Najlepsze single roku 2012

Miejsca 10–1

Obrazek pozycja 10. M.I.A. - Bad Girls

10. M.I.A. - Bad Girls

W momencie, gdy nikt od niej nie spodziewał się właściwie niczego, M.I.A. pojawiła się z utworem tak kompletnym, że właściwie sam wyczerpał on swój temat. Gra tu wszystko – od orientalnego, potencjalnie nieznośnie wysokiego sampla, aż po tekst i niedbałą manierę, z jaką został podany. Teledysk jest tego nieodłącznym elementem i kto wie, czy nie głównym sprawcą sukcesu. Hektolitry charyzmy luźno pobłyskują wśród śnieżnobiałych beemek, a swaggowi i skillsom w noszeniu się z łańcuchem zawieszonym na szyi nie podołał w tym roku nawet Kendrick Lamar w „Swimming Pools”. A na marginesie – nie pamiętam klipu, w którym M.I.A. wyglądałaby AŻ tak. Magnes. (Mikołaj Katafiasz)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 9. Tame Impala – Feels Like We Only Go Backwards

9. Tame Impala – Feels Like We Only Go Backwards

Nie znajdziemy tu swojego „Solitude is Bliss” – napisał w recenzji „Lonerism” Karol, co wywołało natychmiast mój niemal alergiczny sprzeciw. A „Feels Like We Only Go Backwards”? Przecież to właśnie tu Kevin Parker śpiewa najbardziej nośny monumentalny psych-popowy refren od sam-już-nie-wiem-kiedy, który z miejsca ma szanse awansować do rangi tych niemal pokoleniowych („Round And Round”?). Raz usłyszysz, nie zapomnisz. A ile tu jest innych błyskotek, hej! Wystarczy przysłuchać się jak Jay Watson załamuje perkusję na końcu pierwszej zwrotki (your feelings don't show), a następnie akcentuje na werblach pierwsze słowa refrenu – prosty chwyt, a jaki efekt. Co ciekawe, nie powtórzy go przy kolejnej okazji. Statyczne syntezatory wyciągnięte z wczesnego Pink Floyd, wzorem „Believer” Johna Mausa, nieustannie zakwaszają całą tkankę utworu, której istnienie podtrzymywane jest przez mistrzowsko poprowadzoną linię basu – niby precyzyjną, skupioną, ale z drugiej obarczone spora dawka luzu. Nie ma tu zbędnego taktu, niepotrzebnej sekundy – Australijczycy wycisnęli w „Feels Like We Only Go Backwards” absolutną esencję psych-popowego songwritingu. Cała plejada psychodelicznych jaskrawych barw wybucha w drugiej części piosenki, gdzie wielokrotnie mielony refren prowadzi do niemal euforycznego stanu bycia ponad tym wszystkim. (Sebastian Niemczyk)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 8. Jessie Ware – Running

8. Jessie Ware – Running

Za mną już bycie Gładkim Operatorem. A może i nie. Kilkanaście miesięcy temu ciężko byłoby mi uwierzyć, że Julio Bashmore może podpisać się pod taką produkcją. A tu proszę. Razem z Dave’em Okumu samplami, syntezatorami, gitarą i tymi rencami (bo o żadnych dodatkowych muzykach lista płac nie wspomina), udają coś na kształt zespołu Sade. No i nie da się ukryć, że jest to Sade na miarę naszych dwudziestopierwszowiecznych możliwości. Oparta wprawdzie na trzech powtarzanych w kółko akordach, ale otwierająca uszy niedowiarkom mistrzowskim budowaniem napięcia. Panowie już o to zadbali. A jeżeli jakimś cudem komuś przeszkadza, że Bashmore jest tu mało taneczny, niech sobie sprawdzi niezły remiks duetu Disclosure.

