Polskie Piosenki Wszech Czasów
75–71
75. Ścianka – Boję się zasnąć, boję się wrócić do domu
[muz i sł: M. Cieślak; 2006]Bardzo zwodniczy jest ten utwór, pełniący rolę jedynego singla z „Pana Planety”, czy nawet jedynej ówczesnej pozostałości po bardziej rockowych czy popowych kompozycjach Ścianki. Jeśli ktoś do tej pory nie słuchał tej płyty, to nie będzie w stanie wyobrazić sobie tego, co po „Boję się zasnąć, boję się wrócić do domu” jeszcze się tam dzieje. Nawet gigantyczna recenzja w postaci traktatu filozoficzno-metodologicznego autorstwa Kuby Radkowskiego nie wyczerpała wszystkich niuansów i niezaprzeczalnych wartości albumu Ścianki z 2006 roku.
Mocno impresyjne i niejasne słowa tej piosenki budują obraz postaci, która pragnie zerwać jakiekolwiek więzy z porządkiem życia codziennego, by zagubić się w bezrefleksyjnym chaosie i płynąć dalej swobodnie, niesiona burzliwym nurtem w bezkresną i bezdenną czerń. Po minięciu tego progu, następuje koniec znanego nam muzycznego świata i Ścianka wyrusza w najdziwniejszą muzyczną podróż w swojej karierze, własnoręcznie zbudowanym statkiem kosmicznym, dzięki czemu zatacza niezłe koło.
Po sześciu latach okazuje się, że statek Macieja Cieślaka odleciał od nas zbyt daleko, by wrócić na ziemię – nikt nie wkalkulował paliwa potrzebnego na drogę powrotną. Dlatego kolejnego longplaya wciąż nie ma, a zespół dryfuje po niezbadanej orbicie wyśnionego „Pana Planety” i nic nie wskazuje, by mieli się niebawem od niej oderwać. Ścianka jest wciąż zbyt daleko, byśmy mogli ją usłyszeć. (Mateusz Błaszczyk)
Podobało się? Posłuchaj również:
Ścianka – Wichura (głowa czerwonego byka)
74. Grzegorz Turnau – To tu, to tam
[muz: G. Turnau; sł: M. Zabłocki; 1995]Nigdy nie uważałem specjalnie Grzegorza Turnaua. Kiedy wygrał jakiś festiwal piosenki studenckiej w zamierzchłych latach peerelowych, skądś dostałem występy finałowe na kasecie – i szybko je z niej wymazałem na rzecz nagrywek z Wideoteki. Gdy usłyszałem piosenkę o wódce w parku, zirytowała mnie nad wyraz, czy w mordę wszyscy poeci w tym kraju muszą rzewnie prorokować o najebce nihilistycznie umotywowanej? Nie przekonały mnie też Muzyczna Jedynka ani 30 Ton, karmiące Turnauem wytrwale i częstotliwie. Nie pomagały nieszczęśnikowi egzaltowana maniera wokalna, trącąca zboczeniem skłonność do oboju i asocjacja z Piwnicą Pod Baranami; no bo jak do cholery może powstać dobrego cokolwiek obok Skrzyneckiego, Szałapak, Sikorowskiego, Wójcickiego et al.
Nie zgadliście. To nie jest jeszcze jedna historia z serii: kiedyś LOL dzisiaj WOW. Wczesne zagrywki naszego bohatera odkopałem i są zerowe. Reakcja na kompilację wszelkich singli artysty buja mi się między zachwytem a zażenowaniem. Wokal ledwo trawię. A gdy Andrzejowi S., podczas balangi u Grzegorza T., z żalu za Piotrem S., płynie łza czterdziestoprocentowa po brodzie – mam ochotę mu ją podpalić. Tylko że to zaledwie oprawa. Dęta i drewniana jak ten nieszczęsny obój, utrudniająca dotarcie do sedna.
Na poziomie analizy pięciolinii mamy bowiem do czynienia z twórcą fenomenalnie wręcz obdarzonym, którego zmiany akordowe i przebiegi melodyczne leżą na poziomie, eee, mało dostępnym. Każde zagłębienie się w kombinacje dźwięków przezeń poukładanych jest jak podróż po świecie równoległym, gdzie wszyscy muzycy mają uszy i mózgi. Jeżeli istnieje „polski McCartney”, to nie jest nim Seweryn Krajewski, ale właśnie Turnau. Gdyby trafił na odpowiedniego producenta i tekściarzy w najwyższej formie (obecne tu komuś szyję ktoś nawleka na sznur może takową wyznaczać), byłby nadal w stanie nagrać płytę dekady, zachwycającą młodocianych adeptów i zramolałych archiwistów.
