Burn Selector Festival 2012
Relacje czytelników: część pierwsza
Można śmiało powiedzieć, że czwarta edycja Selectora była jedną z najlepszych. Nawet deszczowa aura nie była w stanie powstrzymać tysięcy ludzi z szaro-niebieskimi opaskami przed wyszaleniem się w rytm dubstepów, electropopu, rave’u czy drum’n’bassu. Nie można było sobie wyobrazić lepszego rozluźnienia dla tegorocznych maturzystów lub studentów przed sesją.
Dzień pierwszy
W okolicach krakowskich Błoń pojawiłem się około 18.00. W drodzę na festiwal napotkałem panie z Burna, które ochoczo rozdawały ich markowe energetyki, które – nie da się ukryć – były niezbędnym elementem, aby przetrwać cały dzień. Mijam Oleandry i tuż koło Parku Jordana jawi mi się wejście na Selectora. Kolejek na szczęscie nie było, szybko do opaskowni, krótka ankieta od pani z Camela i już wchodzimy na teren festiwalu. Rozkład był analogiczny jak z 2011 roku. Szybkie piwo i śmigamy na Com Truise’a. Po przesłuchaniu płyty „Galactic Melt” byłem strasznie ciekawy, jak Seth zademonstruje ją na żywo. Całość wyszła bardzo dobrze, można było dać się ponieść dźwiękom wydawanym z jego konsoli. Hipnotyzujący koncert, pełna satysfakcja. Jedynym minusem była mała ilość ludzi na koncercie, zapewne z racji rozpczynania występów na Cyan Stage. Po tym występie od razu śmigam na chwilę na Rebekę. Mimo usłyszenia tylko kilku piosenek muszę stwierdzić, ze polska scena ma się dobrze, własnie dzięki takim duetom Szczęsny i Skwarek. Dobry kontakt z publiką, gościnny występ „świnki”, wszystko jak najbardziej na plus.
Na Neon Indian przyszedłem z lekkim opóźnieniem. Oczekiwania wobec występu tego kolektywu z Austin miałem duże, po koncercie wyszedłem z mieszanymi uczuciami. Niby wszystko zagrane poprawnie, dobrze, ale czegoś mi zabrakło. Ale „Future Sick” i „Polish Girl”, na którym cała publiczność szalała, świetnie wyszły. Redinho zaliczyłem tylko 2-3 piosenki, więc ciężko mi coś napisać. Skupiłem się tylko na tym, co miało mieć miejsce o 22, a tam się działo wiele. Chase & Status było dla mnie priorytetem dnia pierwszego i mogę powiedzieć, że nie zawiedli. Cały Cyan Stage można było porównać do reaktora. Po każdym „jump, jump” wypowiedzianym przez MC Rage poziom entropii wzrastał do niewiarygodnych wartości! Bardzo dobre tempo koncertu, duża płynność. Świetny występ Liama Baileya przy Blind Faith oraz nowej piosence, którą zagrali na koniec. Bardzo liczyłem na występ Mavericka Sabre przy „Fire In Your Eyes”, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Pozytywnie zmęczony miałem udać się na koncert Stay+, ale niestety nie dotarłem. Niestety, bo z relacji naocznych świadków wynika, że mam czego żałować. Będę wypatrywał ich tour date z nadzieją, że zjawią się jeszcze w Polsce i odbiję sobie ich koncert selectorowy.
0:00, czyli czas na Hadouken! Świetny kontakt z publiką, mnóstwo energii. Śmiało stwierdzamy, że rave ma się dobrze. Niestety tego samego nie możemy powiedzieć o nagłośnieniu, które było za ciche. Wymęczony niemiłosiernie po dwóch eksplozjach w postaci koncertów C&S i Hadouken udałem się na zamykający w piątek festiwal projekt Orlando Higginbottoma, czyli Totally Enormous Extinct Dinosaurs. Byłem pewien, że postoję sobie spokojnie w oczekiwaniu na „Garden” i „Household Goods”. Nic bardziej mylnego! Mogę potwierdzić, że sformułowanie he simply stole the show jest jak najbardziej na miejscu! Kto przegapił ten koncert, może śmiało już wyjechać z kraju. Był to fenomenalny występ! Tańczące panie wystrzeliwujące konfetti z futurystycznych broni rodem ze Star Treka zastępowały brak kontaktu z publiką generała Orlando, który był pochłonięty konsolą. Wszystko było idealne, nawet przy „Waulking Song” bawiłem się jak w transie! Zdecydowanie pierwszy dzień należał do TEED!