Hej, ale co z Jessie? Wiadomo, to był jej rok, dlatego jeszcze trochę o niej poczytacie w tym podsumowaniu. Kawał głosu. Ze znanych mi jej wcześniejszych ficzeringów trudno było się domyślić, że jest w stanie tak ryknąć, jak to ma miejsce w drugiej połowie „Running”. I just go weak. Niewiele też sugerowało zadatki na gwiazdę. A tu bęc, international level. Oprócz muzykalności Ware wykazała jeszcze inny talent – doboru odpowiednich współpracowników. I niech tak jej zostanie. (Paweł Gajda)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 7. AlunaGeorge – Your Drums Your Love

7. AlunaGeorge – Your Drums Your Love

Szłap, szłap – oto jak „Your Drums, Your Love” wyciąga z sypialni talkboxowy żywioł Jamesa Blake’a na miejskie parkiety. Cudowna jest ambiwalencja tego duetu, to jak kontrastują nastroje: Aluna jest słodka, daje niebo (bubblegum-popowe wokale), George jest gorzki, daje piekło (mroki zadymionych klubów tanecznych). To oczywiście żadna reguła, bo jak odnieść się do tego wychylającego się z trzeciego planu elektrycznego pianinka, które zwiastuje jakby kolejny odcinek „Zdrówka”? No i ten refren – tak przeogromny, że Darek Odija mógłby go od razu zapowiedzieć w „30 tonach” jako nowość na miejscu pierwszym (czy tam siódmym), a wiecie, jak oni kochają późne lata dziewięćdziesiąte. Dodam, że są tu jeszcze ujmujące (tytułowo?) kaskady snare-drumów i bridge, który obnaża całą londyńskość tej dwójki (Lily Allen niewymieniona w czołówce). Jeśli tak ma wyglądać przyszłość R’n’B, to ja się jeszcze wstrzymam z ogłaszaniem swojej dyskotekowej emerytury. „Dziękuję, tańczę”. (Jędrzej Szymanowski)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 6. Solange – Losing You

6. Solange – Losing You

Uparta Solange tak wytrwale kroczyła ścieżką niezalu, jak gdyby miała świadomość, że mainstream jest za mały dla dwóch sióstr Knowles. Rzeczywiście, tam czekał ją tylko „cień wielkiej góry” – syndrom Dannii Minogue, zawsze będącej co najwyżej bledszą i bardziej kiczowatą kopią Kylie. Zamiast tego Solange wybrała flirt ze śmietanką nowojorskiej bohemy, pozwalając bezproblemowo przeciągnąć się na drugą stronę rzeki – wszak hipsterka w rodzaju Dirty Projectors uwielbia schlebiać sobie w ten sposób. Młodsza Knowlesówna potrzebowała jednak transfuzji świeżej krwi zza Atlantyku i konia z rzędem temu, kto jeszcze kilka lat temu słuchając przeciętnej, dance-punkowej formacji Test Icicles, wyobraziłby sobie jej lidera jako autora tak krystalicznej, popowej kompozycji. Tymczasem jak na ironię to właśnie Brytyjczyk Dev Hynes w roku wielkiej rehabilitacji czarnego grania popełnił tu piosenkę być może najdoskonalszą: chłodną, ale czułą; nowoczesną, ale retro; czarną (Whitney), ale też białą (Madonna). A Solange? No cóż, ona po prostu ją zaśpiewała. (Kuba Ambrożewski)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 5. Frank Ocean – Thinkin’ Bout You

