Transvizualia 2012

Transvizualia 2012

Opinia głosząca, że Polska nie jest już koncertowym Kazachstanem, od jakiegoś czasu uchodzi za truizm, dlatego też walka mniejszych ośrodków miejskich o partycypację w wielkich wydarzeniach kulturalnych wydaje się uzasadniona. Może romans Transvizualiów i Gdyni nie jest najlepszym przykładem takiej batalii (w końcu Gdynia od czasu posiadania najsłynniejszego polskiego festiwalu z holenderskim piwem w nazwie, niekoniecznie kojarzy się z muzyczną pustynią), ale dowodem na to, że realna staje się możliwość obecności pierwszej ligi elektronicznej awangardy jakieś 200 metrów od twojego domu, nawet gdy nie jesteś mieszkańcem centrum Warszawy. Tym bardziej, że w tym roku organizatorzy postarali się naprawdę wyjątkowo, oferując line-up niezdradzający żadnej przynależności do szerokości geograficznej – równie dobrze taki festiwal mógłby stanowić gratkę w Berlinie.

Pamiętajmy też, że Transvizualia to festiwal interdyscyplinarny, ale ja, z racji braku kompetencji, pominę w poniższej relacji wydarzenia związane ze sztuką (chociażby video artu), poprzedzające finałowe koncerty namiotowe.

Transvizualia 2012 - Transvizualia 2012 1

Piątek, 5 października 2012

Już od samego rana uczucie podekscytowania zbliżającymi się koncertami gryzło się z groźbami aury marszczącej czarne chmury za oknem. Silny i porywisty wiatr, może nie podsuwał mi wizji zniweczenia starań koordynujących festiwal, ale za to napawał dziwnym niepokojem (dodam, że z racji dużego zainteresowania koncerty postanowiono przenieść do wybudowanego ad hoc namiotu na plaży miejskiej). Do tego sms od organizatorów informujący o likwidacji namiotu dla mediów i przeniesieniu istotnych punktów organizacyjnych festiwalu do pobliskiej knajpy Contrast Cafe. Początkowo, gdy przybyłem na miejsce, wszystko odbywało się sprawnie. W namiocie trwał występ Intangible States – projektu belgijskiego duetu Stray Dogs i szwajcarskiego artysty wizualnego Yannicka Jacqueta, znanego jako Legoman. Scena zabudowana obiektami przypominającymi zmultiplikowane telewizory zdominowana została przez około-post-rockowe granie, co było zgrabnym rozpoczęciem najważniejszych dni Transvizualiów.

Po krótkiej przerwie technicznej na scenie pojawił rodzimy projekt Bartka Szlachcia: Odaibe, którego występ pokazał, jak bardzo komplementarnymi dziedzinami są muzyka elektroniczna i video art. Podczas, gdy trzonem i dominującym muzycznym motywem koncertu była elektroniczna perkusja, która miejscami przywoływała Autechre z czasów „LP5”, na ekranie rozwijały się warstwy pikseli, przypominające przekształcające się komórki układu nerwowego, co stanowiło ciekawe i przede wszystkim istotne rozwinięcie części dźwiękowej. Po tym występie ponownie ogłoszono przerwę techniczną, która jednak rozciągnęła się na grubo ponad dwie godziny, wszystko z powodu wysoce niesprzyjających warunków meteorologicznych. Z uwagi na bezpieczeństwo uczestników, postanowiono czekać na ewentualną zmianę pogody. Nastąpił chaos informacyjny, ale impreza w końcu miała ciąg dalszy (choć jej kontynuacja stała pod znakiem zapytania).

Transvizualia 2012 - Transvizualia 2012 2

Wszystko skończyło się korzystnie dla wytrwałych, bowiem kłopoty w przebiegu zostały nagrodzone zjawiskowymi koncertami tzw. head-linerów. Przed zagranicznymi gwiazdami pojawił się jeszcze duet Piernikowski (Napszykłat) i Etamski, jako P/E & OZG, rozgrzewający swoim setem, o ile rozgrzewką można nazwać plamy dźwięków, wijące się po ping-pongowej sekcji rytmicznej (na ekranie w tym czasie tańczyły figury geometryczne).

