagłośnienia Shellac zdążyły się już wielokrotnie przewinąć przez mój facebookowy newsfeed w trakcie trwania festiwalu, więc od siebie dodam tylko tyle, że stojąc jakieś 5 metrów za soundboardem, słyszałem przede wszystkim gitarę oraz Henry'ego Rollinsa z kina Legalnej Kultury i, podobnie jak Bartek Chaciński, uważam, że było to naprawdę ciekawe połączenie nieprzeszkadzające zbytnio w odbiorze koncertu. Hałaśliwy wpierdol, wychodzący spod palców legendarnego producenta, brzmiał zupełnie jak płyty, do których przykładał rękę – bezkompromisowo, naturalnie, przepięknie. Chciałbym, aby Shellac wpadał na OFFa równie często, co na barcelońską Primaverę (czytaj: co roku), chadzałbym regularnie. (Marcin Małecki)

Screenagers.pl (16 sierpnia 2017)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także