Polskie Piosenki Wszech Czasów

35–31

Obrazek pozycja 35. Papa Dance – Frankie, czy ci nie żal

35. Papa Dance – Frankie, czy ci nie żal

[muz: A. Patoh; sł: A. Bankrut; 1986]

Szeroka reprezentacja Papa Dance w tym zestawieniu nie powinna nikogo dziwić. Już prędzej zastanawiać może tak wysoka pozycja tego – jakby nie było – album tracka. Ale przecież nie dochodzi również do tego, bo wszyscy znamy „Poniżej krytyki” na pamięć i bez żenady moglibyśmy przepchnąć każdy z obecnych tam kawałków do czołówki. We „Frankie czy ci nie żal” już tytuł dostarcza sporo radości. Konfrontacja nazwy popularnej w owym czasie synth-popowej grupy z Wielkiej Brytanii i tytułu niemniej znanej rzewnej polskiej pieśni tradycyjnej wygląda może ryzykownie, ale wywołuje przy okazji pewne pojęcie o specyficznym poczuciu humoru ludzi stojących za tym projektem. Potem, za sprawą tekstu „Andrzeja Bankruta” już wprawdzie tak zabawnie nie jest, ale smutki polskiej rzeczywistości tamtych lat zostają całkowicie przyćmione kompozycyjno-produkcyjnymi niuansami, jakie „Frankie” oferuje. To chyba najlepsza propozycja w dorobku Papa Dance z ekspresyjnym lead vocalem Konstantego Joriadisa. Zdaje się on swoistym przęsłem między pierwszym a drugim składem zespołu. Pewne pierwiastki chłodu Wawrzyszaka w połączeniu z dobitnością godną Panasewicza okazały się idealną przeciwwagą dla słodkiego timbre Pawła Stasiaka. Podbity desperacją głos Kostka perfekcyjnie zgrywa się z tu z punktowaną hand-clapami zabójczą motoryką i nerwowym schodkowym riffem syntezatora. No i na co komu to chromolone Hollywood, kiedy mamy w kraju takie wymuskane popowe perły? (Jędrzej Szymanowski)

Posłuchaj >>

Podobało się? Posłuchaj również:
Dwa Plus Jeden – Ameryka cię zje

Obrazek pozycja 34. Republika – Telefony

34. Republika – Telefony

[muz i sł: G. Ciechowski; 1982]

Jest rok 1982. Telefony dzwonią, ślą się setki zabazgranych kartek. W czerwcu na Liście Przebojów Trójki pojawia się kawałek „Kombinat”, który po miesiącu walki z „Paranoja jest goła” (62. miejsce naszego zestawienia) daje Republice pierwsze miejsce. Szybko spada w dół, ustępując miejsca Steve'owi Millerowi i jego hitowi „Abracadabra”, ale to dopiero przedsmak ofensywy Republiki, która przychodzi jesienią i zimą. Najpierw w październiku „Sexy Doll” pokonuje „Autobiografię” Perfectu i zdobywa pierwsze miejsce dokładnie w ten sam dzień, kiedy na liście debiutują „Telefony”. I to debiutują od razu na czwartym miejscu! Niecały miesiąc później „Autobiografia” idzie w zapomnienie, pierwsze dwa miejsca okupują piosenki Republiki, na pierwszym pobrzmiewa Nikt nie dzwoni, nikt nie dzwoni / to tylko ja, żwawo rywalizując z hitami: „Heartbreaker” Dionne Warwick i „Maneater” Halla & Oatesa. Oczywiście, wskazywać „Telefony” jako najważniejszą piosenkę Republiki tamtego okresu byłoby nietaktem. W grudniu pałeczkę w sztafecie przejmuje na wiele tygodni „Biała flaga”, a w lutym 1983 – „Śmierć w bikini”. Ale nie wszędzie kolejność była ta sama – z Listy Przebojów Programu Pierwszego „Biała flaga” spada wcześniej niż „Telefony”. Rankingi to rzecz arbitralna. W naszym podsumowaniu oba utwory są zaraz obok siebie i choć to rezultat czysto matematycznego sumowania głosów oddanych na kilkaset różnych piosenek z kilkudziesięciu lat, chichot historii i tzw. sprawiedliwość dziejowa ukazują nam się tu w pełnej krasie.

Ta piosenka ma dwie wersje. Pierwotną, która ramię w ramię z „Białą flagą” (tak jak i teraz w naszym rankingu) walczyła w latach 80. o miejsca na listach przebojów i przyniosła grupie popularność oraz tę z 1991 roku, spokojniejszą, jakby odjąć od pierwowzoru cały młodzieńczy wigor. Choć sporo piosenek z płyty „1991” spotkało się z entuzjastycznymi reakcjami, w wypadku „Telefonów” fani stoją murem za pierwotną wersją. Po co nagrano je po raz kolejny? Zarówno ten utwór, jak i „Biała flaga” weszły do masowej świadomości, mimo że nie pojawiły się na debiutanckiej płycie Republiki. Potrzebowały swojego miejsca w dyskografii, a oprócz tego były symbolem reaktywacji zespołu po jego rozpadzie. Podsumowaniem dorobku, a tak naprawdę nowym początkiem. Grzegorz Ciechowski wspominał, że kiedy obie piosenki stały się popularne, płyta była gotowa, a na ekstra singiel było już za późno.

