Podsumowanie dekady

Część dziesiąta (Co dalej?)

Podsumowanie dekady - Część dziesiąta (Co dalej?) 1

Jest taka anegdotka: Michael Cimino w przerwie premierowego pokazu swoich epickich „Wrót niebios” zapytał jednego z przedstawicieli studia nagraniowego Dlaczego nikt nie pije szampana? Zapytany miał odpowiedzieć: Ponieważ nie cierpią twojego filmu, Michael. „Heaven’s Gate” do dzisiaj pozostaje największą klapą w historii przemysłu filmowego, dziełem, które przypieczętowało śmierć new Hollywood i doprowadziło do bankructwa studio United Artists. Cimino, jeszcze dwa lata wcześniej noszony na rękach jako twórca słynnego „Łowcy jeleni”, w roku 1980 stał się reżyserem-pariasem, a każde z jego późniejszych dzieł – prócz płomiennie oskarżanego o rasizm „Roku smoka” – było z wyższością ignorowane tak przez krytyków, jak widzów. Ałłł.

###

W rozpisce, według której ułożyliśmy Podsumowanie, punkt dziesiąty brzmiał: próba nakreślenia krajobrazu muzyki pop – zarówno „rynku”, branży, jak i muzyki w czysto artystycznym rozumieniu – u progu nowej dekady. Myślę, że trudno póki co przewidywać, co się znajdzie w tym tekście, powinien powstać na sam koniec, kiedy będziemy już mieli te 200 tysięcy znaków o powyższych. Propozycja autorstwa: Sajewicz.

Na sam koniec? No proszę, ani się obejrzałem, a już tu jesteśmy. Za nami nie 200, a pewnie 400 tysięcy znaków; przed: już tylko listy albumów i singli. Spoglądam na wymiar Podsumowania i zachodzę w głowę czy to ficzer się kończy, świat, czy może my wydajemy przedśmiertny jęk? Rachunek tego, co się wydarzyło budzi mój lęk: 10 miesięcy wytężonej pracy, 10 felietonów, których objętość osiąga (albo i przekracza) możliwości medium, 17 zapaleńców piszących po nocach małe licencjaty (M. Herma), 7 gości, 1 nowy design i kilka / kilkanaście tysięcy odwiedzin dziennie. Ponoć gwiazdy świecą najjaśniej przed wybuchem, toteż tulę kota na pożegnanie i w tych ostatnich godzinach zastanawiam się, co jeszcze można powiedzieć. Syntezę moich przemyśleń formułowałem wielokrotnie (vide dekada popu; nowy porządek świata) i pomysł, bym miał raz jeszcze nakreślać krajobrazu muzyki pop – zarówno „rynku”, branży, jak i muzyki w czysto artystycznym rozumieniu wydaje mi nieszczególnie pociągający.

Nie powiem, nawet stworzyłem sobie dokument, w którym przez pół roku zapisywałem wątki warte poruszenia w podobnym tekście. Off the top of my head:

1. Redaktorzy muzycznych magazynów zmęczeni muzyką. Natłok możliwości powoduje brak świeżości.

2. Ślepa uliczka formalizmu. Forma jest sposobem wypowiedzi, treść – tym co mówimy. Innowatorzy często nie mają nic ciekawego do powiedzenia, a jednak mówią to nic używając wymyślnych środków (co nie znaczy skomplikowanych! minimalizm / obskuryzm też jest wymyślnym zabiegiem).

3. Błaszczyk: przed nami fala ludzi podobnych Dejnarowiczowi – muzycznych erudytów, którzy mogą tworzyć muzykę. To nie będzie już działanie na oślep czy w napadzie entuzjazmu, ale zdystansowana, racjonalna twórczość.

4. Toro Y Moi jako nowy prog rock. Gdzie się podziała esencja? Dlaczego bawi na poziomie intelektualnym, ale nie angażuje emocjonalnie?

itd.

Być może kiedyś z tych zapisków skorzystam, ale szczerze mówiąc dzisiaj ani ja nie mam, ani Wy nie macie na to ochoty. Czy zresztą jest taka potrzeba? Zakończenie nie tylko nie jest wymagane, ale byłoby wręcz szkodliwe. Kusi mnie jedna myśl: sens tego, co tutaj zrobiliśmy tkwi w otwartej formule.

