Podsumowanie dekady

Część dziewiąta („Jak dla mnie w tej dekadzie…” - Listy gości)

Podsumowanie dekady - Część dziewiąta („Jak dla mnie w tej dekadzie…” - Listy gości) 1

Przygotowując Podsumowanie postanowiliśmy odpytać kilka czołowych postaci polskiego niezal-światka z przemyśleń dotyczących muzyki ostatnich dziesięciu lat. Już sam skład naszej grupy reprezentatywnej stanowi punkt wyjścia dla ciekawych rozważań: trzech z gości – Bartek Chmielewski, Borys Dejnarowicz i Michał Wiraszko – to muzycy, którzy aktywnie zajmują się promocją kultury także w formach pozamuzycznych (publicystyka w przypadku dwóch pierwszych i dyrekcja artystyczna festiwalu w Jarocinie, którą zajmował się frontman Much); Przemek Gulda i Piotrek Kowalczyk są z kolei postaciami silnie związanymi z dziennikarstwem internetowym; Rafał Księżyk to erudyta w starym stylu, a Maciek Cieślak – ikona polskiej alternatywy. Słowem: eklektyzm, ponowoczesność, co tylko chcecie. Dodajcie do tego błyskotliwe wypowiedzi całej siódemki i przepis na Część dziewiątą gotowy!

1. Co nam zostanie po ostatnich 10 latach w muzyce? Czy jakiś ruch / wydarzenie / zjawisko przetrwa w zbiorowej pamięci?

Borys Dejnarowicz (CNC / Porcys.com): Rewolucja w nowych mediach spowodowała, że obecnie ciężko mówić o zbiorowej pamięci. Coraz mniej jest zjawisk, które odnoszą się bez wyjątku do wszystkich uczestników popkultury; nastąpiło rozdrobnienie zainteresowań, a bezdyskusyjna doniosłość pewnych zdarzeń występuje jedynie w mini-środowiskach czy niszach. Dla kogoś w tej dekadzie ważny był dubstep, dla kogoś innego freak-folk, dla jeszcze innego progresywny rap spod znaku wytwórni Anticon czy revival italo disco, i tak dalej. Każdy z tych nurtów owszem przetrwa, ale tylko w świadomości swoich sympatyków. Czasem mogą to być zbiory wręcz rozłączne. A namiastka pamięci zbiorowej nie dotyczy zjawisk wartościowych z punktu widzenia kultury i sztuki, tylko zjawisk komercyjnych, medialnych i masowo popularnych (patrz chociażby rozpoznawalność celebrytów).

Michał Wiraszko (Muchy): Z jednej strony wydaje się, że muzyka gitarowa, która była w odwrocie w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, przeżyła wraz z przełomem wieków pewien renesans i to być może stanie się najczęstszą jednowersówką opisującą mijającą dekadę w podsumowaniu całego stulecia. Z drugiej strony, jeśli założyć sinusoidalną cykliczność wymiany trendów, to wszelkich renesansów możemy mieć na tyle dużo, że przestaną one być istotne statystycznie.

Gdyby nie rozmawiać o samej muzyce, a o zjawiskach jej towarzyszących – niezależnie od tego, jak sytuacja rynku rozwinie się w przyszłości – czymś co przewróciło promocję i komunikację w muzyce są portale społecznościowe i w ogóle digitalizacja rynku. Nigdy wcześniej popularność zespołów nie rosła tak szybko. Nigdy wcześniej wiedza słuchaczy nie wzrastała tak szybko. Wymiana muzyki P2P pozostaje największym wyzwaniem firm płytowych, a sama przyjemność z obserwacji przebiegu zdarzeń pozwala tej dekadzie być wyjątkową.

Maciej Cieślak (Ścianka): Sądzę, że tak zwane New Weird America, czyli luźne odziedziczone po hippisach podejście, wzbogacone o kilka dekad odsiewania fajnego od niefajnego. Radosna, odposągowiona psychodelia, ogarniająca dzięki odposągowieniu nowe, w pewnym sensie bardziej ludzkie, a przez to bogatsze i ciekawsze obszary ducha. Myślę tu przede wszystkim o Animal Collective i ich płycie „Here Comes The Indian”.