Transvizualia 2012 - Transvizualia 2012 3

Zaraz potem przyszedł czas na oOoOO, czyli najciekawszą i najświeższą propozycje tego festiwalu. Nie da się nie wspomnieć o miłym dreszczu przechodzącym po ciele, który towarzyszył rozpoznawaniu utworów z pierwszych wydawnictw protoplasty witchhouse’u („Burnout Eyess”!) podczas tego koncertu. Nie dało się też nie zauważyć entuzjazmu publiki po tym, jak artysta rozedrgał podłogę swoim basem. Obraz berlińskich ulic na ekranie wpasowywał się w nostalgię przeplataną mocnymi uderzeniami, charakterystycznymi dla tej muzyki, jednak pomimo tych wszystkich plusów po jakimś czasie do gry zaczęła wkradać się rutyna. Skutek był taki, że dość szybko zacząłem wypatrywać końca koncertu, a artyście w żaden sposób nie udało się mnie od tego stanu odwieść.

Transvizualia 2012 - Transvizualia 2012 4

Na szczęście dobre pierwsze wrażenie wypracowane przez Greenspana restytuował wyczekiwany przeze mnie Monolake. Ruszyła machina minimal-techno, Henke potrafił zahipnotyzować publikę swoimi migotliwymi fakturami (w czym wspierała go wizualizacja a’la deszcz miejskich świateł), jednocześnie urozmaicając swój set poprzez nadbudowywanie pętli kolejnymi motywami. Co ciekawe, eksperymentalne oblicze muzyki berlińczyka podczas live act’u zostało momentami ugładzone do bardziej tanecznego, ku wyraźnej uciesze audytorium. Obok niego na scenie kręcił się Ripatti, co jak się potem okazało było zwiastunem największej niespodzianki tego wieczoru (w sensie muzycznym). Tak, finałowy występ Vladislava Delaya okazał się współpracą Ripattiego i Henke. Zwieńczenie piątkowej nocy festiwalu było totalnym odlotem tuzów eksperymentalnej elektroniki, którzy ze swadą operowali chropowatymi i zawijastymi ścieżkami dźwięków.

Krótko reasumując: piątkowe Transvizualia były pięknem (ze względu na walory artystyczne) dla wytrwałych (ze względu na kłopoty organizacyjne).

Transvizualia 2012 - Transvizualia 2012 5

Sobota, 6 października 2012

Line-up ostatniego dnia festiwalu zdawał się być ukłonem w kierunku wielbicieli silniejszych drgań membrany. Samo ostrzeżenie dla wrażliwych uczestników imprezy przed koncertem King Midas Sound (ze względu na zbyt dużą ilość decybeli proponowano zatyczki do uszu) okazało się nie być żadnym wybiegiem PRowym, a realną troską. Ale od początku: zaczęło się od zgrabnego setu Ebola Ape, któremu wizualnie towarzyszyła niejaka Hertshmerz. Obie postaci zwracały już uwagę swoim wizerunkiem na scenie – on w masce goryla, ona w przebraniu psychodelicznego zająca. Sam pomysł na anonimowość, mimo, że obecnie trochę wyświechtany (bo używany coraz częściej w muzycznym światku), realizowany poprzez tego typu formę przyprawiał obserwatora o uśmiech na twarzy. Muzycznie występ prezentował się bardzo świeżo (swoją drogą niektóre kompozycje przypominały momentami twórczość występującego dzień wcześniej oOoOO, dzięki podobieństwu przetwarzanych wokaliz), beat’y przywodziły na myśl trybalną aurę, co sugerowała też wizualizacja z fragmentami tańca plemion afrykańskich (niestety wideo po czasie zaczęło nużyć przez swoją powtarzalność).

Transvizualia 2012 - Transvizualia 2012 6

Jako że sobotni dzień, w przeciwieństwie do poprzedniego, przebiegał już bez żadnych komplikacji organizacyjnych, zaraz po opisanym duecie na scenie pojawiła się kolejna dwójka występujących, czyli panowie z Napszykłat. Ich występ potwierdził to, co do tej pory sądziłem o działalności tego zespołu – Napszykłat zdecydowanie lepiej prezentuje się na koncertach niż na płytach. Podkręcone decybele nadają większej nośności ich kompozycjom, a oni sami kołysząc się za konsoletą prezentują się jak futurystyczni hip-hopowcy. Pomimo kłopotów ze sprzętem (w pewnym momencie sama publiczność zaczęła wyklaskiwać rytm) potrafili rozbujać wypełniający się namiot.