5. Frank Ocean – Thinkin’ Bout You

Pojęcie feelingu w muzyce rozbija płoche granice gatunków i stylów. O „Channel Orange” można powiedzieć wiele, między innymi to, że feelingiem wokalu jest dosłownie przesiąknięty, lecz nie wszystkie piosenki na uczuciach opierają tu swą rację istnienia/siłę oddziaływania. „Pyramids” ewidentnie podlega regułom progresywnych przekształceń i kontrastów. „Super Rich Kids” czy „Crack Rock” to opisy wielkomiejskich realiów, małe kendrickowskie filmy. Natomiast „Thinkin’ Bout You” to właśnie czysta emocja – bezpośrednie i ujmujące reminescencje pierwszej (i nadal aktualnej) miłości. Tęskne wspominki zmieszane z onirycznie przepływającą linią wibrującego syntezatora, to zabieg jak w starej szkole amerykańskiej kinematografii – wspomnienie sygnalizowane rozpływaniem się obrazu, blendowaniem kolorów i gładkim zanurzeniem w nową, śnioną scenę. Rytm tego tu marzenia jest leniwy, ciepły, sporadycznie usłyszymy smaczki, smyczki, delikatne szturchnięcia o strunę gitary. Na tych podwalinach Frank Ocean oszczędnymi środkami koi nasze współczujące serca olbrzymią dawką subtelnych afektów, gdy natomiast wchodzi w wyższe rejestry wokalne i bez zbędnych petard obrazuje rozdarcie, w naszych głowach mieni się kolaż o pomarańczowo-mandarynkowym kolorycie. I wszystko jest na swoim miejscu.

Jasne, feeling w R’n’B to praktycznie warunek konieczny. Lecz nie posądzajcie mnie zbyt wcześnie o popychanie truizmów. Wielu już technik próbowano w gatunku czarnoskórej muzyki, by wyrazić czyste emocje bez zbędnych kombinacji – i nie wszyscy wrócili z tarczą. Frankowi udało się to gładko, spektakularnie, bez bomb Cooke’a, wrzasków Picketta i Wilsona, gardłowości Sly’a, bez ciśnień Gaye’a, aksamitu D’Angelo, lepkiej ckliwości Johna Legenda, lecz zwyczajnie, z pomocą charyzmy Franka Oceana. „Thinkin’ Bout You” wcale nie przegrywa w starciu z flagowymi pościelówami wyliczonych artystów. Also założę się o legendarnego piątaka, że piosenka znajdzie się na soundtracku każdego kolejnego spotkania klubu złamanych serc. (Michał Pudło)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 4. Brodka – Varsovie

4. Brodka – Varsovie

Monika Brodka z dedykacją dla tych, którzy jeszcze kręcili nosami przy „Grandzie”. Teraz to już oficjalne: wokalistka z Żywca to nie tylko artystka świadoma – osłuchana i trzymająca rękę na pulsie tego, co się aktualnie w muzyce dzieje, ale przede wszystkim potrafiąca swoje własne fascynacje ubrać w błyskotliwe, fajne piosenki. „Varsovie” idzie dalej w stosunku do wysmakowanego, zabawowego klimatu „Grandy”. To mały hymn, którego głównym bohaterem jest miasto i jego mieszkańcy – zabiegani, krzykliwi, energiczni, kolorowi. Wszystko to, co Warszawiaków otacza na co dzień, autorka „Varsovie” zamknęła w ramy trzy i pół minutowego utworu. Za świeżość spojrzenia i jego ożywcze właściwości oraz stosunkowo oryginalne odniesienie do tradycji piosenek o stolicy, Brodce należy się miejsce gdzieś między Syrenką a PKP Powiśle. (Kasia Wolanin)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 3. Grizzly Bear – Yet Again

3. Grizzly Bear – Yet Again

Jeżeli jeden z najlepszych singli minionego roku nie ma nic wspólnego z parkietem, poza ewentualnością świadczenia przez któregoś z jego autorów pracy dla branży budowlanej, to coś musi być na rzeczy. Jeszcze raz. Jeżeli jeden z najlepszych singli minionego roku nie jest ani parkietowy, ani zaskakująco nowatorski, to musi być zwyczajnie piękny. Co zatem skłoniło chłopaków z Brooklynu do pójścia tą trzecią, najtrudniejszą drogą? Jeszcze raz. Jeżeli do jednego z najlepszych singli minionego roku da się tańczyć tylko na łyżwach, to oznacza, że jego autorzy włożyli w jego wykonanie mnóstwo EMOCJI.