###

Karl Popper pisał: Racjonalną postawę najlepiej zapewne wyrazić zdaniem: Być może masz rację, a być może ja nie mam racji; i jeśli w naszej krytycznej dyskusji także, być może, nie rozstrzygniemy ostatecznie, kto z nas ma rację, to jednak możemy mieć nadzieję, że po takiej dyskusji będziemy pojmować sprawy nieco lepiej niż przedtem. Możemy uczyć się od siebie wzajemnie, dopóki nie zapomnimy, że chodzi nie tyle o to, kto ma rację, ile raczej o to, by zbliżyć się do obiektywnej prawdy. Wszak nam obu chodzi przede wszystkim o obiektywną prawdę.

Nie pamiętam już, o co nam chodziło na początku, ale prawdopodobieństwo, że była to racja, jest duże. W maju 2009 r. wysłałem prywatną wiadomość do Kuby Radkowskiego; Kuba pełnił wówczas funkcję koordynatora Podsumowania dekady, ale w związku z obowiązkami w DRAW, studiami i w ogóle całym tym życiem początek prac nad naszym megaficzerem stopniowo przesuwał na bliżej nieokreślone jutro. Zapytałem Kubę, czy miałby coś przeciwko, gdybym do odwołania zastąpił go na stanowisku koordynatora i wykorzystał swoje faszystowskie ciągoty, by zaprząc redakcję do pługa publicystyki. Nie miał, toteż wespół z Kubą Ambrożewskim przystąpiliśmy do sporządzenia wykazu zagadnień, które należałoby opracować. Od samego początku przyświecał nam nadambitny cel: w pierwszej kolejności robimy Podsumowanie gatunkowe; listy singli i albumów schodzą na dalszy plan.

Było w tym uzasadniona pycha: po siedmiu latach działalności, dysponowaliśmy narzędziami potrzebnymi, by rozliczyć się z dekadą na bieżąco przez nas obserwowaną. Pamiętam Kamila Bałuka mówiącego, że poszczególne lata ma rozpisane albumowo na RYM i z podsumowaniem dekady nie będzie problemu. O, potęgo naiwności! Im bardziej się staraliśmy, im bardziej spektakularny wydawał się efekt, tym większe było ryzyko porażki. W styczniu tego roku, po około ośmiu miesiącach pracy – krew, pot i łzy należy rozumieć literalnie – odpowiadając na moje wątpliwości, czy to w ogóle ma sens, Kuba Ambrożewski odpisał: Spoko, mnie też ta megalomania stustronicowego podsumowania dekady kręci. A jednak wątpliwości pozostały – podskórnie czułem, że robimy coś niesamowitego, jedziemy na dwóch kołach zadziwiając samych siebie, ale tylko centymetry dzielą nas od dachowania. Jako człowiek-który-urodził-się-stary, od samego początku próbowałem skierować prace nad tekstami w stronę wysokoprocentowej publicystyki w tradycyjnym, nieco akademickim nawet sensie. Zacząłem od niewinnej propozycji załączenia do felietonów bibliografii, skończyłem na odrzucaniu tekstów, które nie spełniały wymogów quasi-socjologicznego / kulturoznawczego elaboratu. No i naciskałem na długość, myśląc niebezpodstawnie, że w dobie internetu zwykła wyliczanka ważnych albumów to banalne minimum, które średnio rozgarnięty czytelnik zastąpić może 15-minutowym researchem. Miałem świadomość, że potwór, który wychodzi spod klawiszy nagina medium do granic możliwości; w końcu nie dłużyzny, ale skrótowość jest i będzie trendem dominującym w blogowym dziennikarstwie. Jednak do pewnego momentu jechałem na paliwie entuzjazmu (potem na jego oparach) i odsuwałem od siebie czarne myśli.

Jeśli w którymś momencie prac sądziłem, że stworzymy Podsumowanie definitywne, było to pewnie bliżej początku niż końca. Któryś z czytelników stwierdził w komentarzu, że nasza praca jest imponująca i bezcelowa; wiadomo: internet, granica między krytykiem i odbiorcą jest zatarta, wszyscy wiedzą wszystko. Do podobnego wniosku doszedłem jakiś czas temu przeglądając mój i Błaszczyka tekst o popie. Wówczas zadałem Łukaszowi pytanie: czy na 26 stronach postawiliśmy choć jedną, oryginalną tezę, która usprawiedliwiałaby nasz wysiłek? Czy napisaliśmy felieton, który wyczerpuje temat, zamyka usta potencjalnym polemistom i rzeczywiście sięga tej nieszczęsnej prawdy obiektywnej? Czy może pełnimy jedynie role bezużytecznych historyków, katalogujących powszechnie znane wydarzenia? Wtedy nie doczekałem się odpowiedzi. Nie znaczy to jednak, że nie otrzymałem jej wcale.

