Polskie Piosenki Wszech Czasów

70–66

Obrazek pozycja 70. Polanie – A ty pocałujesz mnie

70. Polanie – A ty pocałujesz mnie

[muz: Z. Namysłowski; sł: M. Zembaty; 1968]

Mimo całej swojej wybitności, Maciej Zembaty w historii polskiej piosenki szczególnie złotymi zgłoskami się nie zapisał. Są jednak dwa pamiętne albumy, które otwiera jego słowo. W jednym przypadku to również gruby i niski głos słynnego cohenisty. Konia z rzędem temu, kto w trakcie premierowego przesłuchania „Naszego ziemskiego Edenu” Papa Dance nie doznał swoistego katharsis, słysząc intonowany beznamiętnym timbre Zembatego, łączący science-fiction z psychodelią wstęp do „Galaktycznego zwiadu”.

Mniejsze, zdaje się, audytorium jest świadome faktu, że to właśnie piórem śp. pana Macieja wita się ze słuchaczem jedyny longplay w całym dorobku formacji Polanie – jak chce lektor dokumentalnego filmu „Historia polskiego rocka”: pierwszej polskiej supergrupy. Ba! „A ty pocałujesz mnie” dokumentuje współpracę iście niesamowitą, bo obok kawałków napisanych przez duet Norwid/Niemen, trudno w dziejach rodzimej popkultury o duet literata z muzykiem bardziej oszałamiający swoim potencjałem, niż tandem Zembatego ze Zbigniewem Namysłowskim. Tak, to właśnie najsłynniejszy polski saksofonista, będąc świeżo po sesjach nagraniowych „Astigmatic”, dostarczył Polanom tę kompozycję.

Odnotujmy doniosłość zdarzenia. To nie jest przypadek jazzmana piszącego utwór dla Krystyny Prońko czy Ewy Bem – komponując dla „polskich Stonesów”, Namysłowski musi tu wejść w skórę Keitha Richardsa, utytłać się w brudnym rocku i zmierzyć z „Satisfaction”. Do siedemnastej sekundy idzie mu wręcz fantastycznie: surowy gitarowy riff uderza świeżością, nabicie Nebeskiego (cóż za aliteracja!) brzmi jak faktyczny kick-off rock’n’rolla nad Wisłą, klawisze mkną śladami The Doors... Wszystko się zgadza do chwili, kiedy Namysłowski ujawnia się, serwując krótkie, koronkowe przejście do zwrotki – w mig staje się jasne, że tej piosenki nie napisał żaden z rodzimych big-bitowców. Zbyt kunsztowna to robota.

W skrócie: „A ty pocałujesz mnie” zdaje się idiotycznie prostą piosenką, a w gruncie rzeczy jest jednym z najinteligentniejszych kawałków gitarowego popu, jaki stworzono w Polsce. Mam na myśli zarówno dyskretnie wysadzający w powietrze harmonię piosenki saksofon, jak i tekst, genialnie i z humorem oddający euforię pierwszego zauroczenia. Może mnie napadnie kiedyś / Jakiś zbrodniarz ciemną nocą / Lub cegła spadnie na głowę – śpiewa wokalista Piotr Puławski głosem najpogodniejszego człowieka na Ziemi, a my oglądamy to niczym pocieszną, komiksową scenkę z happy endem. (Kuba Ambrożewski)

Posłuchaj >>

Podobało się? Posłuchaj również:
Niemen / Akwarele – Przyjdź w taką noc
Dwa Plus Jeden – Gdy grali dla nas Rolling Stones

Obrazek pozycja 69. Krystyna Prońko – Tłukę odbicie w szkle

69. Krystyna Prońko – Tłukę odbicie w szkle

[muz. K. Prońko, sł. E. Żylińska; 1986]

Kompozycje Krystyny Prońko – w przeciwieństwie do śpiewanych przez nią utworów innych songwriterów – rzadko stawały się przebojami. Ba, zazwyczaj zalegały gdzieś na stronach B singli lub w gąszczu ściśle albumowej narracji. Jest to być może jeden z dramatów tej naprawdę niezłej kompozytorki – niesprawiedliwość dziejowa z pogranicza sztuki i ekonomii. „Zaiksy” z hitów Prońko wpływały wszak głównie na konta panów: Jacka Mikuły („Deszcz w Cisnej”), Marka Stefankiewicza („Jesteś lekiem na całe zło”, pożyczone zresztą od Gino Vannelliego) czy Wojciecha Trzcińskiego („Małe tęsknoty” i jeden z hymnów solidarnościowego zrywu, „Psalm stojących w kolejce”).

