Polskie Piosenki Wszech Czasów
5–4
5. T. Love – Warszawa
[muz: J. Benedek; sł: Z. Staszczyk; 1990]„Warszawa” jest pełna paradoksów. Hymn pochwalny na cześć stolicy Rzeczpospolitej został napisany przez przyszywanego warszawiaka z Miasta Świętej Wieży na kawałku papieru toaletowego, w kiblu jednej z londyńskich knajp. Czy jednak mogło być inaczej skoro „Hitler i Stalin zrobili co swoje”? Muniek w chwili emigracyjnego spleenu popełnił utwór szczerze oddający klimat Warszawy: pieśń osobistą, lecz ponadczasową, z tekstem bliskim każdemu warszawiakowi, choć w pełni zrozumiałym chyba jedynie dla studentów UW.
Skacowany bohater opowieści wyrusza rankiem z akademiku na Kickiego, najpewniej przemieszczając się przegubowym Ikarusem typu 280 linii 102. Potem przesiadka pod bramą Uniwerku w 122 i już zbliżamy się do legendarnego zielonego Żoliborza, pieprzonego Żoliborza. Teraz ta linia ma inną trasę, lecz fragment uwielbiany przez mieszkańców północnych dzielnic stolicy stał się kultowy do tego stopnia, że jedno z nowopowstających osiedli – notabene budowane o przysłowiowy rzut beretem od Przasnyskiej, ówczesnego miejsca zamieszkania Staszczyka – nosi właśnie dumną nazwę „Zielonego Żoliborza”.
Muniek uchwycił niepowtarzalny klimat wiosennych dni w tej części miasta, eterycznego koktajlu powstałego przez połączenie zapachu budzących się do życia roślin i smrodu spalin. Podróż przez warszawskie ulice i pory roku wywołuje reminiscencje zaśnieżonych błotników i brudnych stopni autobusu, jego siedzeń z wyprutą gąbką i zielono-czerwonych przycisków służących kierowcy do otwierania i zamykania harmonijkowych drzwi węgierskiego cudu motoryzacji. To utwór o słodko-gorzkiej miłości mieszkańców stolicy do swojego miasta, które pomimo, że nierzadko tonie w odorze etylinki i wódeczki, a dzięki dwóm wymienionym postaciom historycznym stanowi architektoniczny, betonowy miszmasz, to jednak jest miejscem wartym pięknej gitarowej melodii i nostalgicznego tekstu, który chcę ryczeć, chcę krzyczeć, chcę śpiewać. (Witek Wierzchowski)
Podobało się? Posłuchaj również:
Malarze i Żołnierze – Na Placu Wilsona
Partia – Warszawa i ja
4. Krystyna Prońko – Król pozorów
[muz: Z. Namysłowski; sł: J. Cygan; 1983]Nagradzając Krystynę Prońko za „Psalm stojących w kolejce”, przedstawiciel dziennikarskiej kapituły XIX KFPP w Opolu, redaktor Zygmunt Kiszakiewicz, stwierdził, że ta antysystemowa kompozycja najlepiej spośród wszystkich utworów konkursowych odzwierciedlała klimat politycznego i kulturalnego roku 1981. Były to słowa znaczące i odważne (bo transmitowane na kraj), ale jeśli się im przyjrzeć z perspektywy historii polskiego popu, dość dalekie od prawdy. Owszem, tematem numer jeden był wtedy zryw Solidarności – uwagę skupiał pełen aluzji kabareton, Złotą Karolinkę otrzymał Jan Pietrzak („Żeby Polska była Polską”), a nagrodę dziennikarzy właśnie słynny „Psalm”. Jednak najważniejszym muzycznym wydarzeniem roku ‘81 był nie dramatyczny protest song napisany przez Wojciecha Trzcińskiego, ani tym bardziej wzniosły manifest Jana Pietrzaka, ale zbliżająca się do temperatury wrzenia, maanamania. Oczywiście zespół Jackowskich też wystąpił w Opolu , i chociaż – w przeciwieństwie do Pietrzaka i Prońko – nie zdobył nagrody, zakasował wszystkich.
Jeśli zderzenie Krystyny Prońko i Kory na opolskim festiwalu potraktować jak symboliczne zderzenie najlepszego co polski pop miał do zaoferowania „wcześniej”, z najlepszym, co przyszło „później”, okazuje się, że wizja Maanamu nieomal unieważniła dokonania większości starych wyjadaczy. Nie to, że była lepsza – po prostu Jackowscy, jako jedni z pierwszych w kraju, przyswoili reguły popkulturowej gry, zrozumieli ile znaczy konsekwentnie budowany wizerunek i jak ważne w nadchodzących latach miało być nadążanie za światowymi trendami. Nowa fala, która rozlała się po Polsce, zmyła znaną z lat 70. definicję popu, a gwiazdy poprzedniej dekady nagle wydały się dziwnie nie na czasie. Wprawdzie nie zeszły do podziemia – Wodecki, Frąckowiak, Sośnicka, Bem, Rodowicz czy właśnie Krystyna Prońko święcili wówczas triumfy, nagrywali wielkie przeboje – ale z dnia na dzień stały wpadły w konwencję adult conemporary i już nigdy nie były cool.