Ta ambicja wyżej przeze mnie opisana, była oczywiście irracjonalna; podyktowana entuzjazmem uczestnika rzeczy ważnych. Sympatyzuję jednak z Popperem i istotę jego filozofii upatruję w zdaniu: Możemy uczyć się od siebie wzajemnie, dopóki nie zapomnimy, że chodzi nie tyle o to, kto ma rację, ile raczej o to, by zbliżyć się do obiektywnej prawdy, gdzie języczkiem u wagi jest słowo „zbliżyć”, a nie „osiągnąć”. Jeszcze inaczej: Zacznij od możliwego i stopniowo posuwaj się w kierunku niemożliwego powiedział autor klasycznych ideowych truizmów – Robert Fripp – i tym samym nadał mojemu życiu motto. Naiwny idealizm? Nie sądzę.

Z czasem zmieniły się priorytety: celem nie było już pobicie odrodzonego Stylusa (HEH), gdy chodzi o merytoryczną wartość, czy wygranie z Piczem batalii o czytelnika (HEH2). Ba, nie chodziło nawet o to, by ubiec naszych śmiertelnych wrogów z Porcys. Miałem po prostu nadzieję, że ktoś znajdzie czas, by te felietony przeczytać i skrytykować, sformułować odrębny punkt widzenia. Oczywiście, pozytywny feedback jest ważny (wszyscy jesteśmy Fame Monsters!), ale prawdziwa wartość kryje się w polemice, dyskusji. Drżąc na myśl o wymiarach Podsumowania dwa-trzy miesiące temu (ukułem sobie taki smutno-śmieszny termin: „Heaven’s Gate muzycznej publicystyki”), przerażony byłem, że końcowy efekt może okazać się nie dość, bo ja wiem, zajebiście trafny? Tak jakby o utrafienie w czyjeś gusta tutaj chodziło. Dzisiaj wciąż szokuje mnie potwór, którego spłodziliśmy, ale raczej na poziomie rozmiarów, stylu, zrozumiałości i logiki. Wciąż zastanawiam się, co można było zrobić lepiej, a przekonany jestem, że sporo. Obserwuję jednak komentarze pod tekstami i reakcję środowiska, i myślę, że przynajmniej w części udało się najważniejsze: sprowokowanie dialogu.

Nie oszukujmy się – internetowa wymiana poglądów zwykle sprowadza się do niewdzięcznej napieprzanki (nie piję do Ciebie Czytelniku, piję do Nas wszystkich), a publicyści jakoś rzadko mają ochotę toczyć o coś spór. Tutaj natomiast nie tylko przeważająca część dyskusji odbiorców Podsumowania miała charakter merytoryczny (nawet, gdy brutalny), ale i wywołała reakcję po drugiej stronie. W sprawie Podsumowania głos zabrali i Piotrek Kowalczyk, i Borys Dejnarowicz, i (najobszerniej) Filip Szałasek. Ten ostatni zresztą zaprezentował punkt widzenia diabelnie ciekawy, choć wyartykułowany w sposób arcy-nieprzystępny (sorry). Szałasek, o ile go dobrze zrozumiałem, pisze na swoim blogu, że Podsumowania podobne naszemu utrwalając zastały kanon wartości, promują bezmyślność. Taki racjonalizm faktografii ma przesłaniać doświadczenie muzyki, którą powinniśmy postrzegać bez uprzedzeń (słuchając Fleet Foxes nie musimy znać kontekstu Beach Boys, bo to jedynie zaciemnia obraz – jeśli coś przekręciłem, to proszę o wyjaśnienia. W każdym razie starałem się). O uświęcaniu przez nas kanonu wspomina również Kowalczyk, nie rozwija jednak tej myśli (obiecałeś to zrobić Piotrku!). Z kolei Borys w charakterystyczny dla siebie sposób ironizuje, ale akurat punktów polemicznych dla Podsumowania Scrn szukałbym w jego wcześniejszej recenzji Toro Y Moi i przypisach do niej (Och, dowiaduję się, że wstęp do mojej recki „Causers” nie został przez niektórych zrozumiany i/lub został wzięty za obwieszczanie oczywistego. (…) Najlepszym dowodem na sens tego wstępu jest mail, jaki dostałem od czytelnika chwilę po publikacji recki, o treści „ta ocena to przegięcie!!!”. Czyli co, nadal oczywista oczywistość? Nie sądzę. Cynizm jest spoko dopóki zachowuje się kontakt z rzeczywistością, mądrale. [za:] substanceonly.net) oraz w ostatnich przemianach formuły Porcys (krótkie update’y w miejsce tradycyjnych, długich tekstów). W każdej z tych polemik dostrzegam zakamuflowane wyznanie: Lada chwila należy zwijać kramik i kończyć zabawę zwaną publicystyką.

