Najlepsze single roku 2011

Miejsca 20–11

Obrazek pozycja 20. Flight Facilities feat. Jess – Foreign Language

20. Flight Facilities feat. Jess – Foreign Language

„Aaale on gra house’y!”, krzyczeli do siebie nawzajem (trochę tonem „aaale urwał!”) Kasia Walas i Krzysiek Kolanek podczas dorocznej screenagersowej imprezy w gościnnym wrocławskim klubie Puzzle, gdzieś na wysokości nieco podchamionego editu tego właśnie singla. „Nic mi nie wiadomo o tym, żebym grał house. Gram tylko piosenki, które mi się podobają”, odpowiedziałem ze szczerym uśmiechem. Tak w istocie jest, że gdy o singlach mowa, ostatnie przebicie w licytacji należy zazwyczaj do hooków. A że w przypadku „Foreign Language” o to miano rywalizuje przynajmniej kilka wątków – zadłużona u klasycznego disco linia basu, podtrzymujący piosenkę przy życiu w mostkach zaśpiew ah-ooh-ooh!, wreszcie balansujące na granicy ekstatyczności i wycofanej elegancji wejście w refren – i każdy z nich równie jest doskonały, to sytuacja okazuje się z gatunku wymarzonych: mamy perfekcyjny, uniwersalny muzycznie dancefloor filler, smakujący wybornie również bez przysłowiowych kilku głębszych. „Sing It Back” roku 2011? (Kuba Ambrożewski)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 19. Breakbot feat. Ruckazoid – Fantasy

19. Breakbot feat. Ruckazoid – Fantasy

Cóż za godna naśladowania powściągliwość. Thibaut Berland wprawdzie produkuje sporo remiksów, ale gdy chodzi o jego własny materiał, stawia przede wszystkim na jakość, a nie ilość. Tak przynajmniej wolę to widzieć. Raptem dwa single w ciągu ostatnich dwóch lat i dwa mocne strzały. W zeszłym roku „Baby I’m Yours” było w piątej dziesiątce naszego podsumowania, w tym roku wreszcie Breakbot wbił się na miejsce premiowane opisem. A to za sprawą skocznego numeru unowocześniajacego patenty z „Off The Wall”. Podcinający rytm smyczkowy temat to jeden z najbardziej porywających do tańca groove’ów roku 2011. No i te wyrzucane przez wokalistę sylaby niczym z karabinu maszynowego w zwrotkach, plus rozczulająco naiwny przekaz refrenu. Nie wiem jak się zapatrują didżeje i bywalcy klubów na tak dużą zawartość chwytliwego popu w disco Francuza, ale my będziemy mieli jeszcze go na oku. (Paweł Gajda)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 18. Muzyka Końca Lata – Dokąd

18. Muzyka Końca Lata – Dokąd

Całkiem możliwe, że wykorzystanie pierwszego singla z „PKP Anielina” do promocji wiosennej ramówki TVN sprawiło, że liczba fanów Muzyki Końca Lata (a przynajmniej liczba osób świadomych istnienia zespołu z Mińska Mazowieckiego) uległa podwojeniu. Jeśli jednak „Dokąd” faktycznie jest piosenką, której przeznaczeniem jest użycie do celów komercyjnych, to właściwszym dla niej miejscem zdaje się reklama przetworów owocowych – i to tych z najwyższej półki. Nie tylko dlatego, że Bartkowi Chmielewskiemu towarzyszy tu na wokalu odkryta w jakimś sensie przez Hortex Ola Bilińska, a na płycie udziela się dodatkowo znana z Kawałka Kulki Karotka. Prawdziwy powód to metaforyczne podobieństwo tej nostalgicznej pocztówki z wakacji właśnie do soczystego, dojrzałego jabłka kuszącego swym powabem. Nawet jeśli na krajowym podwórku rywalizację w swojej kategorii wagowej Muzyka Końca Lata przegrała po dogrywce z Nerwowymi Wakacjami, zaś Stephen Malkmus nie zachwycił się melodiami z polskiej prowincji (choć mam nadzieję, że stało się zgoła inaczej!), to i tak nie mam wątpliwości, że Chmielewskiemu i kolegom byłoby cholernie trudno o bardziej spektakularne zamknięcie mińskiej trylogii. (Bartosz Iwański)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 17. Nicki Minaj feat. Ester Dean – Super Bass