Krystyna Prońko, artystka paradoksalnie dużo bardziej niezależna niż niejeden zespół alternatywny, nigdy nie miała problemu z tą stygmatyzującą łatką. Wręcz przeciwnie: upór, z jakim realizowała swoją wizję podszytej czarną wrażliwością muzyki dla dorosłych był w latach 80. pierwszorzędnym przejawem jej niezależności. Powstały w 1982 roku „Król pozorów” jest szczytowym dokonaniem piosenkarki na tym polu i doprawdy, trudno o lepszą nazwę dla tego utworu, no chyba, że „Królowa pozorów”, którą niewątpliwie była sama artystka – zdolna w pozornie błahej estetyce ukryć bez mała kompozycyjny diament. No, w każdym razie kilka otwierających taktów nie sugeruje jeszcze, że mamy do czynienia z czymś więcej niż „tylko” skubanym profesjonalizmem. Bo suche, tekturowe brzmienie bębnów, smooth-jazzowa partia saksofonu i cieniutkie syntezatorowe tło to klasyka lat 80. – estetyka elegancka i pozbawiona pazura, nie dość jednak audiofilska, by można ją było uznać za autonomiczną wartość. Dopiero po chwili, może nawet po kilku odsłuchach, do słuchacza dociera, że nie ważne jak ten „Król pozorów” brzmi, na jakiej kliszy go pokazano, ale co i jak jest tu grane. Że w sercu kompozycji kryje się lekki jak mgiełka pochód bassu a’la Jaco Pastorious, i że strukturalnie to mogłaby być grupowa improwizacja, a śpiew Prońko wchodzi w dialog z saksofonem Namysłowskiego tak, jakby głos był kolejnym instrumentem uwolnionym ze sztywnych okowów melodii. Te zabiegi stają się logiczne i przejrzyste w kontekście rodowodu „Króla” – Zbigniew Namysłowski nie popełnił tej kompozycji dla Krystyny Prońko, żeniąc popową ekspresję z jazzowym swingiem; on ją napisał *dla* swojego jazzowego zespołu i *z nim* pierwotnie wykonywał jeszcze w Stanach. Za to Prońko miała na tyle wyobraźni, że usłyszawszy ten utwór na koncercie, zwizualizowała sobie jego wersję wokalną. Wykoncypowała ją i wdrożyła.
W Polsce, w 1981 czy 1982 roku, z pewnością nie tak brzmiał uniwersalny język muzyki, nie dało się w ten sposób przemówić do serc tłumu. I to nawet nie dlatego, że nad „Królem pozorów” unosił się swąd „dorosłego”, jobowego podejścia (Ludożerka nie pokuma nic, bo dżezu nikt nie kuma, man). Po prostu dla takiej twórczości nie było wówczas żadnego aktualnego kontekstu, żadnej przestrzeni, w której można by ją osadzić. Jeśli Kora śpiewała dla młodego pokolenia, to Krystyna Prońko śpiewała przede wszystkim dla siebie.
Paradoksalnie jednak, kiedy zmienił się ustrój, a wraz z nim okoliczności, to właśnie Maanam był jednym z pierwszych zespołów, które swój potencjał – zbudowany na muzyce, wizerunku i antysystemowej otoczce – roztrwoniły w mizernych nagraniach uszytych pod gusta nowych miastowych, którzy z darmowymi biletami ciągnęli tłumnie na Wielką Majówkę (tę od Radia Zet). W tym samym czasie Prońko nie sprzedawała – jak można by się spodziewać po piosenkarce adult contemporary – milionów płyt nagranych w duecie z Kennym G, ale wciąż walczyła o realizację swojej wizji współczesnego popu. Powstała w tym okresie płyta „Złość” jest daleka od najlepszych dokonań artystki, ale na pewno nie prowokuje pytań o to „co się właściwie stało?”, jakie, słuchając „Róż” czy innych „Łóżek”, zadawali sobie niegdysiejsi fani Maanamu.
Lata minęły, sztuczne granice uległy zatarciu i tylko nagrania ze starych festiwali świadczą dziś o istnieniu w polskiej muzyce dwóch równoległych, ale tak różnych narracji. Tę, którą symbolizują „Szare miraże” znamy dzisiaj bardzo dobrze. Tę, której najświetniejszym dokonaniem jest „Król pozorów”, wciąż jeszcze odzieramy z mitów i przekłamań, odkrywamy na nowo kawałek po kawałku, co chwilę zatrzymując się w zachwycie. (Paweł Sajewicz)
Podobało się? Posłuchaj również:
Krystyna Prońko – Specjalne okazje
Grażyna Łobaszewska – Rycerz przegranych spraw
Komentarze
[26 czerwca 2012]
żeby daleko nie szukać "Nie płacz Ewka' albo "Autobiografia'
chyba że przeoczyłem -to przepraszam
[4 czerwca 2012]
challenge accepted! istnieje REŻYSERSKA, dwa razy dłuższa wersja tego tekstu, więc milion znaków jest bardzo realny ;p chcę natomiast powiedzieć, że "Król pozorów" to jest klasyczny grower, mnie się przy pierwszym odsłuchu wręcz nie podobał, a teraz to mój ulubiony polski utwór w ogóle. Więc dajcie mu szansę!
[4 czerwca 2012]
i jak zajebiście z tą "Warszawą"! <3 ta melodia, te gitary i ten tekst zawsze sprawiają, że ściska mnie w brzuchu.
[2 czerwca 2012]
[1 czerwca 2012]
[1 czerwca 2012]
[1 czerwca 2012]
[1 czerwca 2012]
[1 czerwca 2012]
[1 czerwca 2012]
[1 czerwca 2012]
[1 czerwca 2012]
[1 czerwca 2012]