Rozumiem wątpliwości całej trójki. Już w Części pierwszej pisałem, że serwisy internetowe nie stały się – wbrew oczekiwaniom – przestrzenią dyskusji, ale raczej monologu. Czytelników przestał dzielić od publicystów mur, ale rzadko kiedy było to przyczynkiem do dialogu na równych prawach; częściej kończyło się wzajemnym zignorowaniem przez obie strony. Rzeczywistość, w której każdy sobie nie jest jednak jakimś deterministycznym koszmarem; jakkolwiek trywialnie to brzmi: przyszłość JEST w naszych klawiaturach. Nawet znajomość wszystkich faktów, nie zmienia bowiem tego, że fakty podlegają interpretacji, a żadna interpretacja nie jest tą jedyną słuszną.

Borys ma rację, że pisanie o muzyce nie ma sensu, gdy przez pisanie o muzyce rozumie się wyrażanie swojej opinii. Ta zawsze wydawała mi się ledwie kolorowym dodatkiem do pojemnej formuły recenzji. Pisanie o muzyce, to tworzenie opowieści o niej; to próba odniesienia jej do wartości i wydarzeń, znalezienia sensów, które lepiej pomogą nam zrozumieć rzeczywistość dookoła. Jeden z Czytelników Podsumowania zgłosił w komentarzach zastrzeżenie, że dorabianie ideologii jest nie na miejscu, bowiem muzyka jest tylko muzyką. Otóż nie. Muzyka, moim zdaniem, jest zwierciadłem, w którym przegląda się kultura, zaś kultura jest sposobem, w który postrzegamy świat. Jednocześnie nie zgadzam się z Filipem Szałaskiem, bo nie o utrwalony kanon wartości w publicystyce muzycznej chodzi, ale o konfrontowanie kanonów. Jeśli my przyjęliśmy taki, tym bardziej potrzebny jest ktoś, kto przyjmie inny.

Oto właśnie jest otwarta formuła: pytanie w miejscu twierdzenia, średnik w miejscu kropki. Gdzieś tam padły zarzuty, że mówiąc o Podsumowaniu „zabawa” zabezpieczamy się przed ewentualną krytyką. Ale nie, zupełnie nie tak. Przecież *to naprawdę jest* intelektualna ZABAWA, próba zmierzenia się z tematem; a może nawet bardziej niż zabawa, gra, bowiem przewiduje udział innych zawodników. Efektem nie ma być rywalizacja – kto podsumuje lepiej?, kto wyciągnie lepsze wnioski? Możemy uczyć się od siebie wzajemnie, dopóki nie zapomnimy, że chodzi nie tyle o to, kto ma rację, ile raczej o to, by zbliżyć się do obiektywnej prawdy.

###

Po dwóch tygodniach publikacji wiem na pewno, że nie powtórzyliśmy losu Michaela Cimino. Bałem się bardzo, ale pisząc ten tekst prężę klatę z dumy i rad jestem, że nie zdecydowałem się na tradycyjne zakończenie. Zamykając wątki mógłbym niechcący uciąć dyskusję. A przecież tutaj, inaczej niż w kinie, kurtyna nie opada. Można wejść na scenę i zatańczyć z aktorami.

Paweł Sajewicz

Wrocław, 25 lutego 2010 r.

Paweł Sajewicz (25 lutego 2010)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: dzieciak
[27 lutego 2010]
Mnie to wystarczy. Nie chce list, mam już swoją. Po kiego jeszcze jedna? Tylko będę się denerwował, bo nie będzie na niej czegoś na czym mi zależało.

