Najlepsze single roku 2013

Miejsca 20-11

Obrazek pozycja 20. AlunaGeorge – Kaleidoscope Love

20. AlunaGeorge – Kaleidoscope Love

No i proszę, po raz drugi z rzędu tandem Francis-Reid trafia na nasze roczne zestawienie ulubionych singli. I kogóż mogłoby to dziwić – chyba tylko źli ludzie bez serca nie lubią twórczości AlunaGeorge. Idźcie stąd, bezduszne potwory, wracajcie do wysadzania sierocińców, czy czym się tam zajmujecie w wolnych chwilach.

Piąty indeks ze znakomitego „Body Music” posłużyć może jako wizytówka ich długogrającego debiutu. Zwróćcie uwagę na fantastyczną konstrukcję utworu – ileż tam się dzieje w warstwie instrumentalnej. Jak cudownie współgrają ze sobą ścieżki, idealnie pasujące do siebie kolorystycznie, przeplatają się i uwodzą różnorodnością. Instrumenty brzmią niebywale oryginalnie, co w pewnym sensie można uznać za znak rozpoznawczy duetu. Oczywiście na pierwszym planie znajduje się słodki wokal Aluny Francis wyśpiewujący cudne, klasyczne hooki w refrenie. Bezpretensjonalny, uroczy i przebojowy charakter „Kaleidoscope Love” nie pozostawia wątpliwości, że para z Londynu stworzyła chyba najfajniejszy pop, jaki mieliśmy okazję usłyszeć w minionym roku. (Paweł Szygendowski)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 19. Factory Floor – Turn It Up

19. Factory Floor – Turn It Up

„Turn It Up” Factory Floor brzmi jak rekonstrukcja „Hot On The Heels Of Love” Throbbing Gristle na potrzeby roku 2013. Gdyby w duchu gramatycznym podzielić singiel na strukturę powierzchniową i głęboką, można doszukać się w „Turn It Up” ciekawych paradoksów: jednostajny bit rodem z dowcipu Davida Firtha przeistacza się w prostą i minimalistyczną, ale jednak polirytmię. Ten pierwiastek łączy się w jedno z pojedynczym elektronicznym akordem i odhumanizowanymi wokalnymi wtrąceniami, układając figury współczesnego, klubowego tańca: uporządkowanego i bezwiednego zarazem. A czy także chocholego – to już nie mnie oceniać. (Anna Szudek)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 18. Drake – Hold On, We’re Going Home

18. Drake – Hold On, We’re Going Home

Dla tych, którzy zawsze woleli liryczną stronę Drake’a od hiphopowej, powstał projekt The Weeknd. Kanadyjczyk Abel Tesfaye przyciągnął miłośników tego dziwacznego, poturbowanego r&b, w którym trudne i wstydliwe emocje przykrywała gruba pierzyna technologicznych tricków i autotune’ów. Na szczęście Drake, mimo godnego następcy, nie porzucił na zawsze swojego drugiego muzycznego oblicza i co jakiś czas przypomina, że w jego katalogu prócz rapu znajdziemy także takie utwory jak „Shut It Down” czy „Marvin’s Room”. „Hold On, We’re Going Home” to jednak zupełnie coś nowego, bo tak przebojowego i uniwersalnego Drake’a jeszcze nie słyszeliśmy. Gdyby cała płyta „Nothing Was The Same” była utrzymana w podobnej estetyce, byłoby to równie radykalne posunięcie jak metamorfoza Kanyego Westa na wysokości „808s & Heartbreak”. Ale nie jest. „Hold On” to niespodziewany zwrot akcji w karierze Drake’a, wpisujący się jednak w ogólny muzyczny trend – melodyjną czarną muzykę pop z lat 80. ubraną w nowoczesne szaty. Mam tu na myśli producenta i autora piosenek Deva Hynesa, który uczynił zeń swój znak rozpoznawczy. Posłuchajmy obok siebie numerów takich jak „Losing You” Solange, „Everything Is Embarrassing” Sky Ferreiry, „You’re Not Good Enough” Blood Orange i „Hold On...” Drake’a, a wszystko ułoży się w spójną całość. Dość już jednak tego kontekstu, bo siłą „Hold On, We’re Going Home” jest przede wszystkim prostota. Piosenka jest równie nieskomplikowana i ulotna jak uczucie, o którym opowiada. Ten jeden krótki moment, w którym wiemy, że znajdujemy się dokładnie tam, gdzie powinniśmy, i z tym, z kim powinniśmy. Co przeimprezowaliśmy, to nasze, co przepiliśmy, to nasze, a reszta niech zostanie czarnymi dziurami w pamięci. Zapnijmy pasy, wracajmy do domu. (Marta Słomka)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 17. Autre Ne Veut – Ego Free Sex Free

