Burn Selector Festival 2012
Relacja redakcji: dzień drugi, 2 czerwca
Dzień drugi festiwalowych swawoli przebiegał zdecydowanie spokojniej. Aż do występu Magnetic Mana, basy nie napełniały publiczności jak hel balony, które dnia poprzedniego wznosiły w górę, mimo najszczerszych chęci pozostania obojętnym na jakiekolwiek podrygi. Nieco cieplejsza pogoda sprzyjała przepływowi pozytywnej energii spływającej ze sceny podczas koncertu Niki & The Dove.
Skandynawska genealogia zespołu z mapy skojarzeń wywołuje przed szereg The Knife z charyzmatycznym głosem Karin Dreijer Andersson czy Lykke Li. Jednak biorąc pod uwagę sceniczny anturaż wokalistki przed oczami staje raczej Bat For Lashes z Natashą Khan na czele, która w podobny sposób, co Malin Dahlström manifestuje swoją osobowość sceniczną. Pastelowe stroje, kolorowy makijaż, indiańskie pióropusze czy karnawałowe tygrysie maski korespondują z synth-popowymi rytmami, nadając całości onirycznego, zamglonego charakteru. Ponad sceną nie na darmo unosił się klimat popowych lat 80., który przełamywany plemiennymi zaśpiewami pozwalał cieszyć się sztucznością generowanych na wizualizacjach kiczowatych krajobrazów. Mimo że zespół nie ma zbyt długiego stażu – debiutancka płyta miała premierę 14 maja – publiczność po delikatnych sugestiach chętnie weszła w interakcję ze szwedzkim trio. Niki & The Dove zaserwowali słodki, apetyczny deser, a raczej aperitif, który zaostrzył smak, zaś hipnotyczny wokal na długo odbijał się echem w pamięci i mimowolnie kazał wyśpiewywać singiel „DJ Ease My Mind”.
Kolejny koncert podtrzymał kobiece akcenty na festiwalu. Adrianna Styrcz i Michał Siwak tworzący zespół Sinosuidal znani są z tego, że zauroczyli trip-hopowego guru Tricky’ego. Stylistycznie eksplorujący tereny elektroniki, ambientu, downtempo i właśnie trip-hopu, zwracają uwagę intymną i zmysłową oprawą utworów. Głos Adrianny, choć interesujący, przywodzi na myśl muzyczną scenę Wrocławia z Mikromusic czy Digit All Love na czele. Niezobowiązująco i przyjemnie, lecz jeszcze brakuje charyzmy, która przywiązałaby publiczność, choć efekt jo-jo przy następnym spotkaniu zapewne nastąpi.
Po dwóch spokojnych koncertach nastał czas na szaleństwo rodem z angolskich przedmieść. Buraka Som Sistema, choć nie pierwszy raz w Polsce, jak zwykle niezawodni scenicznie. Energetyczne elektro z domieszką afrykańskiego kuduro zatrzęsło tłumem, jak biodra i pośladki niezastąpionej, jaskrawoustej wokalistki. Portugalski zespół zawładnął zebraną publicznością, z łatwością wprawiając ją w szalony, pierwotny trans. Mimo że czas trwania poszczególnych występów przestrzegany jest zwykle dość restrykcyjnie, Buraka Som Sistema grali do oporu, przedłużając koncert o dobre 20 minut, kradnąc serce potencjalnych fanów wodnymi armatkami, wódką i rewelacyjną solówką na iPadzie.
Przyjemnym wytchnieniem dla rozognionych harców przy portugalskich rytmach był występ angielsko-polskiego duetu The KDMS. Max Skiba i Kathy Diamond, przypominająca muzyczne i osobowościowe połączenie Gossip i Adele, uraczyli publiczność pozytywną dawką rozluźniającej energii, w sam raz na ładowanie akumulatorów na dalszą część wieczoru. Bez zbędnej ekwilibrystyki wycisnęli ze swojej muzyki to, co najświeższe, gładko poruszając się po nienapastliwej linii melodycznej, subtelnie zmieniając tonację z zawadiackiej na bardziej melancholijną.
Taneczno-popowy kierunek zgrabnie pociągnęli Miike Snow, którzy przywitali publiczność w złocistej oprawie scenograficznej. Przybysze ze Szwecji błysnęli kilkoma przebojami, które z wielkim zaangażowaniem dośpiewała publiczność. Maski, które po chwili zrzucili, stały się idealnym podsumowaniem samego występu: stonowanego i dość zachowawczego, choć przyzwoitego.
Bariery i zahamowania odpuściły zupełnie podczas setu młodocianych dj-ów z Wielkiej Brytanii. Disclosure, bo o nich mowa, to dwaj bracia: Guy i Howard Lawrence – nieprzyzwoicie dobrzy, nieprzyzwoicie młodzi. Z młodzieńczą łatwością zapełnili cały namiot i wciągnęli w świat fascynacji post-dubstepem i muzyką basową nawet tych, którzy niecierpliwie przebierali nogami w oczekiwaniu na Magnetic Mana.
Scream, Benga i Artwork wylali na publiczność morze basu, w którym aby się uratować konieczne było podążanie za narzuconym z góry rytmem. Najbardziej pulsujący występ całego festiwalu kontrolowany przez dubstepową radę starszych zasiadającą za laptopowymi stołami.
Mikołaj Ziółkowski, dyrektor festiwalu, zmienił nieco kierunek. Zamiast koncentrować się na wielkich nazwiskach headlinerów, poszedł w stronę czystej elektroniki. Może za dużo miejsca w tym wyborze poświęcił dubstepowi i ciężkim brzmieniom, ale plusem były nowe, intrygujące twarze, a także urozmaicenie imprezy multimedialnymi przestrzeniami. Dzięki temu można było zachwycać się kulistymi wizualizacjami w Yellow Dome Stage, projekcjami na bukiecie białych balonów, a także odkryć swoje zwierzęce oblicze, obejrzeć krótkie metraże z całego świata czy oswoić sarnę. Burn Selector Festival, najmłodsze dziecko Alter Artu, zaczyna dojrzewać.