Nie dawajcie list!!!
Gość: przeintelektualizowany
[27 lutego 2010]
borys już zabrał głos
Gość: poinformowany
[27 lutego 2010]
Nie będzie list.
I na pewno nie będzie ich w poniedziałek.
Gość: sieka
[27 lutego 2010]
Czyli będą listy czy nie? Jeśli tak to kiedy?
Gość: insidejoker
[26 lutego 2010]
wszystkich nas połączy Pavement...
Gość: fight!suzan
[26 lutego 2010]
Chodziło mi o ewentualność takiego negatywnego zjawiska: autorytarny odbiorca (np. krytyk) analizując dzieło podaje fakty i kontekst na nich oparty, zwalniając innych odbiorców ze snucia "własnej opowieści", bo nie przewyższy ona, nie zrówna się nawet, z czymś, co jest "obiektywną prawdą" dat, miejsc, postaci, kanonu, udokumentowanej procesualności nurtów. Mało kto poważy się na parcie we własną interpretację "mimo faktów". Można tutaj mówić o małej odporności po prostu: wielu piszących/zaczynających pisać jest uzależnionych od back-upu: autorytetów, odbiorców, jakiegoś forum, i nie uzyskując go, nie kontynuuje niestety swojej perspektywy. Jest to po części wina patrzenia sobie na ręce, które jest codziennością w polskim internecie, podobnie jak przepychanie się krytyków w roli autorytetów. Ale przede wszystkim nie ma usprawiedliwienia dla tchórzostwa w myśleniu i tak niskiego poczucia wartości, że przeświadcza o bezsensowności własnej opinii.

Dlatego też sądzę, że odbiorca w temacie swojego ego często jest nadal cienki jak barszcz. Więcej wiary pokłada w encyklopediach i "wiedzy/rzetelności" "autorytetów" niż swoim własnym osądzie (rozmiary zdziwienia przy okazji Borysowej recki Toro: "wow, to jednak możemy myśleć sami?"). Niektórzy rzeczywiście chcą być "adeptami" i "nowicjuszami", heh. Takie obserwacje sprawiły, że chwilowo odczułem obawę przed ujednoliceniem metod pisania o muzyce. Pomyślałem sobie po lekturze części 1-5: "tylko tego brakowało" - onieśmielenia rozmachem esejów i masowego odebrania sobie prawa głosu przed zrównaniem w wiedzy z redaktorami serwisów, i automatycznie oczywiście musiałem częścią odpowiedzialności obarczyć autorów tekstów. Ale mam dzięki kolejnym partom podsumowania nadzieję, że wszystko jest ok, że "racjonalizm faktografii" tylko MÓGŁBY.

"Konfrontacja kanonów" to póki co idealistyczna myśl i odpowiedź "dlaczego" to materiał na inną bajkę.

"słuchając Fleet Foxes nie musimy znać kontekstu Beach Boys, bo to jedynie zaciemnia obraz" - można wykreślić "bo to jedynie zaciemnia obraz", bo jedynie zaciemnia obraz.

dzięki za uwagę, pozdr
Gość: everysmith
[26 lutego 2010]
dunin-wąsowicz też bawi się w podsumowaniu poprzedniej dekady. słaby przekrój, według mnie, zespołów wziął na taśmę oceniając 'liryzm' polskich piosenek.
jakby ktoś chciał popatrzeć (a może poczytać?) to:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,97659,7605906,Dziewczyny_z_miasta__chlopaki_z_Mazowsza.html
Gość: jjj
[26 lutego 2010]
haloo
Gość: brawo
[26 lutego 2010]
Za te teksty. W ogóle odechciało się czekać na same listy, list w sieci jest dosyć.
lukas
[26 lutego 2010]
Czyli jednak tradycyjne podejście górą (jak czytam dzisiejsze komentarze):)
Gość: poinformowany
[26 lutego 2010]
Jutro mają ogłosić, że jednak nie będzie list, to była podpucha. Poza tym serwis zrezygnuje z przyznawania ocen w recenzjach i trzeba będzie się rejestrować, żeby dodać komentarz.
Gość: ocd
[26 lutego 2010]
gdzie listy! ja chcę listy!
Gość: przeintelektualizowany
[26 lutego 2010]
Listy dekady to będą miksy djskie waszych gustów. Redakcja stadnie pchająca się za konsoletę. Zobaczymy czy mieliście pomysł na seta i czy da się w ogóle tak grać :0 W końcu dj opowiada historię muzyki ;)
Gość: krzysiek
[26 lutego 2010]
Zdecydowanie optowałbym za drugim rozwiązaniem. Nie sposób wierzyć, że ktoś ogarnia 500 albumów rocznie i ma *refleksje* na ich temat. Dla "lizaczy" medium podstawowym jest singiel, dla mnie nadal longplej i staromodnie uważam, że dobra płyta musi pozostawić we mnie trwały ślad.
Ethan
[26 lutego 2010]
Mnie też cieszą te artykuły, zwłaszcza, że listy zawsze będą "spaczone" poprzez przewagę jakiejś grupy o zbliżonym guście, która ją tworzy.
Z drugiej strony nadal nie zostaje rozstrzygnięte pytanie o to kto będzie miał przewagę w znajomości tematu - czyt. rozeznania w danym gatunku. Pojawiający się konflikt: wszędobylski kosmopolityzm muzyczny opierający się na tzw. liźnięciu i głoszeniu w wielu miejscach prawd objawionych kontra wyspecjalizowanie się w pokrewnych dźwiękach w oparciu o doświadczenie z przeszłości i dawkę krytycyzmu; rodzi to właśnie pytanie.