Kurde, nawet bez producenta i bez tekściarzy byłby w stanie. W zwrotce „To tu, to tam” człowiek ów wykorzystuje na przestrzeni czterech taktów całą piątkę akordów molowych spomiędzy C# a F włącznie, z sensem, smakiem i piękną melodią na froncie; a na zwrotce utwór się nie kończy przecież. Oto jest cała Tora, wszystko inne to komentarz. (Michał Hoffmann)
Podobało się? Posłuchaj również:
Halina Frąckowiak – Brzegi łagodne
Skaldowie – Jutro odnajdę ciebie
73. Ten Typ Mes – Wjaazd!
[prod: D. Łebek; sł: Ten Typ Mes; 2005]Adam Sztaba w „Must Be The Music” określił kiedyś czyjś wokal jako skuteczny i cholera wie, co miałoby to znaczyć. Że śpiewakowi coś się udaje, odnosi jakiś określony skutek? Jeśli tak, to jaki? Wszystko to jest jakieś grubymi nićmi szyte i każe raczej snuć podejrzenia o stosowanie językowych aksjomatów-wydmuszek, ale gdybyśmy mieli z taką kategorią skuteczności przejść do porządku dziennego, to właśnie „Wjaazd!” wpasowałby mi się w nią najpełniej. Mes idealnie wyważa tu proporcje między luzem i kontrolowaną wczutą, dwoi się i troi, siedzi w tym g-funkującym (refren!) bicie jak kocur, tu sobie podśpiewa, tam rzuci follow-upem, gdzie indziej zaś odstawi namechecking gigantów niniejszego zestawienia. Przy tym wszystkim bezustannie brzmi jakby sobie kpił, nawet kiedy faktycznie tego nie robi. Szmidt skutecznie wchodzi z buta, robi singiel, którego możesz wreszcie słuchać i udowadnia, że potrafi dostarczać hity hurtem. W tych paru definiujących go szesnastkach dokonuje właściwie swoistej autoprezentacji dla laików. Ci już po chwili wiedzą, z jak bardzo charyzmatyczną osobistością obcują i jasne się dla nich staje, jak udało jej się skupić wokół siebie grupę podobnych zajawkowiczów tworząc zarazem osobny, szalenie wyrazisty odłam polskiej rapgry. (Jędrzej Szymanowski)
Podobało się? Posłuchaj również:
VNM – To mój czas
Diox/The Returners – To jest Diox
72. Anna Jurksztowicz – Hej man!
[muz: K. Dębski; sł: J. Cygan; 1986]Kiedyś zwykliśmy zwracać się do siebie z kolegami per man, ale z czasem ktoś odkrył w tym akcie niepokojący ładunek gejowości. Choć pewnie żaden z nas nie zasłuchiwał się wówczas w „Dziękuję, nie tańczę”, to jednak spostrzeżenie okazało się dziwnie trafione, jak najbardziej bowiem zgodne z intencją Jacka Cygana. W ustach panny o aparycji Anny Jurksztowicz szczególnie przekonująco mogła brzmieć ta bezwzględna pogarda dla przesadnego metroseksualizmu. Nieważne, że realizowanego w wydaniu raczkującym, a więc i zapewne pomysłowym jak polski synth-pop (o czym za chwilę Kuba).