17. Nicki Minaj feat. Ester Dean – Super Bass

Świeżo zaślubione pary uwielbiają tańczyć do hymnu wszystkich stalkerów „Every Breath You Take”, a mama Sophii Grace Brownlee musiała być dumna ze swojej słodkiej, ośmioletniej córeczki, kiedy ta, w stroju księżniczki, ze stuprocentowym przejęciem i dużą dozą pewności siebie nawijała o narkotykowych odlotach, specyficznym rodzaju wilgoci i zdejmowaniu majtek. Uwielbiamy, kiedy muzyka pop wysadza w powietrze nasze wyobrażenie o tym, co prawidłowe i pożądane; także kiedy daje się formować jak plastelina podług naszych własnych kryteriów; i nie mniej wtedy, gdy jest tak kompletnie o niczym, że może być o wszystkim. Rodzicielka popularnej ośmiolatki mogła zatem uznać ociekający miękką pornografią klip do „Super Bass” za rodzaj fluorescencyjnej kreskówki, nie dostrzegając choćby subtelnej dwuznaczności tytułu, akcentowanej z wysoką częstotliwością przez grupy poruszających swymi krągłościami atrakcyjnych Afroamerykanek. Trzepoczące rzęsy kokietki Minaj utwierdziły ją w przekonaniu, że czyni słusznie. Ale wiecie, nie potrafię jej mieć tego za złe, bo w roku uśpienia nowościami i zdegustowania skalą cynizmu komercyjnego popu, słuchałem „Super Bass” jak wściekły dzik, za każdym razem czując się totalnie wyrwany z letargu: przytłoczony stężeniem chwytliwości, zdominowany osobowością Nicki i zaczarowany komiksowym humorem tego małego arcydziełka. We found love in a hopeless place, doprawdy. (Kuba Ambrożewski)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 16. Wale feat. Lloyd – Sabotage

16. Wale feat. Lloyd – Sabotage

Siedem, osiem lat temu z takim utworem Wale byłby w sercu mainstreamu, nuciłby „tera mnie to WALI, bo jestem na fali”; dziś jest prawdopodobnie zbyt cipkowaty nawet na emisję w kanałach poświęconych r’n’b. Kawałki takie jak „Sabotage” są aktualnie poza modą równie ewidentnie, jak szerokie spodnie, nowoczesny hip-hop zajmuje się flirtowaniem z Davidem Guettą (heja, Snoop), a obrońcy prawdziwego hardkoru w rodzaju Tylera nie chcieliby w kierunku „Sabotage” nawet splunąć – to w końcu muzyka, w której lubowali się nawet nie ich starzy, a dziadkowie. Na dupy mówiło się wtedy białogłowy, a na prywatkach, na których piło się poncz, przygrywał Stevie Wonder. (Kuba Ambrożewski)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 15. Iza Lach – Futro

15. Iza Lach – Futro

Gdybym miał kilkanaście lat i usłyszał „Futro”, umarłbym z przejęcia. A że nie mam niestety, to ten uroczy numer Izy Lach sprawia, że mam ochotę mieć, zapominając o zawsze aktualnej przestrodze błyskotliwego Jamesa Murphy’ego: Sound of silver talk to me / makes you want to feel like a teenager / until you remember the feelings of a real-life emotional teenager / then you think again. Okej, na łamach Screenagers korzystam z tego cytatu już drugi raz w ciągu raptem paru miesięcy, ale jakoś nie mam do siebie pretensji, bo nie potrafiłbym lepiej ująć tego wrażenia post-nastoletniej nostalgii, jakie wywołuje we mnie czy to Iza Lach, czy Tears For Fears. Ktoś jeszcze? No właśnie jakoś nie potrafię sobie przypomnieć, co by oznaczało, że w tej kategorii wagowej Iza nie ma zbyt dużej konkurencji czy to w kraju, czy za granicą. Jeśli więc dojrzeje jeszcze jako songwriterka, bez naruszania aktualnej wrażliwości, to z przyjemnością poświęcę jej kiedyś przegląd, jak moim ulubionym TFF. Aha, jeszcze odnośnie rozczulenia „Futrem” – tak mnie wzięło, że dopiero za jakimś stodwudziestym razem zauważyłem, że Iza w obu zwrotkach śpiewa dokładnie ten sam tekst. (Łukasz Błaszczyk)