Transvizualia 2012 - Transvizualia 2012 7

Bardzo ciekaw byłem występu Ital Teka, który wyszedł na scenę po Polakach. Z założenia bardziej tanecznie zorientowany, gig Alana Mysona nie zrealizował swoich wytycznych – jako główny reprezentant sceny basowej artysta nie zdołał porwać publiczności. Mało było elementów zaskoczenia, za dużo powagi i precyzyjnego chłodu. Może to lekkie skonsternowanie publiki wynikało również z tego, że artysta przemieszczając się po różnych rejonach elektroniki (dubstep, juke) nie akcentował najbardziej chwytliwych motywów danego grania, a raczej scalał je w osobliwą, niedookreśloną mozaikę.

Transvizualia 2012 - Transvizualia 2012 8

Za to tuż po jego występie spragnieni parkietowej sponiewierki mogli popuścić wreszcie wodze. Benjamin Demage & Doc Daneeka + Abigail Wyles – dwóch gości (i co jakiś czas pojawiająca się kobieta na wokalu) zaoferowało porządna dawkę melodyjnego house’u, co prawda bez ryzykownych eksperymentów jak większość zaproszonych artystów, za to dobrze zabawiającą publiczność.

Transvizualia 2012 - Transvizualia 2012 9

Gdy ta niezobowiązująca przyjemność dobiegła końca, przyszedł czas na jeden z najbardziej oczekiwanych koncertów – King Midas Sound (dodatkową gratką było to, że wbrew wcześniejszym zapowiedziom zespół zagrał w pełnym składzie). Show pod batutą (a raczej konsoletą) Kevina Martina zgodnie z ostrzeżeniem, rzeczywiście okazał się atakiem na bębenki uszne i rogówki oczu (błyszczące prosto w twarz stroboskopy przyprawiające o zawrót głowy). Abstrahując od aspektów muzycznych – był to występ jakiego do tej pory nie miałem okazji jeszcze oglądać. Rozpoczynająca koncert kaskada perkusyjnych uderzeń o zabójczej głośności i duża dawka dymu, z którego wyłonili się Roger Robinson i Kiki Hitomi, stanowiły swojego rodzaju hałaśliwy performens przekraczający ramy standardowego koncertu (przynajmniej tak to wyglądało na początku). Dzierżący gitarę Robinson szamańsko deklamował teksty, Hitomi wtórowała mu energicznym śpiewem. Zwycięstwo w kategorii najciekawszego występu.

Transvizualia 2012 - Transvizualia 2012 10

Po krótkim ochłonięciu przyszedł czas na ostatni koncert, czyli popis Aarona Funka. Popularny Venetian Snare rozpoczął live act z małymi problemami – w czasie grania sprzęt odmawiał mu posłuszeństwa, bodajże dwukrotnie po prostu zamilkł. W pewnym momencie Funk chciał najprawdopodobniej spakować swoje CD (miksował muzykę z płyt kompaktowych) i opuścić scenę, na szczęście kryzys został w porę zażegnany i koncert mógł być kontynuowany. Kanadyjczyk o aparycji wikinga, żłopiąc podczas grania długimi haustami piwo, katował zgromadzonych breakcore’owymi killerami do upadłego (około półtorej godziny koncertu). Myślę, że ta przysłowiowa napierdalanka (ten koncert, podobnie jak poprzedni, również na najwyższych decybelach) mogła zmęczyć nawet odbiorców, którzy wcześniej uzbroili się w środki wzbogacające percepcję. Squarepusherowy drill, jaki ostatnio miałem okazję usłyszeć na żywo, to przy Aaronie Funku Norah Jones – artysta posyłał świdrujące dźwięki po różnych trajektoriach i na wszystkie możliwe sposoby. Po zakończeniu festiwalu, podobnie jak inni wychodzący z namiotu, czułem, że mój słuch został stępiony o jakieś 50% słyszalności.

Transvizualia 2012 - Transvizualia 2012 11

Cóż, abstrahując od poszczególnych wrażeń estetycznych, praktycznie każdy koncert pozostawił po sobie jakiś ślad w mojej pamięci. Pozostaje wiara w to, że festiwal będzie kontynuowany. Obrany przez twórców imprezy kierunek wydaje się być jak najbardziej prawidłowy, a piątkowe kłopoty mogą okazać się cennym doświadczeniem organizacyjnym na przyszłość.

zdjęcia: B.Kociumbas, Ł.Unterscheutz

Rafał Krause (19 października 2012)

Transvizualia 2012:

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także