Polskie Piosenki Wszech Czasów

#2

Polskie Piosenki Wszech Czasów - #2 1

2. Anna Jurksztowicz – Stan pogody
[muz. K. Dębski; sł. J. Cygan; 1986]

Kiedy w 1987 roku Maryla Rodowicz śpiewała o „polskiej Madonnie”, bynajmniej nie miała na myśli siebie, a umęczoną życiem, biedną i upokorzoną „matkę Polkę”. Anna Jurksztowicz była natomiast jak najdalej od takich zmartwień. Śpiewała przecież hipernowoczesny pop, oferujący słuchaczowi namiastkę amerykańskiego snu zamiast bolesnego zderzenia z rzeczywistością: sklepowe kolejki donikąd zastępowano w nim kuszącymi gablotami Peweksów, socjalistyczną propagandę reżimowej telewizji – rozkwitającemu światowi pierwszych magnetowidów i zachodnich superprodukcji poznawanych z kaset VHS, a beznadziejną rutynę związków – wizjami atrakcyjnych romansów rozgrywających się w designerskich wnętrzach i ponętnych krajobrazach. Te eskapistyczne, taneczne, optymistyczne piosenki, pisane i produkowane przez sztab najwyższej klasy profesjonalistów i reprezentowane urodziwą twarzą blondwłosej wokalistki – wszystko to było tak modne, jak to tylko możliwe. Anna Jurksztowicz de facto była przez rok czy dwa polską Madonną, chociaż w dokładnie odwrotnym sensie, niż chciała tego Agnieszka Osiecka w utworze Rodowicz.

Album „Dziękuję, nie tańczę” i w największym chyba stopniu właśnie singiel „Stan pogody” zaznaczyły moment przemiany pokoleniowej w polskim, kobiecym popie lat osiemdziesiątych. Jurksztowicz – tak dziewczęca przy androgynicznych, aktorskich stylizacjach Kory, subtelna wobec stanowczej Kozidrak i uwodząca naturalnym urokiem w porównaniu do natapirowanego image’u Ostrowskiej – nijak nie przystawała do wielkiej damskiej ofensywy rodzimego rocka tamtych czasów. Jednocześnie jawiła się młodzieżową gwiazdą epoki new popu, teledysku i całego „ejtisowego” glamu, który kompletnie nie pasował do statycznej i bezpiecznej estetyki telewizyjnego „Koncertu życzeń” – królestwa Sośnickiej, Majewskiej czy Frąckowiak. Gdzie zresztą szpanerskiej „mokrej Włoszce” z okładki debiutanckiego longplaya do trwałych ondulacji ówczesnej śmietanki? Plastycznie brzmiący, klawiszowy pop z ładnym, kobiecym głosem – niedługo po eksplozji popularności w ślady Jurksztowicz spróbowała pójść rzesza młodych wokalistek. Historia nie obeszła się z nimi najładniej. Halina Benedyk śpiewająca przebojowe „Mamy po dwadzieścia lat” podczas Opola ’87 – przypominająca zresztą naszą bohaterkę również wizualnie – a zwłaszcza „polska Kylie”, Monika Borys ze szlagierem „Co ty królu złoty” ucieleśniają wszystko, za co dziś nie cierpi się Anny Jurksztowicz: zapowiadającą disco polo ekspresję, hurraoptymistyczną przezroczystość i jarmarczno-weselne aranżacje, z którymi przynajmniej na tym etapie kariery, może poza dość kuriozalnym „Diamentowym kolczykiem”, nie miała zupełnie nic wspólnego.

Tyle już napisaliśmy o inwencji realizatorów i producentów polskiego popu tamtych lat w obliczu technologicznych niedoborów, że grzechem byłoby raz jeszcze ten fenomen objaśniać. Cóż jednak poradzić, kiedy klimat tak wielu utworów polega na tych mikro-zabiegach – przecież falujące, syntezatorowe schodki, pojawiające się na samym początku „Stanu” to nic innego, jak dźwiękowy sygnał „Prognozy pogody”. Lub – w najgorszym razie – coś, co znakomicie spełniłoby jego rolę. Rafał Paczkowski, który realizował ówczesne sesje Jurksztowicz, zasługuje tu na peany porównywalne z duetem Dębski/Cygan. Dźwiękowa panorama „Stanu pogody” jest zrealizowana z imponującym wyczuciem. Chyba tylko Sławomir Wesołowski, pracujący równolegle nad Papadance’owskim „Poniżej krytyki”, mógłby pokusić się o siatkę tak gęstą, a jednocześnie gładką i pozwalającą odkrywać się za każdym razem na nowo.