Posłuchaj (wersja live) >>

Obrazek pozycja 14. Druma Kina feat. Shell Heaven Lee – Walking Away

14. Druma Kina feat. Shell Heaven Lee – Walking Away

W ukrywającym się pod egzotyczną ksywką Druma Kina Simeim Dublinskim zdecydowanie płynie sarmacka krew – poza nazwiskiem i szczątkową znajomością polszczyzny świadczy o tym przede wszystkim zamiłowanie do dobrej zabawy. W istocie jednak, „Walking Away” przypomina szaleńczy międzynarodowy konglomerat: electrohouse’owe ścinki-zrzynki wprost odsyłają do pełnych seksualnego blichtru paryskich klubów, właścicielką namiętnego wokalu jest pochodząca z odległych Antypodów Shell Heaven Lee, zaś wywodzący z Sao Paulo Dublinski sięga w swym parkietowym wymiataczu po sample z murzyńskiego klasyka – „September” Earth, Wind & Fire. Trochę tak, jakby na imprezie zorganizowanej przez Michela Platiniego za oprawę muzyczną odpowiadał Thomas Bangalter, a wśród gości fikających na dancefloorze dało się dostrzec i grubego Ronaldo, i naszego Grega Summera. Obecność tego ostatniego zdaje się zresztą potwierdzać ostatnie kilkadziesiąt sekund kawałka – to ten magiczny, napełniający serca nieskrywaną dumą moment, kiedy wymyślne, zachodnie napoje wyskokowe wyparte zostają przez waloną z gwinta naftę. „Walking Away” w oczywisty sposób przeczy tezie, że naprawdę wielkie kawałki wymagają dużych nakładów oryginalności, ale w sumie świat byłby lepszy, gdyby wszyscy kleili kopie z taką gracją. (Bartosz Iwański)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 13. Junior Boys – ep

13. Junior Boys – ep

Nagrodę w kategorii „melodramat roku” odbierze pan Jeremy Greenspan. Yyy, dziękuję mamie, tacie, Mattowi, wytwórni i polskim fanom, już niedługo znów do was wpadniemy na małą traskę, kochani. Sukces Greenspana nie jest zaskoczeniem – odbiera tę nagrodę już po raz czwarty w karierze. Pojawiają się podejrzenia, że Junior Boys musieli wykupić abonament na prestiżową statuetkę. Rzeczywiście, ubiegłoroczna wygrana polskiego tria Kamp! była większą niespodzianką. Jeden z nominowanych otwarcie nazwał Greenspana zachłannym dziadem, uznając jego tegoroczną propozycję za rozwlekłą i nudną jak flaki z olejem. Tuż po ogłoszeniu werdyktu rozgorzała dyskusja wokół systemu wyłaniania zwycięzcy – internetowa ankieta wielu wydaje się pomysłem niedoskonałym, zwłaszcza w obliczu faktu, że 94% głosów oddano z terenu Polski. (Kuba Ambrożewski)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 12. Ronika – Forget Yourself

