Składanka Screenagers #10

riot grrrl

Riot grrrl jest etykietą krzywdzącą jak każda inna – szufladkującą i uniformizującą, w dodatku opartą na segregacji płciowej. Z drugiej strony to określenie ciekawsze niż leniwe uogólnianie w stylu „muzyka kobieca” czy „zespoły kobiece”, które sugeruje, jakoby kobiety z urzędu tworzyły dźwięki odrębne od trendów składających się na dzieje muzyki popularnej. Pewnie jeszcze nagrywają to swoje brzdąkanie na jakichś sukach biłgorajskich. Lubię myśleć o riot grrrl raczej w oderwaniu od historycznego rysu i lat 90., w których ten termin zrobił zawrotną karierę – dla mnie riot grrrl to przegląd muzyki, która bierze się z różnych rodzajów opresji: tych kulturowych, społecznych czy politycznych. Riot grrrl odnajduję zarówno w walczącym z mitem rockowego maczo postpunku, w pochodzie trzeciej fali feminizmu, w emancypacji środowisk homoseksualnych; ale też w tematach uwierających – jak depresja, samobójstwo, rasizm, homofobia, mobbing. Ten trudny do opisania wyróżnik niezgody na czarno-białą rzeczywistość dostrzegam w Patti Smith śpiewającej w latach 70. o lesbijskiej plaży, w Elisabeth Powell z Land of Talk mocującej się w swoich tekstach z genderową presją pojęć takich jak „kobieta” i „mężczyzna”, czy w końcu w Kathleen Hannie i zespole Sleater-Kinney, które zmieniły bieg muzyki rockowej. Niech więc riot grrrl będzie subiektywną opowieścią o kobietach, którym kilka spraw nie podobało się do tego stopnia, że postanowiły chwycić za instrumenty i wykrzyczeć swój sprzeciw.

Marta Słomka (20 lutego 2015)

Składanka Screenagers #10:

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także