To nie jest miejsce na rozsądzanie, o czym jest ten utwór. Takie dociekania, po latach, bez kontekstu, mogą prowadzić co najwyżej do interpretacyjnej grafomanii, tak potencjalnie obraźliwej dla Ciechowskiego, zaczytanego w Vonnegucie tekściarza-geniusza. W zeszłym roku, 10 lat po śmierci Ciechowskiego, „Telefony” nagrała Kasia Kowalska. I musi być coś niezwykłego w tej piosence, skoro potrafiła ona królową smutnych ballad na cztery minuty zamienić w punkującą rockmenkę. A to wszystko w czasach, w których możemy już dzwonić wszędzie, gdzie chcemy, ale coraz częściej nie wiemy do końca, jaki wykręcić numer. (Kamil J. Bałuk)

Posłuchaj >>

Podobało się? Posłuchaj również:
The Car Is On Fire – Usignoli Celesti
Republika – Gadające głowy

Obrazek pozycja 33. Papa Dance – O-la-la

33. Papa Dance – O-la-la

[muz: A. Patoh; sł: W. Filipowski; 1986]

Gdzie jest Ola? Na kartach powieści „Śniadanie u Tiffany’ego” Trumana Capote’a. Ola Maj to kolejne wcielenie panny Holly Golightly w podróży po wyimaginowanych krainach, równie łatwowiernej i romantycznej, co wyrachowanej. Tej nienasyconej aktoreczki życia codziennego, która traci fason, gdy brakuje suflera. Jeden z bardziej znanych polskich autorów, tu podpisany pseudonimem Wojciech Filipowski, napisał tekst rozmarzony i sentymentalny do granic, a Paweł Stasiak z niesamowitym zrozumieniem wczuł się w postać zauroczonego młodzieńca. Zauroczonego, nie zakochanego, bo przecież Stasiak – tak jak powieściowe alter ego Capote’a – tęskni raczej za tworem swojej wyobraźni, za ucieleśnieniem idei życia, obietnicą ucieczki od stagnacji, niż za kobietą z krwi i kości. Brzmienie Papa Dance na wysokości drugiego albumu złagodniało i przeniosło ciężar z motorycznego synth-popu na biały wyrafinowany pop, inspirowany dokonaniami czarnych muzyków lat 80. Syntezatorowe niby-reggae „O-la-la” jako próba zaszczepienia „The Word Girl” Scritti Politti na rodzimym gruncie dodaje tej narracji młodzieńczej tęsknoty i zagubienia niezwykłego uroku. (Marta Słomka)

Posłuchaj >>

Podobało się? Posłuchaj również:
Papa Dance – In flagranti
Zoo – Na drzewie

Obrazek pozycja 32. Maanam – O! Nie rób tyle hałasu

32. Maanam – O! Nie rób tyle hałasu

[muz: M. Jackowski; O. Jackowska; 1982]

Devo nigdy nie byli tak melodyjni, a Blondie równie obłąkani jak Maanam w singlu pilotującym ich drugi album. „O! nie rób tyle hałasu” to „Stoję, stoję...” i „Szare miraże” w jednym, imponujące połączenie głównych wątków wczesnego Maanamu: punkowej motoryki, post-punkowej paranoi i nowofalowej przebojowości. „O!” sunie niczym jakieś „Uncontrollable Urge”, a język polski rzadko kiedy wydaje się tak mocno na miejscu; jakby niemalże został stworzony do wypluwania go z siebie w akcie obsesyjno-kompulsywnego napadu w rytm tej nerwowej muzyki. Kora Jackowska szła na czele pochodu odważnych kobiet, wyzwolonych z dybów męskiego, napuszonego rocka progresywnego. Po latach post-punk i nowa fala okazały się najmniej stypizowanymi płciowo gatunkami w historii muzyki. O ile na Zachodzie glam rock wczesnych lat 70. zatrząsł w posadach genderowym postrzeganiem świata, o tyle post-punk zamienił w pył skostniałą społeczno-kulturową tożsamość płciową. W samym środku jakichś demoludów Izabela Trojanowska w męskim uniformie śpiewała o kobiecym orgazmie, a Kora biegała po scenie z fryzurą poborowego. Oto siła popkultury, toż lepiej by tego nie wymyśliły wszystkie riot grrrlz tego świata. W 1982 roku Maanam został uchwycony w arcyciekawym momencie. Tuż po sukcesie Opola ’80 stał się największą polską gwiazdą od czasu bigbitomanii, a stan wojenny miał z niego uczynić legendę antysystemowej muzyki. Pomiędzy tymi wydarzeniami Jackowscy nagrali album precyzyjny, z góry do dołu wyegzekwowany żelazną ręką świadomych siebie muzyków. Album poukładany, lecz nie ograbiony z naturalnego obłędu, czego najlepszy dowodem jest ten singiel. (Marta Słomka)