12. Ronika – Forget Yourself

Weźmy coś z Annie, coś z Uffie, może nawet coś z Lady Gagi, a i tak wyjdzie nam, że Ronika to XXI-wieczny przeszczep z Madonny circa pierwsza połowa 80’s, na „Forget Yourself” dodatkowo podkręcony oldschoolowym zacięciem MC. Nie wiem, czy Popjustice rzeczywiście ma rację, zwiastując Ronice Sampson prym w goszczeniu na ustach przy wyborze swojej ulubionej electro-popowej artystki na komercyjnym poletku, ale to, co ma taki status budować, czyli dosłownie garstka hiciorów, o dziwo skutecznie wzbudza zaufanie do tych żartobliwie wybujałych wyroków. Z tej płytkiej jak na razie wody na wierzch ze zdecydowanym przebiciem wypływa właśnie „Forget Yourself”. Kalki, którymi Ronika bezprecedensowo powyklejała swój wizerunek, zostały już przywołane i ciężko dodać coś w tym temacie. Urastanie, w skojarzeniach, na diwę zdystansowaną przerysowanym wizerunkiem „disco dolly” ma jednak podwójne oblicze – zgoda, przeniesienie największych oczywistości z dekady „Like A Virgin” na współcześniejsze trendy electro-popowe to mógłby być jasny sygnał prób samonarodzin nowej gwiazdy. „Współczesna Madonna” to jednak etykietka, która pasuje do Roniki pod warunkiem, że rozumiana będzie jako przerzut skutkujący może nie pastiszem, ale jednak prędzej czymś w tym rodzaju, aniżeli oryginalnym stylistycznie głosem, dźwięczącym tylko inspiracjami. Wskrzeszana w Nottingham (!) era Beniteza przechadza nam się przez głośniki, gdzie Ronika jest raczej wprost wyjęta z tamtych lat i tylko lekko przeprodukowana brzmieniowo. I to przecież, w świetle smakowitości singla, w żadnym razie nie jest zarzut, a do tego i tak siedzi w tym również coś świeżego, co upewnia, że ta sprawna producentka jeszcze wkręci nam jakąś równie pociągającą podróż w czasie. A kto wie, może jeszcze wymyśli się na nowo? (Karol Paczkowski)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 11. Tyler, The Creator – Yonkers

11. Tyler, The Creator – Yonkers

Gdyby tak być Lesterem Bangsem, Robertem Christgau lub Jonem Savage’em w złotych czasach dziennikarstwa muzycznego, byłoby nie lada zaszczytem opisywać „Yonkers”. A tak, w dobie leniwego dziennikarstwa internetowego, skażonego dystansem i ironią, napisać, że coś brzmi, jakby miało zmienić twoje życie i całkowicie przewartościować myślenie o muzyce – po prostu nie wypada. Szczeniacka ekipa Odd Future Wolf Gang uosobiła wszystkie pozytywy i negatywy, jakie mogło wygenerować pokolenie całkowicie wychowane w internecie. To już nie ponadprzeciętna świadomość siły rażenia sieci i nowego mechanizmu budowania kariery, lecz po prostu ich naturalne środowisko, stan zastany, o którym nie ma co debatować. Wyniesione z internetu poczucie bezkarności i anonimowości zaowocowało barbarzyńskimi tekstami, w których życzy się śmierci B.o.B. i gwałci kobiety, oraz teledyskami, w których sceną finałową jest akt powieszenia się. Brutalna nawijka i estetyzacja obrazów, które każda broniąca moralności instytucja odsądziłaby od czci i wiary, na tle szkieletycznego bitu uderzającego obuchem po głowie wprawiają w osłupienie. Gdzie jest granica ironii, żartu, gówniarskiej naiwności i buntu, gdzie kończy się poczucie dobrego smaku, a zaczyna się coś, na co przyzwolenia być nie powinno? A może nie pojawił się do tej pory trafniejszy od „Yonkers” komentarz do stanu współczesnej kultury i społeczeństwa? Dziesięć lat temu hip-hop wchodził w nową dekadę albumami Jaya-Z „Blueprint” czy Taliba Kweli „Quality” na miękkim, ciepłym, soulowym bicie Kanyego Westa. W 2011 roku Tyler, The Creator ze szczeniacką zwadą pluje na tę tradycję, oferując bit tak niechlujny i szczątkowy, jak to tylko możliwe, nawiązując raczej do podziemia w stylu Cannibal Ox czy lo-fi promowanego na Pitchforku. Może i album „Goblin” nie spełnił oczekiwań, ale singiel „Yonkers” na stałe zapisał się na kartach historii. (Marta Słomka)

Posłuchaj >>

Screenagers.pl (16 stycznia 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: sto lat po czasie
[16 lutego 2012]
@Gość 16.01.2012. współczuję mocno zjebanego poczucia humoru.
Gość: ...
[16 stycznia 2012]
"zdominowany osobowością Nicki i zaczarowany komiksowym humorem tego małego arcydziełka."

współczuję mocno zjebanego gustu.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także