„Yet Again”. Dokładnie to. Dwa słowa, a pod nimi wielowarstwe ścieżki, chórki, przejmujący wokal i wszechobecny reverb. Z jednej strony mnogość elementów skutkuje sztandarową dla tej grupy podniosłością, z drugiej dostrzegamy, że mistrzowskie rozpracowanie każdej sekundy , rozsądne rozmieszczenie barw i kontrola nad tempem zabezpieczają całość przed egzaltacją, popadnięciem w sztuczną pompatyczność i summa summarum utwór, pomimo całej ornamentyki, skierowany jest jakby do wewnątrz. Grizzly Bear brzmią tu dokładnie po swojemu, ale nieprzewidywalnie, ciągle odkrywając jeszcze ostatki niewyeksploatowanych przez siebie obszarów melodycznych. Dodatkowo przez wokal Eda Droste’a przebija echo Thoma Yorka z fragmentów „Knives Out”. Nie każdemu by się chciało dzisiaj tak grać (nie licząc ich pewnych równie popularnych krajanów spod znaku zwierzęta w nazwie), nie każdy mógłby tak, nie każdy czuje obowiązek kultywowania Beach Boysowej spuścizny, a tym bardziej nie każdy byłby w stanie ją jeszcze przefiltrowywać przez instrumentarium, kojarzone niegdyś wyłącznie z alternatywą (przestery wieńczące piosenkę). Jeszcze raz. To dobry utwór. (Rafał Krause)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 2. Jessie Ware – Wildest Moments

2. Jessie Ware – Wildest Moments

Czy to jeszcze stylizacja, czy już sophisti pop na miarę naszych czasów? – pytałam, zamykając recenzję singla „Running”. Dziś, wysłuchawszy wielokrotnie debiutanckiego albumu Jessie Ware, znam już odpowiedź. Jessie Ware znalazła dla tego wymuskanego gatunku, który największe triumfy święcił na przełomie lat 80. i 90., nowe szaty, pokazując, że sophisti pop to raczej pewna wrażliwość niż historycznie zamknięty rozdział. Jej klubowy i postdubstepowy rodowód oraz wielka miłość do klasycznego R’n’B pozwoliły nagrać nowocześnie brzmiący mieszczański soul, świetnie napisany, utkany z detali, z cykających hi-hatów i bitów wybijanych na MPC, ale też gdy trzeba, dźwięczący bezwstydnie konserwatywnie. I choć tożsamość muzyki Jessie Ware odsyła do nocnego świata brytyjskich klubów i hardcore continuum, to – w przeciwieństwie do Katy B czy Jamiego Woona, innych ciekawych postaci, które swój pop osadziły w kontekście UK Garage – stanowi ona jedynie zalążek interpretacji płyty „Devotion” oraz plejady singli, jakie udało się z niej wykroić. Znacznie wdzięczniej wpisuje mi się Jessie Ware w tradycję dojrzałego popu Fleetwood Mac, Hall & Oates czy Sade i stąd też może wynika popularność singla „Wildest Moments”. Chociaż jego rdzeń podskórnie odwołuje się do muzyki elektronicznej, ze swoją zapamiętałą hipnotyczną repetycją odsyłając do trip-hopu Massive Attack, to przecież bez zgrzytu wybrzmiewa on w radiowej ramówce obok monumentalnych, staroświeckich ballad Adele czy Lany Del Rey. Tylko że jest od nich tysiąc razy lepszy. Jessie Ware ma w sobie coś z dystyngowanej, nudnawej wokalistki drugiego planu lub specjalistki od gościnnych występów, lawirującej pomiędzy manierą skromnej singer-songwriterki a piosenkarki R’n’B z prawdziwego zdarzenia. Takie jest też „Wildest Moments”: snujące się pomiędzy nieśmiałym wyznaniem a melodramatyzmem przeszywającym na wskroś. (Marta Słomka)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 1. Ronika – Automatic