Przemek Gulda (Gazeta Wyborcza): Pierwsza dekada XXI wieku jest oczywiście czasem renesansu gitarowej muzyki alternatywnej. Jego pierwszym przejawem było ogłoszenie nowej rockowej rewolucji i postawienie na jej czele takich zespołów jak The Strokes z jednej, tej bardziej popowej i The Hives, z drugiej, tej ostrzejszej strony. Przez kilka kolejnych lat tego typu granie rozwijało się dość owocnie pod kloszem wielkiego zainteresowania mediów i przy sporym wsparciu publiczności. Dopiero w ostatnich miesiącach dekady media ogłosiły kryzys gitarowego grania i początek ery nowej muzyki elektronicznej. Symbolem przejścia od jednej do drugiej staje się w coraz bardziej widoczny sposób muzyka grupy Animal Collective, uważanej już dziś za absolutny klasyk.

Piotrek Kowalczyk (PULP): Ponieważ internet i przemysł reedycji są tak potężne i wszechogarniające, to być może pytanie powinno brzmieć – czy jest jakaś scena / zjawisko muzyczne, o którym fanatycy muzyki nic nie wiedzą, a które okaże się przełomowe. Albo czy jakaś rewolucja nie odbywa się właśnie zupełnie poza mediami cyfrowymi.

Rafał Księżyk (Playboy): Wolę nie zastanawiać się nad zbiorową pamięcią (ona zrobi to za mnie). Wiadomo, że historię piszą zwycięzcy, wiadomo też, że w kulturze najciekawsze są taktyki pokonanych... A zatem mogę mówić we własnym imieniu. Zostawiłem sobie na półce z 50 premierowych płyt z tej dekady i drugie tyle wydanych wówczas reedycji. Nowe ruchy, które sprawiły, że moje życie w tej dekadzie były lepsze? Kontrkulturowe skrzydło bastard pop i jego zwieńczenie w postaci fake karaoke. Wejście funku drzwiami punk. Nowa wizja muzyki świata w wydaniu Sublime Frequencies. Kalifornijskie przebudzenie afrofuturyzmu. Ekspansja muzyki afro.

Bartek Chmielewski (Lampa / Muzyka Końca Lata): Minioną dekadę dobrze podsumował szkocki artysta Momus, który parafrazując Warhola powiedział, że nadeszły czasy, kiedy każdy będzie popularny dla 15 osób. Nie wierzę w zbiorową pamięć. Z mojej perspektywy, a pozwolę ją sobie ograniczyć do krajowego poletka, to całe zjawisko indie srindi, co by o nim nie mówić, jest w jakiś sposób charakterystyczne dla początku nowego wieku. Pojawiły się zespoły inaczej wyglądające, mówiące nowym językiem, nie wiem czy do końca swoim. W każdym razie prognozuję, że dziś darmowe numery „PULP” za parę lat będą chodziły na Allegro za niezłe pieniądze. Druga znamienna rzecz to włączenie się Polski w wielki koncertowy obieg. Historię muzyki alternatywnej możemy śledzić na żywo, oglądając gorące aktualnie zespoły zanim wystygną.

2. Gdyby sprowadzić tę dekadę do jednego wydarzenia – niekoniecznie muzycznego – co by to było i dlaczego?

Dejnarowicz: Nie będę specjalnie odkrywczy: tym wydarzeniem była dominacja internetu, sprawa kluczowa dla zrozumienia praktycznie każdej dziedziny życia zachodniego człowieka w latach dwutysięcznych. A w muzyce wpływ sieci polegał głównie: na zmniejszeniu dystansu między artystą, a odbiorcą; na maksymalnym ułatwieniu dostępu do nagrań; na zmianie sposobu słuchania muzyki i na marginalizacji znaczenia fizycznego nośnika.