Tymczasem sama wokalistka potrafiła napisać kawał świetnego utworu i trudno o mocniejszy dowód w tej sprawie niż „Tłukę odbicie w szkle” z „Subtelnej gry” – albumu, który można określić jako reakcję Krystyny Prońko na falę funkującej muzyki klawiszowej. Płyta posiada specyficzny urok, właściwy sytuacjom, w których gwiazdy adult contemporary mierzą się z nowoczesnym brzmieniem „na czasie”. Kłopoty z jego skontrolowaniem rekompensują zwykle dojrzałe, umiejętnie napisane piosenki. I tak w „Odbiciu” obcujemy z jednym z najbrzydszych ujęć klawiszy, jakie popełniono wówczas w polskim popie – chodzi głównie o otwierające utwór, syntezatorowe fanfary, których zamysłem jest chyba imitacja instrumentów dętych. Po pierwszych piętnastu sekundach wydaje się, że kawałek można spisać na straty. Wtem jednak Krystyna Prońko zaczyna śpiewać najlepszą linię melodyczną, jaką kiedykolwiek wymyśliła – pełną ekspresyjnych interwałów, nieprzerwanie chwytliwą, doskonale dopasowaną do krzykliwego sposobu śpiewania wokalistki – i ujarzmia ją z taką dominacją, że można się przestraszyć. (Kuba Ambrożewski)

Posłuchaj >>

Podobało się? Posłuchaj również:
Halina Frąckowiak – Tin Pan Alley

Obrazek pozycja 68. Basia – Cruising For Bruising

68. Basia – Cruising For Bruising

[muz i sł: B. Trzetrzelewska, D. White; 1989]

Co robi ten utwór w zestawie? Ani to napisane przez Polaka (chyba że Danny White ma jakichś wspólnych przodków z tak wybitnymi przedstawicielami naszego narodu jak Zdzisław Biały, Miron Białoszewski lub Wiesław Weiss), ani przez Polaków zagrane. Może zwyczajnie chcielibyśmy, żeby Basia była klejnotem w koronie krajowej spuścizny.

I taki scenariusz oczywiście był prawdopodobny.

Wyobraźmy sobie, że po zakończeniu współpracy z Perfect Super Show & Disco Band, niejaka Barbara Trzetrzelewska znajduje obrotnego menago z Pagartu. Zaczyna występować z towarzyszeniem krakowskiego zespołu Laboratorium, nagrywa z nim dwa chwalone przez krytykę albumy „Dziewczyna z Laboratorium” (1980) i „Gorący kraj” (1981). Obie okazują się komercyjnymi wtopami, jedynym niewielkim przebojem staje się „Na skraju drogi stoisz dziś” do tekstu Jacka Cygana. Nauczona doświadczeniem i chudnącym portfelem Trzetrzelewska namawia – będącego ówcześnie prawdziwą fabryką przebojów – Romualda Lipko do napisania dla niej utworu „Zaróżowiona” (pamiętny tekst o barwach biało-czerwonych, będący aluzją do wprowadzenia stanu wojennego!), który zapewnia jej Nagrodę Dziennikarzy na festiwalu w Sopocie ’83. Artystka zdaje sobie jednak sprawę z tego, że czas solistek minął, a nastał czas zespołów, i w 1984 roku kompletuje nowy skład wraz ze zmęczonym już narkotykowymi odjazdami Tomasza Stańki Anthymosem Apostolisem, ukrywającym się pod pseudonimem Anti A. Zespół, nazwany Traans, rejestruje płytę „Wielkie serce” (1985), do dziś będącą przedsięwzięciem wyjątkowym – legendarne sesje z udziałem wielu gości dały w efekcie nagrania swobodnie łączące folklor grecki i brazylijski z rockową prostotą kompozycji. Modlitewny niemal żar śpiewu Trzetrzelewskiej do dziś robi ogromne wrażenie, a duet gitarowy Apostolis-Bliziński po prostu powala pomysłowością aranżacji i arcymistrzowską wirtuozerią. Wykrojony z materiału singiel „Nie myślę, patrzę” dociera w 1986 roku do 1 miejsca Listy Przebojów Trójki, a fanem Barbary (teraz już Basi) staje się sam Marek Niedźwiecki i daje temu niejednokrotnie wyraz, wskutek czego basiofanem nazywa go sam Czesław Niemen. Sukces albumu skutkuje kontraktem z brytyjską wytwórnią płytową Raindance Records, ale przygotowana na rynek zachodni – i zaśpiewana po angielsku – płyta „Your Game Is Over”, flirtująca z bardziej syntetycznym instrumentarium, nie przynosi oczekiwanego efektu. Być może zawinił pośpiech, być może wymóg wokalistki, by album firmować trudną do wymówienia nazwą „Basia Trzetrzelewska & Traans”. W każdym razie, Basia przez kolejne kilka lat mozolnie pracuje nad kolejnym albumem, mającym tym razem na pewno podbić Europę i nie tylko. Torturuje słowiańską jamę ustną mozolnym ćwiczeniem angielskiego akcentu oraz żuciem gumy. Zmienia nazwę projektu na po prostu Basia, zrywa partnerstwo artystyczne z dotychczasowymi współpracownikami, proponuje skomponowanie materiału Krzesimirowi Dębskiemu i Jarosławowi Kukulskiemu oraz zawierza jego wykonanie profesjonalnym sidemanom. W międzyczasie żelazna kurtyna opada. Weteranka nasza znajduje sponsora w osobie Bogusława Bagsika i jego firmy Art-B. Efekt końcowy, „London Warsaw New York”, nagrywany w Londynie, promowany jest chwytliwym hasłem basia nova. W świeżo powstałej „Gazecie Wyborczej” Maciej Chmiel pisze o znakomitej i zasłużonej artystce, dla której mizerną konkurencją może być co najwyżej Sade, i która właśnie dokonuje odważnej, acz plastikowej, inwazji na Disneyland. Pierwszym promującym płytę singlem jest „Cruising For Bruising”...

