Heineken Open’er Festival 2012
Dzień drugi
Drugiego dnia festiwalu dużym (i pozytywnym) zaskoczeniem okazał się Jamie Woon. Spodziewałam się czegoś zupełnie innego, lecz zaproponowane przez muzyka koncertowe rozwiązania zaowocowały doskonałym przyjęciem przez publiczność. Soulowe wykonanie i subtelne gitarowe aranżacje stanowiły intrygujący kamuflaż dla dubstepowego pochodzenia muzyka. Dźwiękowy brat bliźniak Jamesa Blake’a uwodził na namiotowej scenie, sprawiając wrażenie, jakby gęsto rozpościerająca się mgła była narzuconą przez niego zasłoną skrywającą zmysłowych kochanków.
Bon Iver nie mógł wymarzyć sobie lepszej aury niż ta, która w czwartkowy wieczór panowała na Babich Dołach. Mgła gęsto oplatająca przepastny teren byłego lotniska zmniejszyła dystans dzielący artystę od publiczności, a także nadała kameralności i intymności głównej scenie. Dzięki temu oniryczny pejzaż został wyrysowany jeszcze zanim wybrzmiały pierwsze dźwięki. Bon Iver swoim debiutanckim albumem wskazał nowe pola eksploatacji emocji, nadał rytm odczuwaniu. Jego struny głosowe wygrały to, co istnieje poza sferą języka i kryje się poza aparatem pojęciowym. Szczery do granic falset sprawił, że na ciele czuło się każdą godzinę, którą Justin Vernon poświęcił na nagranie pierwszego albumu w trzymiesięcznym odosobnieniu w chacie w Wisconsin.
Obawiałam się tego koncertu ze względu na uczucie niesmaku i rozczarowania, jakie towarzyszyło mi od czasu berlińskiego koncertu muzyka. Rockowe zacięcie i rozbuchany repertuar środków wyrazu mocno ociosały wrażliwość i subtelność przekazu. Na szczęście tym razem Bon Iver wraz z towarzyszącym mu zespołem delikatnie obchodził się z wiszącymi w powietrzu emocjami publiczności, pozwalając na zmysłowe projekcje i rozrzewnienie. A melancholijna mgła pięknie dopełniała całości. Szkoda tylko, że nie mieliśmy okazji spotkać Justina Vernona chwilę po wydaniu debiutanckiego „For Emma, Forever Ago”, gdy nie deptał mu po piętach mainstream i Kanye West nie miał go wśród znajomych. Wtedy mgła byłaby zbędną dekoracją, przeszywające dźwięki namalowałyby jeszcze piękniejszy pejzaż emocjonalny.
Mocnym kontrapunktem dla występu poety z Winconsin były świetliste wariancje rozentuzjazmowanej publiczności podczas spotkania z pupilami tłumów – duetem Justice. Do tańca nie wystarczy jednak dwojga, dlatego zebrani ciasno pod sceną uczestnicy festiwalu dwoili się i troili, aby wydeptać rytm nadający podłożu rezonujących wibracji. Mnie nie porwało, ale z przyjemnością oddałam się echu koncertu kilka godzin później, gdy kawałek „We Are Your Friends” wydobywał się z gardeł podczas Silent Disco zamykającego dzień drugi.