17. Autre Ne Veut – Ego Free Sex Free

Sceniczny alias Arthura Ashina wywodzi się z inskrypcji określającej XV-wieczną brytyjską ozdobę sukni bądź kapelusza i znaczy mniej więcej tyle, co „I want no other”. Parafrazując nacechowany zawiłym rodowodem nickname chciałbym się przyznać do głębokiej sympatii względem Ashina i powiedzieć, że w domenie męskich wokali w gatunku contemporary r&b nie potrzeba mi nikogo innego, to prawda, ponieważ unikalny, popadający czasem w podniecone rozrzewnienie timbre głosu i dawka emocjonalna, jaką niesie ze sobą praktycznie każda piosenka z płyty „Anxiety”, wprawiają mnie (zbyt często) w drżenie. Nie znaczy to jednak, niestety, że tegoroczny album Ashina jest kompletnie udany. Ma swoje momenty absolutnego geniuszu – zasługa umiejętności produkcyjnych Ashina i Daniela Lopatina do spółki z Joelem Fordem z Tigercity – oraz momenty jednoznacznych porażek (zwłaszcza zbyt rozkrzyczana druga część playlisty). „Ego Free Sex Free” to jedna z tych kompozycji, w których Autre Ne Veut pozwala sobie na bezpośrednie zabarwienie erotyczne na płaszczyźnie tekstu, w muzyce natomiast przebija coś z lopatinowskiego zamiłowania do chórków (jakby żywcem wyjętych z „R Plus Seven”) oraz zniewalająco przebojowy syntezatorowy riff w refrenie. Najbardziej podoba mi się jednak frazowanie Ashina, zwłaszcza gdy śpiewa „tell me what you lovin’” na wysokości drugiej zwrotki. Pełna lubieżności maniera przywołuje lekkie wspomnienie o Danielu Bejarze (ale tylko lekkie). Więc, jak już mówiłem, rozdzierająco emocjonalny wokal Autre Ne Veut to coś, co wprawia w drżenie, i przy okazji jedna z tych rzeczy, które pozostaną w pamięci po 2013 roku. Natomiast „Ego Free Sex Free”, piosenka o spełnieniu w miłosnym uścisku – gdy roztapia się Ego i różnica płci – niech niesie radosną nowinę po smętnym, nadwiślańskim kraju szarości i powściągliwości. Od czasów Prince’a nikt nie śpiewał o seksie w tak drapieżny sposób. (Michał Pudło)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 16. David Bowie – The Stars (Are Out Tonight)

16. David Bowie – The Stars (Are Out Tonight)

Wbrew powszechnej opinii zawsze uważałem „Let’s Dance” za całkiem dobry album, zawierający może i wypełniacze, ale generalnie wykazujący bardzo konkretny songwriting (genialne „Ricochet”, które, gdyby nie brzmienie, mogłoby śmiało wpaść na któryś z berlińskich albumów). Potem już z Davidem działo się gorzej. Momentami nawet niebezpiecznie wkraczał w rejony płaskiego i zupełnie nieinwazyjnego pop-rocka. Pomimo braku wybitnych piosenek, były to jednak wciąż rzeczy rzemieślniczo poprawne (czego nie da się powiedzieć np. o schyłkowym okresie Beach Boys z lat 90.). Bowie to mistrz kontroli studyjnej, zawsze dobiera sobie najlepszych współpracowników. Ze „Stars” tego problemu nie ma, bo drugi singiel z jego triumfalnego powrotu jest piosenką bardzo dobrą i tak samo jak i całe „The Next Day” od razu zyskuje kilka oczek przy ocenie. Jeżeli okres od „Hours” był nazywany „neoklasycystycznym Bowiem”, to nowe wcielenie powinno być określane jako „retromania Bowie”. To nie jest melancholijne pochylanie się nad klasyką, to jest bezczelne zrzynanie ze swoich najlepszych lat. „Stars” jest bowiem festiwalem rasowych patentów z Bowiego z lat 70., w dodatku tak błyskotliwym, że kawałek wydaje się wręcz jakimś zręcznym kolażem, którym nas wszystkich nabrał. Brzmienie gitar, dynamika, idealnie utrzymywana dramaturgia, uroczy patos, mocny głos Davida, to wszystko tu idealnie gra. Nie wiem jak ten facet to robi (czy ten diabeł od Roberta Johnsona dalej tam stoi?), ale zyskał tu na powrót genialną iskrę. I w zasadzie tylko tekst świadczy o tym, że nie ma już dwudziestu lat… (Michał Weicher)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 15. Prefab Sprout – The Best Jewel Thief In The World