Dobrze się stało, jak się stało. Mielibyśmy swój diadem odkopany po latach, a Basia – gówno. I na allmusic.com kolega Jonathan Windran nie postawiłby trafnej diagnozy, nazywającej zniknięcie Trzetrzelewskiej ze światowego rynku w połowie lat 90. wielką stratą dla nurtu adult contemporary. (Michał Hoffmann)

Posłuchaj >>

Podobało się? Posłuchaj również:
Ergo Band – Nocny spacer
Anna Jurksztowicz – Matki, żony i kochanki

Obrazek pozycja 67. Urszula Dudziak – Midnight Rain

67. Urszula Dudziak – Midnight Rain

[muz: M. Urbaniak; sł: E. Sheldon; 1977]

Urszula Dudziak to być może najlepiej zakamuflowana awangardzistka *światowej estrady*. Przesympatyczna i pogodna, ilekroć wspomina najciekawsze epizody swojej kariery, sprawia wrażenie jakby chciała powiedzieć: „Ja? Nieee... To musiał być jakiś przypadek”, a dziwnym dźwiękom, które przez lata wychodziły z jej ust, towarzyszył nie jazzband, ale zespół Tourette’a. A przecież idzie o artystkę, której muzyka nawet w postępowym światku jazzowym budziła spore i uzasadnione zadziwienie. Niby Dudziak wykonywała popularne w połowie lat 70. fusion, i z jej repertuaru najlepiej pamięta się dyskotekową „Papayę”, ale jednocześnie opanowała sztukę wplatania w lekkie piosenki odważnych, abstrakcyjnych rozwiązań. Jak choćby na albumie z 1977 roku, „Midnight Rain”, gdzie punktem wyjścia były jazzowe i soulowe standardy, między innymi „Misty” i „A Night In Tunisia”, ale w interpretacji Polki przynajmniej połowa z nich w żadnym razie standardów nie przypominała. Powiedzieć, że Urszula Dudziak wykorzystuje swój głos niczym instrument to truizm; bo nie chodzi tylko o bulgoty i piski, śpiewanie scatem i inne techniki wokalne, ale o tkanie z tych dźwięków całych mozaikowych kompozycji, a nawet porywających hooków.

Paradoksalnie jednak, tytułowy utwór ze wspomnianej już płyty – z którym polska wokalistka wskoczyła do naszego topu – jest jednym z jej najbardziej konwencjonalnych dokonań. W roku, w którym ukazała się „Aja” Steely Dan i soft-rock ostatecznie potwierdził swoje artystyczne pretensje, „Midnight Rain” z lirycznej strony atakował tę samą górę złota, na którą wspinali się Becker i Fagen. Nie był to jednak cyniczny skok na kasę (nawet jeśli Michał Urbaniak świadomie celował w poetykę środka), ale raczej powrót do fundamentu muzycznej tożsamości. Przecież Urszula tradycyjne piosenki wykonywała jeszcze w Polsce, w latach 60. Odkrywcą jej talentu był Krzysztof Komeda, a efektem współpracy obojga okazała się przepiękna jazzowa ballada „Nie jest źle”. Późniejsze występy z zespołem Michała Urbaniaka (ówczesnego męża) „wymogły” na wokalistce dostosowanie się do zasad grupowej improwizacji. Z kolei w Stanach (do których Urbaniakowie przenieśli się w 1974 roku), śpiew bez użycia słów okazał się niezłym sposobem na obejście bariery językowej.