Nie wierzę wspólczesnemu słuchaczowi, który kocha dobre electro, dobre indie, dobry metal, dobry hiphop. Zawsze zaufam przeciez historykowi specjalizującemu się w danym kierunku np. Wojna Dwóch Róż niż erudycie ograniczającemu się do dat i nazwisk z przeszłości od Starożytności po czasy obecne.
Gość: krzysiek
[26 lutego 2010]
Tak, usytuowanie listy na (co najmniej) drugim planie to świetny pomysł. Bez sensu byłoby, gdyby w najbardziej wolnym i elastycznym medium (gdzie ograniczenia dotyczą tylko i wyłącznie nastawienia odbiorcy) dyskusja o muzyce zmieniła się w dyskusję o listach i cyferkach (a taki jest trend).
kubasa
[26 lutego 2010]
Osoby krytykujące ten historyczno-faktograficzny rys esejów na Screenagers, chyba zapominają, że mowimy tu opisywaniu pewnych zjawisk, o stworzeniu syntezy. Trudno tu o jakiś ładunek emocjonalny. Kiedy przyjdzie do hierarchizowania płyt czy singli, podejście się zmieni.
Gość: Ola
[26 lutego 2010]
całe podsumowanie zachwyciło mnie, utwierdziło w przekonaniu o swej muzycznej ignorancji, zainspirowało, wywołało szereg emocji, od śmiechu po zadumę. w czasach syntezy wszystkiego, miłym zaskoczeniem wydaje się fakt, że wreszcie można coś poczytać, a nie pooglądać. dobrze, że lista uwieńczy całość niczym przysłowiowa wisienka na torcie (jakże smakowitym torcie!), a nie stanowić będzie właściwej treści całego przedsięwzięcia. brawo.
Gość: krzysiek
[26 lutego 2010]
Udało się utrzymać suspens - do samego końca nie wiedziałem, czy puenta będzie optymistyczna :)

Słusznie zauważyłeś, że kanony zmieniają się i można je ze sobą konfrontować, a dyskusja o kulturze jest jej ciągłą reinterpretacją. Nie oczekiwałbym zalewu wnikliwych odpowiedzi na Wasze teksty ze strony internautów, którzy jak wiadomo (bez obrazy) mają attention span małego dziecka. Przeczytałem teksty i uważam, że lektura - niezależnie od "odkrywczości" tez - pomogła mi uporządkować moje własne wrażenia z mijającej dekady, sprecyzować mój własny stosunek do wielu zjawisk - na takie rzeczy przecież człowiek dzisiaj nie ma czasu.

Gratuluję odwagi. Dla mnie ten trochę skostniały językowe elaborat stanowił pewien powiew świeżości w sieciowej rzeczywistości, gdzie o muzyce pisze się czasem po prostu tak: "6/10". Albo tak: "x > y > z".

"Racjonalizm faktografii" wydaje mi się właściwy w przypadku podsumowania - postawienia cezury i próby ogarnięcia większej całości. W przypadku tekstów bardziej bieżących (recenzje) totalnie popieram Cieślaka: "drażni mnie brak osobistego stosunku do opisywanej muzyki". Nie chcę formułować zarzutów konkretnie pod adresem Screenagers - to taka ogólna uwaga - chociaż profesjonalizowanie się serwisu na pewno powoduje spadek zawartości emocji w tekstach.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także