15. Prefab Sprout – The Best Jewel Thief In The World

Gdyby „Crimson/Red” od początku do końca trzymało niebotyczny poziom narzucony przez otwierający album singiel, ubiegłoroczny krążek Prefab Sprout należałoby wymieniać jednym tchem – obok „Steve’a McQueena” i „Jordan: The Comeback” – wśród najważniejszych projektów, w jakie kiedykolwiek zaangażowany był Paddy McAloon. Bolesna prawda o płycie z Rothką na okładce jest jednak taka, że smętne, wyblakłe kompozycje, które dominują w jej trackliście wypadają przy tytanicznym „The Best Jewel Thief In The World” jak smutne i niedopracowane wprawki. Każdy z drobnych elementów składających się na miks tego kawałka – począwszy od zmysłowego wokalnego szeptu McAloona w zwrotkach, poprzez luzacki harmonijkowy mostek i przewijające się pod koniec sample policyjnych syren, aż po fascynujący storytelling tekstu tworzącego przed oczyma, do spółki z melodią, obrazy równie sugestywne, co w filmach Hitchcocka – bezlitośnie drwi sobie z każdego, kto po ledwie przyzwoitym „Let’s Change The World With Music” definitywnie spisał McAloona na straty. Gorzej, że drwi sobie również z pozostałych piosenek na „Crimson/Red”. To jednak zupełnie inna historia, która w niczym nie zmienia faktu, że nie przypominam sobie w ostatnich dwunastu miesiącach utworu, który w moim prywatnym rankingu bardziej zasłużyłby na tytuł Earworma Roku. (Bartosz Iwański)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 14. James Blake – Retrograde

14. James Blake – Retrograde

Dwudziestopięciolatek (!) bez najmniejszego skrępowania wciela się w tej gorzkiej serenadzie epoki 2.0 w rolę demaskatora fasadowości, emocjonalnego spowiednika i introspekcyjnego guru, który sięgając do najgłębszych pokładów wrażliwości jest w stanie – niczym Antony Hegarty – sprowokować u losowego słuchacza katarktyczną autorefleksję. Obu Brytyjczyków łączy też melancholijny falset, w kluczowym kawałku z „Overgrown” ślizgający się niekontrolowalnie po pięciolinii, by w kulminacyjnym momencie zderzyć się z osławionymi już, niwelującymi jego dyktat syrenami. Ponadto zarówno w warstwie instrumentalnej, jak i wokalnej, można odczuć wspomniany przez Rafała: czarny, soulowy pierwiastek, brzmieniową szczerością pokrewny dokonaniom Charlesa Bradleya. Wszelkie eufemizmy wydają się więc zbędne: dzięki „Retrograde” Blake potwierdził swój status dojrzałego, samoświadomego artysty, godzącego buckleyowską wrażliwość z mainstreamową przystępnością – wciąż jednak silnie przesiąkniętą eksperymentatorskim duchem pierwszych EP-ek. (Wojciech Michalski)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 13. Lutto Lento – Sirena

13. Lutto Lento – Sirena

Jak pamiętacie Enyę z dzieciństwa? Ja widzę podwórko przed domem mojej babci, wrześniowo-pochmurne niebo i stary samochód Volkswagen Jetta, z którego wydobywają się nijak niepasujące do atmosfery new-age’owe wokalizy. Od zawsze miałem problem z tym radiozetowym uduchowieniem. Być może dlatego syreni śpiew w kawałku promującym „Unlucky” Lutto Lento wywołuje u mnie chorobę morską, którą wspomagają zarówno manipulowanie taśmą dotkniętą już przez ząb czasu, jak i celowy dysonans pomiędzy pętlą (powolny walczyk) a bitem (4/4). Objawami nie są jednak mdłości, a nieznośna nostalgia za czasami, w których naprawdę wierzyliśmy w syreny. Ta walka ze wspomnieniami odbywa się na densflorze, czyli hedonistycznej gloryfikacji teraz, a sukces kawałka świadczy o tym, że nie dotyczy ona jedynie artysty szperającego w kasetotece swojej mamy, a całego pokolenia lo-fi/vaporwave. Nie jest to jednak żadna diagnoza; utwór nie daje żadnej pełnej odpowiedzi, chociaż dla mnie istotne są mroczne wyziewy na 2:27. Mamy swojego Jamesa Ferraro, tylko z lepszymi kawałkami. (Miłosz Cirocki)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 12. Kanye West – Black Skinhead