Wiraszko: Może to banalne, ale nie było w tej dekadzie bardziej wyrazistego globalnie wydarzenia niż to z 11 września 2001 roku. Okazało się, że wojna światowa, zimna wojna itp. są tylko nazwami ułatwiającymi katalogowanie wydarzeń historykom. Niewiele tak naprawdę zmieniło się pod względem pokoju czy bezpieczeństwa, a promowana usilnie stabilizacja może być przetrącona w ciągu jednego dnia. Szczelność granic, paranoja podróży międzykontynentalnej, polityka paliwowa, obalenie Husajna i ciągły gnój w Iraku, stosunek do Arabów, wydarzenia w Madrycie, Londynie, Afganistan i wiele, wiele innych. Niby nieodczuwalnie, ale po wrześniu 2001 roku zmieniło się w naszych głowach wystarczająco dużo, żeby rozmawiać o atmosferze przed i po atakach na WTC.

Cieślak: Rzeczywistość jest zbyt złożona, żeby sprowadzać jej wycinek do jednego wydarzenia. Wydarzyło się parę rzeczy, na pewno nową kartę w samopoczuciu ludzi Zachodu otworzył atak na WTC, w Polsce zagrało Sonic Youth i reaktywowane The Stooges, zdążyłem więc zobaczyć Rona Ashetona przed śmiercią, która zasmuciła mnie dużo bardziej niż zejście Michaela J., który nigdy mnie nie ruszał. Molo w Sopocie nosi imię JP2, co oznacza, że w dwójnasób nie wypada tam współżyć na ławce bez ślubu. Lodowce topnieją, wyobraźnię powoli opanowuje wizja życia w mieszkalnych pontonach, ciekawe jak wpłynie to na twórczość w drugiej dekadzie XXI wieku. No i kwestie osobiste, tego na zewnątrz nie widać i w mediach się nie pojawia, ale co tam WTC, jakiś koncert czy płyta. I myślę, każdy tak ma.

Gulda: Z pewnością takim wydarzeniem była śmierć Michaela Jacksona, które miało wielkie znaczenie na wielu poziomach i dla wielu środowisk. Jeśli zaś chodzi o alternatywną stronę rzeczywistości, wydarzeniem w nieco szerszym znaczeniu jest z pewnością powstanie i wieloletnie funkcjonowanie hipsterskiej utopii w nowojorskim Williamsburgu – za jej najbardziej wyrazisty symbol uznać można koncerty z cyklu Pool Parties, mocną deklarację ideologiczną, stylistyczną i modową.

Kowalczyk: Wszystko, co osłabiało w tej dekadzie Stany Zjednoczone, na różnych polach – 11.09., prezydentura Busha, wojna w Iraku, Katrina, kryzys naftowy i dolarowy, kryzys kredytowy, 40 milionów Amerykanów bez ubezpieczenia zdrowotnego, a nawet strajk scenarzystów jako pewien symbol – zmieniało zasady gry. Tak więc koniec zdecydowanego przodownictwa USA, pytanie tylko czy ten fakt można nazwać „wydarzeniem”.

Księżyk: Nie da się. Żyjemy w coraz bardziej wielowymiarowym, wielokulturowym świcie. Jeśli już, odnosząc się do raczej mizernej kondycji muzyki w minionej dekadzie: nadmiar informacji paraliżuje kreatywność.

Chmielewski: Zostając przy ściśle subiektywnym kluczu wzruszyłem się, kiedy drugiego dnia Referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, po apelu Kwaśniewskiego, obywatele wzięli jednak sprawę w swoje ręce i opowiedzieli się po jasnej stronie mocy. Również z osobistych względów był to dla mnie bardzo radosny dzień. Więc chętnie sprowadzę całą dekadę do wydarzeń, które 8 czerwca 2003 roku zaprzątały mi głowę w lesie nieopodal stacji PKP Mińsk Mazowiecki – Anielina.

3. Czy polska muzyka nawiązała w końcu dialog z Zachodem? Jak się zmieniło nasze środowisko muzyczne od końca lat 90. i jaką rolę odegrały w tej przemianie internetowe media?

