SpaceFest! 2012

SpaceFest! 2012, 7-8 grudnia 2012, Gdańsk

SpaceFest! 2012 - SpaceFest! 2012, 7-8 grudnia 2012, Gdańsk 1

Space Fest! – festiwal muzyki związanej z takimi nurtami jak shoegaze, space rock, czy szeroko ujęta alternatywa, to zdecydowanie najlepsze i najważniejsze tego typu wydarzenie w Polsce. Powyższe twierdzenie zostało sformułowane przeze mnie a priori, jeszcze zanim pojawiłem się na samym festiwalu. Z jakiej racji? Na pewno m.in. z tego powodu, że owemu wydarzeniu brakuje konkurencji, która precyzowałaby swoją ofertę do powyższych rodzajów grania. W końcu od momentu zapoczątkowania idei Space Festu w zeszłym roku, jest on w dalszym ciągu precedensem w naszym kraju, dlatego mogę swobodnie formułować powyższe sądy, Gdańsk zasługuje na atencję ze strony grupki fanów tej niszowej muzyki, a organizatorzy (na ich czele stoi Karol Schwarz, który już za pośrednictwem swojej muzyki udowadnia zamiłowanie do opisanej estetyki) mogą rościć sobie prawo do uregulowania kwestii należnych propsów z tytułu odwagi (ostatecznie jest ona niezbędna do organizacji tego typu przedsięwzięć). Po takim wstępie mogę z czystym sumieniem przejść do zagadnień festiwalowych.

SpaceFest! 2012 - SpaceFest! 2012, 7-8 grudnia 2012, Gdańsk 2

Space Fest! – Ladies and Gentleman we are Floating in Space Festival (w ten fantazyjny sposób organizatorzy rozwinęli nazwę tegorocznej edycji festiwalu) to oczywiście nie tylko koncerty. Program całości został zainicjowany muzycznymi warsztatami, w których brały udział zaproszone gwiazdy oraz lokalni muzycy, co miało zaowocować ich wspólnym występem pod szyldem Pure Phase Ensemble (pamiętamy świetny zeszłoroczny gig analogicznie stworzonego projektu z ówcześnie zaproszonymi muzykami). Następnie odbyły się otwarte dla publiczności spotkania z gośćmi z zagranicy, po których swój występ zaprezentowała gdyńska psychodeliczna grupa 1926, wyłoniona z ogólnopolskiego konkursu organizowanego w ramach festiwalu.

SpaceFest! 2012 - SpaceFest! 2012, 7-8 grudnia 2012, Gdańsk 3

Najbardziej emocjonująca (bo wyłącznie koncertowa) część Space Festu startowała dnia ostatniego, na terenach industrialnej hali Fabryki Batycki. Na otwarciu zaprezentował się młody zespół 100% Rabbit z Gniezna (podobnie jak 1926, to także laureaci konkursu), który uzewnętrznił swoje sympatyczne najtisowo-rockowe inklinacje (dużo koledżowych odniesień). Ale z oczywistych względów publika stłoczyła się pod sceną po raz pierwszy dopiero podczas występu francuskiego duetu 2Kilos & More. W przeciwieństwie do pozostałych wykonawców, wizualny aspekt występu stanowił dla Francuzów nieodłączny element ich show. We frontowej części sceny została rozłożona olbrzymia siatka przeznaczona do wizualizacji, która lekko przysłoniła artystów. Dodatkowo na środku, pomiędzy wykonawcami, znajdował się mały ekran komputera, a w tle funkcjonowała jeszcze jedna przestrzeń dla drugiego projektora. Dzięki temu muzyce towarzyszyły trzy odrębne wizualizacje, wyświetlane symultanicznie. Do tygla glitchowych struktur, hipnotycznego rytmu, dronów i odchyleń w kierunku post rocka za pośrednictwem dźwięków gitary, odtwarzane były dobrze dobrane kadry kina niemego, choć niektóre obrazy (przykładowo pioruny) trochę banalizowały ten performens. Warto jeszcze wspomnieć, że z komputerowego monitora dobiegała do nas niepokojąco brzmiąca recytacja, m.in. Blacka Sifchi, nowojorskiego recytatora, znanego chociażby ze współpracy z Black Dog. Całościowo wypadło to naprawdę dobrze, co potwierdzały też entuzjastyczne głosy zgromadzonych.