12. Kanye West – Black Skinhead

Straceńczy hedonizm, kokaina w otworach zwiniętych banknotów, orgie i rzucanie karłem (sic!) do celu. Owe rozrywki, będące pokłosiem sukcesów zabawy w kasyno-kapitalizm, stanowią świat przedstawiony najnowszego filmu Martina Scorsese „The Wolf Of Wall Street”. A w zwiastunie, który ów film reklamuje, pojawia się utwór-drapieżnik, uwalniający zwierzęcą energię, która wzmacnia przekaz zarysowany na ekranie. „Czarny Skinhead” jest bliski tej produkcji filmowej nie tylko ze względu na estetykę i brzmienie, które świetnie konweniują z narastającym tempem trailera. Istotny jest przede wszystkim komunikat społeczno-polityczny. Film z DiCaprio akurat obnaża chciwość, która poniekąd stanowi fundament współczesnych systemów ekonomicznych, jednak zwróćmy uwagę, że ciężko w jego trailerze odnaleźć bankstersów o innym kolorze skóry niż biały. Biznes i władza zdają się być najmniej dostępnymi obszarami dla wszelkich mniejszości społecznych, i to właśnie kontestuje Kanye (chociażby modyfikując przywołaną w tekście scenę z King Konga, w której obok białej kobiety miałby stanąć czarny mężczyzna), samemu korzystając z autonomii sztuki, która przecież dzisiaj stanowi główne pole walki o emancypację i funkcjonuje przeważnie na zasadach stricte demokratycznych. I z tych powodów, biorąc pod uwagę nośność tego singla i jego nowatorstwo (punk-rapowy manifest – cytując Raya Rahmana) możemy delikatnie przymknąć oko na wszelkie mielizny stojące za wyczynami szaleńca z Chicago. Bo tekstów West raczej nie cyzeluje, a to co wprowadza w konfuzję wszystkich słuchaczy, tj. schizofreniczność podmiotu lirycznego, brak logiki, ograniczanie problemów rasowych do perspektywy własnego ego i absurdalne rymy, możemy potraktować jako jeden z naturalnych i mocno dalekich od ideału elementów sposobu wyrazu rapera. To wypowiedź artystyczna, w której liczy się przecież intuicja, a tę Kanye posiada – nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Wystarczy wsłuchać się w beat (pomagała mu cała masa popularnych gości od Daft Punku po Lupe Fiasco) – trybalny rytm, niepokojące okrzyki i masywny bas w hooku, wprawiający w drganie membrany. W takich warunkach nie liczy się to, że słynni przywoływani przez Westa 300 nie byli wcale Rzymianami. Tym bardziej nam, z racji pozycji kulturowej i geograficznej, łatwiej to przemilczeć. (Rafał Krause)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 11. King Krule – Easy Easy

11. King Krule – Easy Easy

Za każdy razem, gdy słyszę tę niesamowitą, surową, minimalistycznie piękną piosenkę, nie wierzę, że po pierwsze wystarczyło aż tak niewiele, by zbudować ogromnie przejmujący, wstrząsający, znakomity utwór, po drugie – nie mogę wyjść z podziwu, że jej autor mając 19 lat na karku i aparycję nerda, z którego na każdym, młodzieżowym filmie zwykło się robić ofiarę losu i szkolnych osiłków, posiada tak głęboki, charyzmatyczny wokal, wykorzystując go z mądrością doświadczonego, wiekowego pieśniarza. Po trzecie w końcu, podziwiam dojrzałą wrażliwość Archy’ego Marshalla, bo to właśnie te atrybuty pozwoliły mu z premedytacją i śmiałością, odnajdując inspirację w dość pierwotnych, zakurzonych dziś brzmieniach oraz ludycznych, nieskomplikowanych dźwiękach, wspaniale obnażyć własną, niebanalną osobowość i kawał unikalnego talentu, ukrywającego się za rudą czupryną i uroczymi piegami. (Kasia Wolanin)