1. Ronika – Automatic

Veronica Sampson to, jak do tej pory, jedyna w historii podsumowań Screenagers zdobywczyni zaszczytnego pierwszego miejsca na liście najlepszych singli roku, która nie posiada na koncie longplaya. „Przypadeg i spiseg!” – zakrzykną jednym głosem hejterzy, czy, jak kto woli, e-sceptycy. Ale tak właśnie wyglądał ten rok i w podobnych barwach malują się perspektywy na następny: głos zabierają nowi, przyszłościowi, oryginalni, z dobrym pomysłem na siebie, utalentowani muzycy. Zauważcie jak duży procent w zestawieniach (nie tylko u nas) zajmują debiutanci oraz artyści, niemogący się poszczycić jeszcze długogrającym wydawnictwem. Zatem chyba najwyższy już czas przygotować się na falę świeżej muzyki, dobiegającej z przeróżnych rejonów – wzmożony ruch zaobserwować można zwłaszcza w hip-hopie, parkietowej elektronice i popie.

Na przecięciu tych dwóch ostatnich stylistyk sytuuje się nasza rzeczona ulubienica – Ronika. Pisaliśmy o jej dokonaniach nie raz, sukcesywnie z coraz większym uznaniem, bo co tu dużo mówić – dziewczyna swoją twórczością trafiła w nasze gusta. Brokatowy nu-disco-popowy styl Veroniki jest tak ujmujący, a melodie inspirowane twórczością Madonny z najlepszych lat twórczości są tak przebojowe, że kompozycjom Brytyjki nie sposób się oprzeć (o ile lubimy pop).

I taki dokładnie jest ten singiel. „Automatic” jest rasowym, parkietowym wymiataczem. Funkującą gitarę, poprzeplataną potężnymi figurami basu, porządkuje fantastyczny, taneczny groove. Popowe hooki wokalne zmiękczają wyrazisty akompaniament, nadając numerowi płynności, a przede wszystkim niebywałej nośności i przebojowości. Refren brzmi tak klasycznie, że utwór spokojnie mógłby być chartsowym hitem. Do wszystkiego dodajmy porywające solo na klawiszach i kapitalne, rytmicznie pocięte, cyfrowe breaki po refrenach, i nikogo nie trzeba namawiać do wskoczenia na parkiet. Jeżeli longplay artystki będzie się składał z dziesięciu takich petard, to mamy murowanego kandydata na podium wśród najlepszych albumów. Póki co cieszmy się z „Automatic” – błyskotliwego, popowego bangera, przez który jasno prześwituje talent Roniki. (Paweł Szygendowski)