SpaceFest! 2012 - SpaceFest! 2012, 7-8 grudnia 2012, Gdańsk 4

Dla kontrastu po tej dawce eksperymentalnej elektroniki na scenie pojawił się projekt Broken Betty’s Ampacity (połączenie muzyków z grupy Broken Betty, Wojciecha Lackiego z God’s Own Prototype, a także Marka Kosteckiego), częstując zgromadzonych zmasowanym atakiem gitar o stoner rockowym rodowodzie. Tak ciężko nie było przez cały czas, bowiem muzycy całkiem kunsztownie przeplatali te uderzenia odniesieniami bardziej kosmicznymi, co świadczyło o scenicznym doświadczeniu każdego z grających. Kiedy Polacy z gitarami opuścili scenę, rozpoczęły się przygotowania do najbardziej oczekiwanego przeze mnie występu. W końcu człowiek, który miał za chwilę wyjść przed publikę, współtworzył albumy-legendy i był związany z jedną z najbardziej wpływowych grup w historii muzyki (i to nie tylko w kontekście sceny eksperymentalnej). Popsysze, polski zespół, który został zaproszony do występu z zapowiadaną gwiazdą, stroił instrumenty, nie wiedząc, co tak naprawdę wydarzy się podczas ich wspólnej improwizacji. Po krótkiej chwili na scenę wbiegł wreszcie szalony Damo Suzuki. Japończyk niskiej postury o wizerunku lekkiego abnegata (jak zresztą przystało na jego piar) – tak zapamiętam pierwsze spotkanie na żywo z wokalistą Can. Po przywitaniu się z muzykami rozpoczął swoje oralne improwizacje z użyciem parajęzyka. Popsysze dobrze kombinowali z akompaniamentem, starając się balansować pomiędzy psychodelicznymi wycieczkami gitarowymi, a krautrockową transowością perkusji i basu. Ja, mając gdzieś ciągle z tyłu głowy nieposkromione wyczyny Can, zacząłem oczywiście zastanawiać się, czy muzycy nie mogliby zaprezentować jeszcze większej dawki eksperymentu, ale taki zarzut mógłbym w tym wypadku postawić także samemu wokaliście (zwłaszcza, że nieustannie kojarzą mi się z nim wyłącznie ekstrawagancje z „Tago Mago”). Suzuki bowiem zamknął swoje możliwości wokalne w kilku patentach na rozegranie improwizacji, co po czasie stawało się dość przewidywalne i niestety nużące (o czym świadczyło też przerzedzające się audytorium pod sceną). Nie zmienia to jednak faktu, że był to jeden z najciekawszych koncertów sobotniego wieczoru.

SpaceFest! 2012 - SpaceFest! 2012, 7-8 grudnia 2012, Gdańsk 5

Kiedy nie opadł jeszcze kurz po koncercie Suzuki-Popsysze, na scenie pojawił się kolejny hedlajner. Nieosłuchany odbiorca, słysząc pierwsze takty zagrane przez Marka Gardenera, mógłby pomylić występ Brytyjczyka z koncertem Oasis, bowiem wokalista Ride, mając do dyspozycji tylko gitarę akustyczną i looper, rozpoczął swój występ w guście intra do „Wonderwall”. Wszyscy stęsknieni za shoegazem z czasów „Nowhere”, którym niekoniecznie musiała odpowiadać forma grania, jaką obrał Gardener, na pewno wyzbyli się swojej niechęci po usłyszeniu pierwszych taktów pięknego „In a Different Place”, perfekcyjnie odśpiewanego przez muzyka.

Potem przyszedł czas na oczekiwane skutki prac projektu Pure Phase Ensemble, wspieranego m.in. przez Steve’a Hewitta (ex Placebo), Raya Dickaty’ego (ex Spiritualized), czy Chrisa Olleya (Six by Seven). Biorąc pod uwagę fakt, że na scenie pojawiło się dziewięciu muzyków, można było się spodziewać, że nie wszyscy będą mieli okazję w pełni zaznaczyć swoją obecność. Oczywiście w centrum uwagi pozostawały przede wszystkim zaproszone gwiazdy. Efektem współpracy było głównie przyzwoite, energiczne granie do wiodącego, chrypliwego wokalu Chrisa Olleya oraz jedna poważna i ciekawa ucieczka w kierunku sonoryzmu. Show wypadł absolutnie bez zarzutu, jednak w porównaniu z zeszłorocznym koncertem w ramach tego projektu, było z pewnością mniej celebry i emocji. Na zakończenie festiwalu organizatorzy przygotowali występ włoskiej formacji Sea Dweller. Zaczęło się bardzo dobrze, bowiem muzyka zespołu brzmi jak klasyczna definicja shoegaze’owego grania, więc scena została zdominowana przez ściany gitar oraz rozbrzmiewający w tle melodyjny wokal. Niestety, po kilku minutach nastąpiły problemy techniczne, muzycy nerwowo zaczęli wymieniać się gitarami, a na domiar złego, przez problem z nagłośnieniem, pierwsze frazy śpiewane przez wokalistę były niesłyszalne. Kwartet ostatecznie zakończył grę zredukowany do duetu, prowadząc koncert do końca modulowaniem brzmienia gitar.

SpaceFest! 2012 - SpaceFest! 2012, 7-8 grudnia 2012, Gdańsk 6

Biorąc pod uwagę dobór nazwisk tegorocznego Space Festu możemy się spodziewać, że organizatorzy, wraz z przygotowaniem kolejnej edycji, postarają się nie obniżać zawieszonej poprzeczki. Sam fakt utrzymania dotychczasowego poziomu sytuuje festiwal w awangardzie lokalnych imprez i gwarantuje mu ogólnopolski rozgłos. Dzięki temu pojawia się szansa na stale obecną w kalendarzu alternatywę wobec koncertowych gigantów, która zapewni kameralny klimat w naprawdę zacnym towarzystwie.

zdjęcia: Paweł Jóźwiak

Rafał Krause (18 grudnia 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także