Posłuchaj >>

Screenagers.pl (8 stycznia 2014)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Arek
[22 stycznia 2014]
King Krule – Easy Easy: co ta piosenka robi w tym zacnym gronie? To jakis zarcik typu "badamy Wasz gust, zobaczymy kto pierwszy sie zorientuje, ze wrzucilismy takie g****"? :)
Gość: Sebastian Niemczyk nzlg
[10 stycznia 2014]
@jaxx:
nasze listy nie powstają przez proste zsumowanie list indywidualnych, mogę jedynie zdradzić, że proces jest trochę bardziej skomplikowany, a my staramy się go ulepszać z roku na rok:)
Gość: jaxx
[9 stycznia 2014]
A ta na marginesie to jakie były kryteria wyboru, bo z tego co pamiętam z dawnych lat to arytmetyka dawno poszła do lamusa. Sporna "Sirena" znajduje się tylko na trzech listach (miejsca 7, 12 i 12).

Co do kawałka to czuję przesyt tworzeniem kolejnych mikro gatunków. (Jandek nigdy bi mi się w tym kontekście nie nasunął. ) Ta taneczność jest dość dyskusyjna, patrz Unsound ;)

Pozdro również!
Gość: miłosz c
[9 stycznia 2014]
(no przesadziłem z tym jandkiem, ale to już semantyka. chodzi o swobodne podejście.)
Gość: miłosz c
[9 stycznia 2014]
@jaxx:

utwór nie musi mieć melodii i refrenu żeby być dobry. tak samo jak brzmienie i wspomnienia mogą wystarczyć ciekawej muzyce (może faktycznie nie kompozycji). słucham właśnie Jandka i u typa nie ma żadnych zasad kompozycyjnych, a jest to bardzo poruszająca rzecz.

co do odkrywczości: dla mnie pierwiastek taneczności przy jednoczesnym vapowave'iźmie jest całkiem nowy. to insajderska kwestia dosyć, tho; sama kwestia odkrywczości nigdy mnie nie zajmowała, bo wartość mierzę wzruszeniem. jak i reszta redaktorów, która umieściła Sirenę w swoich podsumach.

jasne, że bez obrazy, to sensowne argumenty :) pozdro!
Gość: jaxx
[9 stycznia 2014]
Miłosz C - tylko tu nie chodzi, że ma cokolwiek wspólnego. Po prostu na sporej części losowo wybranych płyt elektronicznych są ciekawsze kompozycje. Sam nie dałeś argumentów za tym numer: brzmienie i wspomnienia nie równają się wartościowej kompozycji. Pewnie zaraz dojdzie to stwierdzenia, że każdy ma swój gust, ale tu:
-nie ma nic odkrywczego
-nie ma melodii ani refrenu, który wbija się w głowę
-nie czuć pierwiastka własnego, sorry, ale ten numer nie jest na tyle charakterystyczne żeby od razu stwierdzić, że to Lutek (znam katalog Sangoplasmo), a nie xvczbx albo ksssubrr. Bez urazy, ale to zalatuje szukaniem oryginalności na siłę w kontekście reszty listy.
Gość: krisss
[8 stycznia 2014]
a mnie się podoba i Weeknd i Lutto Lento ;)
Gość: Michał
[8 stycznia 2014]
@miłosz c: A ja czaję, czemu się jarasz :) Jednak dalej się dziwię, bo uważam, że ogólnie to bardzo wartościowe zestawienie, a tu nagle taki rodzynek. Widocznie muszę się nauczyć z tym żyć.
Też lubię manipulowanie taśmami, ale takie:
http://www.youtube.com/watch?v=8ex38L8xtNI
Wiem, że banalny wybór, ale ponoć pierwsza myśl jest najlepsza.
Wiadomo, (chyba) każdy ma jakichś gigantów, których nie lubi. U Ciebie to The Flaming Lips, u mnie Animal Collective. Jednak szacunek jest, jasna sprawa. Jeśli Lutto Lento dorobi się chociaż częściowo takiego statusu (bo na razie trudno o tym mówić), to zacznę szanować i przestanę kwestionować wkład w muzykę. Pozdrawiam!
Gość: miłosz c
[8 stycznia 2014]
@Michał:
Ja bardzo lubię manipulowanie taśmami.