Dejnarowicz: Sądzę, że statystycznie Polacy są na początku 2010 roku o wiele bardziej świadomi muzycznie i kulturowo, niż byli dekadę temu. Oczywiście, że przyczynił się do tego internet, sprzyjający szybkiej wymianie informacji. Ale na bezpośrednią rywalizację i aktywne uczestniczenie łeb w łeb w centrum muzycznego świata nie mamy za bardzo szans, a to z jednego smutnego, lecz prawdziwego powodu: nie jesteśmy lubiani przez Amerykanów. Tam nadal funkcjonuje pewien negatywny stereotyp Polaka i oni zawsze wybiorą przeciętną kapelę ze Szwecji (który to kraj w ich mniemaniu jest cool), a nie rewelacyjny band z Polski (bo Polska chyba kojarzy się w USA z czymś wybitnie nie-cool). To samo, choć w nieco mniejszym stopniu, dotyczy postrzegania Polaków w innych krajach zachodnich.

Nie mnie to oceniać, czy te uprzedzenia są słuszne i uprawnione, ale ten specyficzny rodzaj zakamuflowanego rasizmu przeszkadza Polakom w nawiązaniu jakiegokolwiek realnego dialogu z Zachodem. Nam się może wydawać, że jakiś dialog zaistniał, ale to raczej abstrakcyjnie, na gruncie estetycznym (i to w dodatku nie dialog, a nasze pilne nasłuchiwanie tego, co mówią tam). Natomiast tak na serio to nie istnieje żaden realny dialog polskiej muzyki rozrywkowej z Zachodem. Nikt się tam nie przejmuje tym, co do zaoferowania miała w minionym dziesięcioleciu polska scena niezależna. Ewentualne mikro-zaciekawienie przypomina zaś oglądanie egzotycznego zwierzaka w klatce, a nie traktowanie z należytą powagą i szacunkiem.

Możemy się na to obrażać i unosić patriotyczną dumą (ich strata), możemy też płakać nad swoim losem, ale chyba niewiele potrafimy w tej kwestii zdziałać, bo nie o jakość muzyki tu w istocie chodzi. Polski zespół mógłby nawet nagrać anglojęzyczny album na poziomie „Kill The Moonlight” formacji Spoon (wcale by mnie to nie zdziwiło) i tak czy siak zostałby pewnie wyśmiany przez 99% recenzentów zza Atlantyku, którzy płytę „Kill The Moonlight” uwielbiają i umieszczają wśród najlepszych wydawnictw lat 2000-2009. Nikt nie bierze na poważnie polskiej muzyki rockowej, bo... nikt nie bierze na poważnie Polaków. Czas więc pogodzić się, że nadwiślańscy grajkowie są skazani na krajowe podwórko. Jeżeli w najbliższym czasie wydarzy się coś zaprzeczającego tej brutalnej konkluzji (na przykład ogromy sukces polskiego wykonawcy piosenkowego w opiniotwórczym serwisie typu Pitchfork), to będę autentycznie przecierał oczy z niedowierzaniem, prawie jakby nastąpił koniec grawitacji na kuli ziemskiej czy coś.

Wiraszko: Na pewno nasz przemysł koncertowy nawiązał dialog z Europą. Liczba letnich festiwali, koncertów zagranicznych gwiazd z roku na roku rośnie, również pod względem jakościowym. Podobnie rzecz się ma z trasami koncertowymi krajowych wykonawców. Koncertów jest coraz więcej, są lepiej nagłośnione i oświetlone niż jeszcze kilka lat temu. Zmieniły się, a w zasadzie unormowały się mechanizmy promocyjne sprzedaży biletów na koncerty czy płyt.

Ciągle jednak, ogólny profil muzyczny naszego kraju daleki jest od zrównoważonego i zdrowego oblicza. Wciąż dominuje beztreściowy, przepłacony i nudny mainstream obwarowany zasadami emisji telewizyjnej w godzinach 18–22. Nie byłoby w tym oczywiście nic złego, gdyby nie fakt, że zjawiska niszowe czy ambitne są wypychane na absolutny margines emisji i promocji, nie mówiąc nawet o osiągnięciu przez nie progu samofinansowania. Daleko nam ciągle do sytuacji, w której każda nisza muzyczna ma szansę operować takimi mechanizmami rynkowymi i skupić tylu odbiorców, aby zająć należne sobie miejsce w towarzystwie podobnych zjawisk, niezależnie od tego jak daleko im do Sopotu czy tańca na lodzie lub nielodzie.