Nie chcę spekulować, czy cały ten odjazd w awangardowe tum-ti-ti-tum, był bardziej wynikiem splotu okoliczności niż świadomego planowania, ale „Midnight Rain” dobitnie uzmysławia jak wiele duet Dudziak-Urbaniak mógł osiągnąć na polu zwrotek i refrenów. A może nawet wskazuje, że proste frazy wychodziły Urszuli Dudziak lepiej niż rozpędzone łamańce, przy których publiczność gubiła się na przysłowiowych zakrętach chorusów. Kilka lat później, w przestylizowanej rzeczywistości lat 80., znalazło się sporo miejsca dla wokalistek, które z jazzowym feelingiem śpiewały popowe piosenki. Ilekroć ktoś powołuje się na inspirację Sade, pamiętajcie: Urszula była Tam pierwsza. (Paweł Sajewicz)

Posłuchaj >>

Podobało się? Posłuchaj również:
Urszula Dudziak – Nie jest źle
Maryla Rodowicz – Lubię nas

Obrazek pozycja 66. Edyta Bartosiewicz – Zabij swój strach

66. Edyta Bartosiewicz – Zabij swój strach

[muz i sł: E.Bartosiewicz; 1994]

Edyta Bartosiewicz jest dowodem na to, że w pierwszej połowie lat 90. polska muzyka – choć siermiężna, amatorsko produkowana i brzmieniowo zapatrzona w najgorsze grunge’owe wzorce – miała wybitne szczęście do utalentowanych autorów melodii. W openerze płyty „Sen” Bartosiewicz niemal wyprzedziła epokę, a na pewno polską epokę. Nagrała utwór, który jest daleką i wyrafinowaną krzyżówką dwóch nurtów amerykańskiej sceny niezależnej, uosabianych tu przez „Road To Madrid” slo-core’owej grupy Seam i „Elevate Me Later” indie-rockowego Pavement. Wszystkie te kawałki powstały w podobnym czasie, ale to piosenka Bartosiewicz po prawie dwudziestu latach lśni najjaśniej. Jedynie tekst przynosi jedną z najbardziej egzotycznych linijek w polskim rocku: Wspomniałeś już, że chciałbyś przekroczyć tajemny próg. Ale i to lepsze niż nic, a niestety od jedenastu lat Bartosiewicz nie może, nie chce lub nie potrafi wydać nowego albumu. Czasem wydaje się, że już jest blisko, że już za chwilę. Potem okazuje się, że nic z tego, że nigdy nie było dalej i że w zasadzie można zapomnieć. Cóż więc moglibyśmy dedykować Edycie Bartosiewicz, jak nie tytuł jej – naszym zdaniem – najlepszej piosenki? (Jakub Radkowski)

Posłuchaj >>

Podobało się? Posłuchaj również:
Edyta Bartosiewicz – Tatuaż
Kasia Kowalska – Oto ja

Screenagers.pl (29 maja 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: ps nzlg
[28 listopada 2013]
właśnie wypłynęła na YT koncertowa wersja "Tłukę odbicie w szkle" z Opola '88, która aranżem, wykonawczym ogniem i współczynnikiem RADOCHY bije nawet oryginalną wersję albumową. Przy czym warto nadmienić, że w tej koncertowej niesławny synth zastępuje szeroka reprezentacja dęciaków.

http://www.youtube.com/watch?v=QaUmh_aegl8
Gość: kuba a nzlg
[3 czerwca 2012]
W kwestii piosenki z 69. miejsca ("Tłukę odbicie w szkle"), to chciałem tylko nadmienić, że podlinkowana wersja zawiera ponownie nagraną ścieżkę wokalu, przy niezmienionym aranżu - moim prywatnym zdaniem znacznie słabszą niż oryginał z "Subtelnej gry". W celu właściwego DOZNANIA należy więc sięgnąć po pierwotne wydanie. Aranż w obu kawałkach jest ten sam.
Gość: Sajmon
[30 maja 2012]
Porównywanie Edyty Bartosiewicz do Seam to chyba przesada.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także