Bit imo nie jest niewyszukany; z jednej strony ma dosyć archaiczne już, płaskie brzmienie, ale dzięki temu brzmi ono jak z czasów równoległych sukcesom Enyi (chociaż zaraz, ona dalej nagrywa?) i jest nienachalnie - nawet nie powiedziałbym "komplikowany", tylko "zaaranżowany". Na przykład to podwojenie werbla pod koniec frazy (np. 0:59) jest fajne. Dla mnie wystarczy, nie wiem jak trak zniósłby więcej kombinowania albo bardziej cyfrowy bit.

Poruszyłeś ciekawy temat: strasznie trudne jest robienie mrocznej/niepokojącej/"eerie" muzyki i niepopadnięcie w kiczowatą kliszę. Tutaj się udało bez oczywizmów: te wyziewy faktycznie są mroczne, ale pasują do tematyki morskich głębin.

W sensie, czaję czemu się nie jarasz. Ale ja na przykład nie znoszę The Flaming Lips, a są to giganci tak zwanego alternatywnego popu. Nie śmiem jednak kwestionować ich dokonań, skoro lubi ich tyle osób. Elo!
Gość: Michał
[8 stycznia 2014]
@miłosz c: Waham się pomiędzy tymi dwiema opcjami, dlatego tak napisałem. Mogę Ci wyjaśnić, dlaczego kawałek mi się nie podoba (nie będę stosował fachowej terminologii, bo się na tym nie znam): oklepany motyw został nieprzyjemnie zniekształcony, za każdym razem, jak słyszę to "manipulowanie kasetą", to coś mi się przewraca w środku. Do tego dochodzi bardzo nieśmiały, niewyszukany bit, jakieś niby-złowrogie wydechy i kilka słów powtykanych tu i ówdzie. Nie kupuję tych celowych dysonansów i tajemnej otoczki, po prostu. Nie wiem, czy ktoś to zrobił wcześniej i lepiej, ale nawet jeśli nie, to czy sama realizacja, niezależnie od efektu, świadczy o tym, że mamy do czynienia z czymś wspaniałym? Wiadomo, warto zwrócić uwagę, zastanowić się, ale jarać się? Takie jest moje zdanie.
Gość: miłosz c
[8 stycznia 2014]
@Marcin: szkoda, bo jeśli podobne, to by mi podeszło być może. O ile wybrałeś linię melodyczną typu, który mnie urzekł i jakoś fajnie go zdeformowałeś / dodałeś sensowny beat z nienachalną synkopą? Moja dzielnica zdecydowanie.

@Michał: "wątpliwe artystycznie" - nie rozumiem stwierdzenia. W sensie, że nie jest to sztuka? Albo, czy jest to słaba sztuka? Pod jakim kątem? Czy ktoś zrobił to wcześniej i lepiej? Nie obraź się, ale po prostu powiedziałeś, że kawałek Ci się nie podoba, bo się nie podoba i tyle.

Dlaczego się znalazło - bo chwyta nas za serce, ot co. Powody psychologiczne starałem się wyjaśnić w swoim tekście wyżej.
Gość: Michał
[8 stycznia 2014]
@miłosz c Również uważam, że argument w stylu "też tak umiem" to na ogół żaden argument, ale w tym przypadku wierzę Marcinowi. Zresztą, tu nie chodzi o łatwość zrobienia czegoś takiego, tylko o sam efekt, a ten jest naprawdę bardzo wątpliwy artystycznie. Nie mam pojęcia, jak coś takiego mogło się znaleźć w setce, nie mówiąc o 13. miejscu.
Gość: Marcin
[8 stycznia 2014]
Ale ja to zrobiłem, ale mi brakowało miejsca na kompie i plików dawno już nie ma. A technicznie było zbliżone to do Lutto Lento.
Gość: miłosz c
[8 stycznia 2014]
Lutek nie ma nic wspólnego z ostatnim BoC.

Marcinie, poka remiksy, bo przypomina mi się zabawne równanie: "sztuka współczesna = ja też bym umiał to zrobić/tak, ale nie zrobiłeś". To nie jest mocny argument imo. Pzdr!
Gość: jaxx
[8 stycznia 2014]
Fakt. Dziwny wybór. Muzycznie brzmi gorzej niż najgorsze momenty ostatniego BoC.
Gość: Marcin
[8 stycznia 2014]
Lutto Lento - ale słabe to. Takie remixy to ja robiłem na komputerze.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także