Wiele napisano już o bezbłędności przebojów tria Dębski-Cygan-Jurksztowicz. W przypadku „Hej man!” nadzwyczaj wyraźnie zaznacza swą obecność również realizator Rafał Paczkowski odpowiedzialny – jak sądzę – za kroczący groove oraz posiekanie wokalu Anny z wprawą Prefuse 73. To chyba najświeżej brzmiąca elektro-popowa propozycja w dorobku wokalistki. Ale choć pozornie wszystko tu goni zachód, to Krzesimir nie byłby jednak sobą, gdyby powstrzymał się od zręcznego wplecenia charakterystycznej swojskiej melodyki już na wejściu. Wznosząco-opadające zwrotki mogą bowiem budzić skojarzenia z ludową wyliczanką, co tylko podkreśla ich intensyfikacja przy zapodanym na samym końcu morale. Mimo ich onirycznego nastroju, w momencie gdy nadchodzi buńczuczny refren „Hej man!”, żaden marazm ewentualnego tańca chocholego nie ma racji bytu. (Jędrzej Szymanowski)
Podobało się? Posłuchaj również:
Zoo – Romantyczna gra
Krzysztof Antkowiak – Przyjaciel wie
71. Dwa Plus Jeden – Wielki mały człowiek
[muz: J. Kruk; sł: A. Mogielnicki; 1984]Przynajmniej w podobnym stopniu był synth-pop muzyką teraźniejszości, co wizualizacją przyszłości – futurystyczne kaskady elektronicznych faktur i laserowych bitów atakowały się nawzajem niczym statki kosmiczne w filmowych inscenizacjach międzygalaktycznych wojen. W tym sensie synth-popu z prawdziwego zdarzenia – tej ultraprzebojowej muzyki jutra – w Polsce uprawiać się nie dało. Sam proces żmudnego wykuwania brzmień godnych Human League czy Soft Cell w siermiężnej i ograniczonej rzeczywistości rodzimych studiów nagraniowych był tyleż godny podziwu, co karkołomny. Ale ma to też swoją jasną stronę: w toku imitowania modnych, brytyjskich hitów rodził się nasz „piękny sound” – tyleż niedoskonały, co oryginalny – a niedostatki sprzętowe kierowały polskich realizatorów w stronę plastycznych, pełnych wyobraźni rozwiązań.
Polski synth-pop miał zatem pecha, ale miał też szczęście. A w dodatku dysponował nieocenioną przewagą: podczas gdy w Wielkiej Brytanii za klawiszowym boomem stali w przeważającej mierze samoucy i niespełnieni punk-rockowcy, nad Wisłą new romantic stał się domeną już uznanych gwiazd lub artystów kompletnie świadomych. Za sukcesem Papa Dance stał wszak duet byłych współpracowników Anny Jantar, a Kombi tworzyła ekipa zaprawionych instrumentalistów o kompetencjach sidemańskich. W tym towarzystwie Dwa Plus Jeden konfundowali być może najbardziej – oto władcy folkowej ballady z krainy Edwarda Gierka wchodzą z dnia na dzień w etap fascynacji nową falą, prostokątnymi, krzykliwymi melodiami i programowanym brzmieniem klawiszy. Gdyby chcieć naginać fakty na korzyść symboli, to można by napisać, że zmiana nastąpiła właściwie pod osłoną nocy stanu wojennego: w lecie 1981 Dmoch, Kruk i Szlęzak chcieli jeszcze w starym stylu iść w stronę słońca, żeby z końcem roku cieszyć się już swoim nowym popem, paranoicznym reggae „Kalkuta nocą”. Tak, to zwykle działa w przeciwnym kierunku, ale Dwa Plus Jeden odwrotnie do wszystkich weszli w fazę buntu, wrzasku i kontestacji dopiero po uroczystościach dziesiątych urodzin zespołu.
W ślad za poprzednią obserwacją idzie wniosek, że ten nasz niedożywiony, ale zaradny synth-popik był nierzadko po prostu lepiej skomponowany, ciekawszy muzycznie, obfitszy w dobre motywy. „Wielki mały człowiek” – jeden z ostatnich indeksów w długim wykazie hitów Dwa Plus Jeden – w 1984 roku nie wnosił niczego szczególnego do dziejów muzyki klawiszowej, poza sentymentem do brytyjskiej listy przebojów ‘81. Spełniał za to sen Janusza Kruka o napisaniu idealnej piosenki w konwencji, którą szlifował od kilku już lat. „Wielki mały człowiek” to przede wszystkim wielki wielki refren z chóralną, tytułową frazą – hooki tak bezlitośnie uniwersalne wymyślali wtedy w Polsce chyba tylko producenci pierwszego składu Papa Dance. I ma ten cudownie konfundujący, schizofreniczny moment, kiedy Dwa Plus Jeden ten rozedgrany utwór o alienacji jednostki follow-upują beztroskim, dancingowym niemal solo saksofonu. (Kuba Ambrożewski)
Podobało się? Posłuchaj również:
2 plus 1 – Video
Komentarze
[4 czerwca 2012]
Zresztą jestem ciekawy co mogłoby wyniknąć z kolaboracji Grzegorza Turnaua z Afrojaxem, którzy należą do moich ulubionych polskich artystów - myślę że obaj mogliby skorzystać na tej współpracy.