Posłuchaj >>

Screenagers.pl (11 stycznia 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
kuba a
[18 stycznia 2013]
Za mały, za mały (w głowie ma migdały). Nie wiem jak to mogło umknąć, dzięki.
Gość: jay
[18 stycznia 2013]
"mainstream jest za duży dla dwóch sióstr Knowles" - że co?
Gość: jjsz nzlg
[17 stycznia 2013]
Splash nie przeoczyliśmy, co widać po listach indywidualnych. Akurat mnie "Ever Before" ujęło.
Gość: mac
[14 stycznia 2013]
lista hipstera, level nieznośny
Gość: blejk
[13 stycznia 2013]
AAAAA i jeszcze taka sprawa: SPLASH "EVER BEFORE" - anyone? niebywała piosenka, jak perła w gnoju. NIe odnotowaliście istnienia czy zwyczajnie Was nie ujęła?
kuba a
[13 stycznia 2013]
@ Michał - nie wiem jak dokładnie rozłożyły się głosy (poczekajmy na indywidualne), ale mam wrażenie, że "Automatic" swoje miejsce zawdzięcza ludziom, którzy w większości na ten koncert nawet nie dotarli :) Ja tu jestem wyjątkiem, ale to był mój numer jeden długo przed przyjazdem Roniki, gdzieś od maja.
Gość: el fabio
[13 stycznia 2013]
nie ma rycerzyków - skandal.
jjsz
[13 stycznia 2013]
@blejk
o "Inspector Norse" można zresztą poczytać tu:
http://www.screenagers.pl/index.php?service=audios&action=show&id=120
Gość: Michał
[13 stycznia 2013]
Ronika grała na imprezie Screenagers = kolesiostwo :-)
Gość: szwed
[13 stycznia 2013]
Słucha się tego wszystkiego miło,choć absolutnie nie czuję fenomenu Roniki - średnio pomysłowy pop, do tego wokalnie jest b. przeciętna. Nie jestem wielkim fanem kategorii single, choć dobrze, że napisaliście "30 najfajniejszych piosenek", dając do zrozumienia, że w żadnym wypadku nie chodzi o "30 najlepszych utworów". Po cichu liczyłem, że wygra "Czasem pada śnieg w styczniu" i w ten sposób, jakże zgodny z kategorią "single", dowartościowany zostanie jakże słuszny kierunek rozwoju Afro Kolektywu.
Gość: kalinne
[13 stycznia 2013]
"szłap szłap" <3
"czarnoskóra muzyka" <3
"jeszcze raz" <3
Gość: Sebastian Niemczyk
[13 stycznia 2013]
@blejk - braliśmy pod uwagę "Inspector Norse", ale ostatecznie się nie przebił
@kriss - jasne, będą listy indywidualne
Gość: DreamStream
[13 stycznia 2013]
Uważam, że większość singli znalazła się tu jak najbardziej zasłużenie. Przyznam natomiast, że bardzo zaskoczyło mnie 1. miejsce - spodziewałem się, że "Pyramids" zdeklasuje u Was całą resztę. Tak czy inaczej, świetna robota, jak zawsze zresztą!
Jeśli ktoś jest zainteresowany alternatywnym zestawieniem bez "Call Me Maybe" ;), zachęcam: http://www.facebook.com/notes/dreamstream/podsumowanie-2012-100-najlepszych-utwor%C3%B3w-roku-wed%C5%82ug-dreamstream/578994692118114
Gość: Marcin
[12 stycznia 2013]
No to czekam na podsumowanie albumów. W tym roku nie miałem ręki na pulsie jak chodzi o LP-ki, więc chętnie poznam opinie Screenagers.
Gość: krisss
[12 stycznia 2013]
będą listy indywidualne?
Gość: luke
[12 stycznia 2013]
Ronika w ramach przyzwoitości powinna jednak podzielić się nagrodą z Nilem R. ale ok, kawałek mocny jak i całe tegoroczne dokonania
Gość: mike
[12 stycznia 2013]
wow ronika daje rade, brakowalo mi w tym roku takiego wymiatacza, w 2011 był to Flight Facilities - Foreign Language

reszta listy raczej przeciętna, ale to dlatego ze rok był dość kiepski singlowo dla kogos kto nie odnajduje się w klimatach hip-hopu ani R&B
Gość: tommykul
[12 stycznia 2013]
Panie i Panowie, lista wymiata! Dzięki!
Gość: pan żepak
[12 stycznia 2013]
może byście przyjęli zasadę: 1 piosenka 1ego artysty, bo trochę tu za dużo Ocena. Zrobiłby miejsce np. dla "Laury" Bat for Lashes lub "Nocturne" Wild Nothing ;< a tak poza tym to ciekawa lista, propsy!
Gość: userjs
[12 stycznia 2013]
trzeba było dokładniej sprawdzić Jessie Ware jak usłyszałam "Wildest Moments". "Running" szlachetne i z klasą.
Gość: blejk
[12 stycznia 2013]
brakuje Todd Terje - Inspector Noise i połykającego hookowo wszystko co było w tym roku Ghost Tonight zespołu Chairlift.
przygnębiliście mnie tą listą maksymalnie (może nie Wasza wina, nie wiem jeszcze). Wracam do Beatlesów w każdym razie.
Gość: Lukas
[12 stycznia 2013]
Ej, ale "Bad Girls" ma raptem dopisaną jedną minutę w stosunku do "Bad Girls" z 2010 r. http://youtu.be/lLoy_0TYETk .
Gość: lescaut
[11 stycznia 2013]
ups. nie ma chromatics.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także