Sekretem sukcesu „Stanu pogody” jest też idealne porozumienie na linii kompozytor – tekściarz. Wyobraźmy sobie: Jacek Cygan pisze tekst przyjmujący metaforę załamań pogody jako ilustrację miłosnych uniesień i kryzysów. Z kolei Krzesimir Dębski komponuje piosenkę o niezwykłej harmonicznej wrażliwości, pełną szalonych interwałowych skoków, genialnie uzupełniając wizję swojego partnera – oto kawałek opowiadający w lekki, humorystyczny sposób o uczuciowych zawirowaniach i nagłych zmianach temperatury relacji międzyludzkich, niesiony zamaszystą, emocjonalną melodią, której zapis nutowy musiałby wyglądać jak wykres amplitudy opadów w strefie monsunowej. Oddawanie energii i napięcia wyładowań atmosferycznych w formie ekspresyjnej muzyki nie było oczywiście niczym nowym choćby i sto lat przed tym kawałkiem. Jednak „Stan pogody” w obrębie czegoś bardzo słodkiego przemyca tę koncepcję w formie zawoalowanych niuansów, co czyni tę próbę brawurowo unikatową.

Nie byłoby jednak fenomenu tej piosenki, łącznie z jej wielką radiową karierą jesienią 1987 roku, bez niekwestionowanej dwuznaczności: oto w przesiąkniętym Zachodem, ultramodnym popie współpracującego ze sobą kwartetu jest coś niechybnie słowiańskiego. Może to iście hulaszcze wejście w refren, które każda dobra cygańska kapela przerobiłaby na klasyk muzyki biesiadnej. A może przeciwnie – romantyczny zryw polskiego kompozytora, ujarzmiającego typowo zagraniczną materię w nasz własny, niepowtarzalny sposób. (Kuba Ambrożewski)

Posłuchaj >>

Podobało się? Posłuchaj również:
Beata Bartelik – Sen na pogodne dni
Ewa Bem – Trzy czwarte roku

Screenagers.pl (1 czerwca 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Majk
[3 czerwca 2020]
no szanuję, właśnie tak sobie lecę przez listę, widzę Jurksztynowicz i zastanawiam się, gdzie będzie jej najlepszy kawałek. Nieraz musiałem się tłumaczyć z posiadania go na Spotify, cieszę się, że taka redakcja też go doceniła. I jeszcze ten tekst - czy jest inny hit, w którego tekście występuje słowo "sputnik"? ;)
Gość: to pisałem ja
[19 czerwca 2012]
a gdzie jest "nic nie może wiecznie trwać"? no bez jaj
Gość: Ania L.
[7 czerwca 2012]
Majstersztyk melodyczno-harmoniczny. Zaskakuje już sam wstęp, który w zaledwie ośmiu taktach prowadzi od es-mollu do a-mollu (czyli jest to zestawienie trytonowe, najbardziej niewygodne do modulowania). Melodyka zwrotki, jak na muzykę popową, jest dość skomplikowana (duże skoki o decymę), za to refren idealny do zaśpiewania przez większość populacji z odrobiną słuchu muzycznego. "Plastikowy" aranż (dodam - ujmujący na swój sposób) absorbuje na tyle, że odrobinę spłyca i banalizuje walory kompozycyjne tej piosenki. Nie jest to jednak zarzut - wręcz przeciwnie - w dzisiejszych czasach brzmi nadal rewelacyjnie. Chodzi mi raczej o odbiór tej konwencji stylistycznej jako kiczowatej, może nawet przez niektórych przaśnej. Ale czy nie tak właśnie miało być w zamyśle kompozytora, który przecież działał i nadal działa na kilka frontów, komponując zarówno muzykę popową, jazzową, jak również poważną? :)
Reasumując - bardzo mnie cieszy, że doceniliście tę piosenkę! I zgadzam się w zupełności z przedostatnim akapitem. Porównanie do monsunów - czad! Toż to prawdziwa retoryka muzyczna! ;)
kuba a
[4 czerwca 2012]
Pewnie. Link dobrze znany.
Gość: userjs
[4 czerwca 2012]
mozna zapodać tutaj taki link? http://dziendobry.tvn.pl/video/historia-jednej-piosenki-anna-jurksztowicz-i-8222stan-pogody8221,1,newest,3511.html
najlepsze w tym reportażu są te archiwalne zdjęcia z sesji do okładki płyty AJ

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także