Dzień drugi
Na drugi dzień przybyłem z lekkim poślizgiem na Niki And The Dove. Wiem jedno: stwierdzenia o tym, że godnie zastępują The Knife, nie są bezpodstawne! Malin wyglądała na scenie tak cudnie, jak śpiewała, a śpiewała świetnie! „DJ Ease My Mind” całkowicie mnie pochłonęło. Świetny występ i zapowiedź, że dzisiaj będzie tylko lepiej. I tak też się stało za sprawą angolskiego kuduro. Nie mogłem odżałować mojej nieobecności na ich koncercie podczas Open’era, ale wówczas wygrały względy sercowe i musiałem skierować się na przeciętną Lily Allen. Ale to już historia i skupmy się na sobocie. Kto nie był na koncercie Buraka Som Sistema, przegrał życie. To był najlepszy koncert tegorocznego Selectora. Począwszy od wejścia z „Hangover”, czyli „BaBaBa Song” i kończąc na ostatnich dźwiękach ich półtoragodzinnego występu, nie było miejsca na odpoczynek. Co to było za show! Dawno nie byłem na tak płynnym, energetycznym występie. Wszystko współgrało ze sobą idealnie. Istniała jakaś magiczna nić porozumienia pomiędzy członkami zespołu a każdym festiwalowiczem. Zaproszenie ponad 30 niezwykle urodziwych dziewczyn, strzelanie z pistoletów wodnych, rozlewanie wódki, mosh, to wszystko miało miejsce na koncercie Buraka Som Sistema. Zresztą słowa zespołu: Was this the best concert in the world or what?! Krakow u rocked like hell!!!!, mówią same za siebie. Każdy po wyjściu z tego koncertu będzie musiał żyć z czynnikiem Wegue Wegue do końca swoich dni. Cytując Barneya Stinsona: it was LEGEN, wait for it, DARY!
Jako, że koncert Buraki trwał aż półtorej godziny, postanowiłem odpuścić sobie The KDMS, by uzupełnić płyny i przygotować się na kolejny must see, tj. Miike Snow. Powiem szczerze, ze czuję lekki niedosyt. Niektóre piosenki były niepotrzebnie wydłużane. Zabrakło mi także lepszego kontaktu z festiwalowiczami. Muzycznie perfekcyjnie, scenografia także świetna, ale własnie ta zbytnia poprawność popsuła mi odbiór. Może zbytnio narzekam przez pryzmat BSS, ale cóż. Najważniejsze, że na „Animal” grupa pod wodzą człowieka w czapce świni uniosła mnie do góry, co z pewnością zostanie mi na wiele lat w pamięci. Po szwedzkim zespole nadszedł czas na młodych Brytyjczyków z Disclosure. Na tym koncercie byłem tylko na kilku piosenkach, grali poprawnie, przyjemnie się słuchało, ale bez fajerwerków. Zdecydowanie wolałbym o tej godzinie usłyszeć Niki And The Dove.
Nadszedł czas na Magnetic Man. Byłem ciekawy jak zaprezentuje się ten superkolektyw mistrzów dubstepu. Czuje po ich koncercie mały zawód. O ile Benga podejmował próby nawiązania kontaktu z publiką, tak Artwork i Skream wyglądali jakby chcieli odbębnić swój występ. Co nie zmienia faktu, ze technicznie zagrali bardzo dobrze, szczególnie do gustu przypadło mi „I Need Air” i zamykające ich set „Perfect Stranger”. Na dobitkę udałem się jeszcze na Sub Focus, który mnie mile zaskoczył. Planowane 10 minut zamieniło się w godzinny taniec. Mocne zakończenie tej edycji, którą uważam za bardzo udaną!