Posłuchaj >>

Podobało się? Posłuchaj również:
Maanam – Nie poganiaj mnie, bo tracę oddech
Kosmetyki Mrs. Pinki – Ciągle w ruchu

Obrazek pozycja 31. Maanam – Ta noc do innych jest niepodobna

31. Maanam – Ta noc do innych jest niepodobna

[muz: M. Jackowski; sł: O. Jackowska; 1981]

Okres między sierpniem ’80 i grudniem ’81 zwykło się w polskiej historii spinać chwytliwym hasłem „karnawału Solidarności”. Z jednej strony powiew wolności i poczucie ogólnonarodowego triumfu; z drugiej – unoszące się w powietrzu widmo konsekwencji, które prędzej czy później musiały nastąpić. Tej dwoistości nie oddawały raczej siermiężne, patetyczne pieśni opozycyjne, tak często kojarzone z tym okresem. Znacznie wierniejszym soundtrackiem solidarnościowego zrywu była świeża, soczysta muzyka Maanamu. Wszak Jackowscy pojawili się na scenie tego samego, gorącego lata, którego Lech Wałęsa przeskoczył ogrodzenie w Stoczni Gdańskiej, a brzmienie ich pierwszych singli – kliniczny przypadek nowofalowego ADHD – zdefiniowało duszny, trudny, ale jednocześnie euforyczny klimat „karnawału”.

Ten najwcześniejszy okres właściwej kariery Maanamu różni się od dalszej historii zespołu drobnym niuansem: zawiera poczucie humoru. Kreacja grupy nie była tu mniej artystowska, ale brak jej jeszcze charakterystycznej teatralności, dystyngowanego chłodu, którym Kora zachwycać będzie na „Nocnym patrolu” chociażby. Doskonale widać to w krótkich, surrealistycznych scenkach wyjętych z filmu „Wielka majówka” z 1981 roku, gdzie muzycy Maanamu, poza odegraniem kilku swoich sztandarowych hitów z tego okresu w kuriozalnych nierzadko inscenizacjach, biorą udział w paru wyrwanych z kontekstu filmu, komediowych migawkach. Widok Kory uśmiechającej się ni z tego, ni z owego do młodego Zbigniewa Zamachowskiego musiał spuszczać powietrze z gwiazdorskiego balona, pęczniejącego wówczas wokół członków Maanamu.

Film opowiada rzecz jasna o tym samym, o czym cała niniejsza notka – o momencie wyjścia ze swojej życiowej roli, uwolnienia się ze społecznego schematu i pogoni za marzeniami wbrew konsekwencjom. „Majówka” Ryśka i Julka – podobnie jak solidarnościowy zryw początku lat osiemdziesiątych – jest przecież momentem bajkowym i zaprzeczającym rzeczywistości, spełnieniem tego najbardziej nieskazitelnego chyba dążenia człowieka, kiedy mówi sercu, aby sercem było. Któż inny mógł to zilustrować swoją muzyką, jeśli nie Maanam? Jak, jeśli nie za pomocą brzmienia bezgranicznej wolności – reggae, nagrywając zresztą najpiękniejszy polski utwór w tym stylu?

Kiedy „karnawał” dobiegł końca, Marek Jackowski nie tworzył już muzyki tak lekkiej. Nauczył się za to, jak przełożyć język milicyjnej pałki na słownik muzyki. Ech, Maanam – skurczybyki, które wiedziały, jak celować w społeczne nastroje. (Kuba Ambrożewski)

Posłuchaj >>

Podobało się? Posłuchaj również:
Martyna Jakubowicz – W domach z betonu
Lombard – Nasz ostatni taniec

Screenagers.pl (30 maja 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: michaś
[10 lipca 2012]
@zdziwiony: not sure if trolling...
Gość: zdziwiony
[10 lipca 2012]
Ludzie - kto to układał ? A gdzie rock lat 80-tych ? Gdzie w czołówce Perfekt, Budka Suflera, Kult, Republika, TSA ?
Gość: Monika
[7 lipca 2012]
w ogóle sie tu nie umiem połapać - gdzie są te piosenki? Chciałam zobaczyć czy jest Grupa i jej Radość o Poranku? ale nie widzę jak ta lista jest ułożona
kuba a
[1 czerwca 2012]
Jest pewna ilość tekstu, jaką może przyjąć jedna podstrona, a opisy poszczególnych tracków bywają tu długie. Przy dziesięciu notkach byłoby to nawet 20-30 tysięcy znaków i uciażliwość w odnajdowaniu wybranych fragmentów. Stąd rozdrobniona paginacja. Oczywiście nie wszystkim się to musi podobać, ale też nie ma w tym nic nadzwyczajnego - tak długie teksty zwykle się dzieli.
Gość: phil
[1 czerwca 2012]
@Jan - otm
Gość: Jan
[1 czerwca 2012]
Ja pierdolę, mogliście w ogóle dać każdą piosenkę na osobnej podstronie, wtedy by się to przeglądało jeszcze lepiej niż teraz.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także