Świeże, mniej lub bardziej zauważalne zjawiska w muzyce, wciąż przypominają niezgrabne formy smolbiznesu, typu budka z hot dogami i zapiekankami z początku lat dziewięćdziesiątych. Tylko ci bardziej cwani geszefciarze mają szansę przebić się wyżej, zbyt często jednak tracąc przy tym jakość i świeżość, aby uznać to za zdrową regułę. Spokojnie można się w tym miejscu odwołać do gospodarki i stopy życiowej w Polsce, ale nie to miejsce...

Cieślak: Rola internetu jest nie do przecenienia pod każdym względem, między innymi w działce muzycznej. Kiedyś czytało się recenzję w prasie i nie było raczej szansy na sprawdzenie czy opisywana muzyka do mnie trafia czy nie. Teraz minutę po przeczytaniu zajawki można posłuchać i choć pobieżnie się ustosunkować. Do recenzji i recenzentów mam stosunek zazwyczaj nienajlepszy, drażni mnie brak osobistego stosunku do opisywanej muzyki, niezdolność do uchwycenia sedna przekazu przykrywana bezsensownymi porównaniami do muzyki innych zespołów. Ale wiem, że ludzie interesujący się potrzebują drogowskazów i wolę, żeby podpowiadali im poprzez recenzje miłośnicy tematu żywiący się zamiłowaniem do muzyki niż etatowi pracownicy pism muzycznych, które zawsze mają sponsora wymagającego tego i owego, profil, target itd. Dla mnie zawsze najbardziej liczyło się jak moją muzykę odbierają moi przyjaciele, ludzie których świat wyobraźni mniej więcej znam i szanuję, z którymi mam ochotę się swoimi pomysłami podzielić. I miejsce dla takiego luźnego, antyinstytucjonalnego klimatu widzę w internecie. Jeżeli coś może pchnąć nas do przodu, to raczej entuzjastyczna wymiana informacji niż rankingi czy oceny wygłaszane ex cathedra. Nie wiem czy polska muzyka nawiązała dialog z Zachodem, zawsze mieliśmy paru twórców na światowym poziomie, można więc powiedzieć, że ten dialog zawsze był. Jeśli chodzi o przemiany w środowisku muzycznym, to wydaje mi się, że idą one w parze ze zmianą ogólnej mentalności pod wpływem przemiany sytuacji ekonomicznej i stosunków społecznych. Krótko mówiąc pieniądz stał się dla młodych ludzi nie mniej ważny niż sztuka, którą chcą uprawiać. Kilkanaście lat temu nikomu z moich znajomych coś takiego nie przyszłoby do głowy. Nie chcę jednak uogólniać, ta obserwacja z całą pewnością nie dotyczy wszystkich. Z pozytywów – dwudziestolatkowie pozbyli się kompleksu Zachodu, który obciążał jeszcze moje pokolenie, więcej robią żeby przekonać ludzi do swojej muzyki i mają chyba więcej wiary, że to może się udać. I mają doskonałe, egalitarne narzędzie, jakim jest internet, którym sprawnie się posługują.

Gulda: Sytuacja polskiej muzyki w kontekście tego, co się dzieje na Zachodzie jest bardzo złożona. Z jednej strony – znaczna większość rodzimej sceny odtwarza to, co dzieje się zagranicą, w związku z czym nie ma najmniejszej szansy na zaistnienie poza Polską. Z drugiej – wielką karierę zagranicą zrobiły zespoły z zupełnych obrzeży sceny alternatywnej: grające ekstremalny metal albo nowoczesno-archaiczny folk. Z trzeciej wreszcie – w ostatnich latach pojawiło się w Polsce co najmniej kilka zespołów, które miały ogromną szansę na zagraniczną karierę (np. Dick4Dick czy Mitch & Mitch), ale nikt nie potrafił tej szansy wykorzystać. Nie udało się więc wypromować polskiej muzyki jako marki – tak jak udało się to np. z muzyką ze Szwecji czy Islandii.

Kowalczyk: Nawiązywała koślawo, pokracznie, na swój sposób, na tyle, na ile potencjał ludzki naszego kraju był do tego zdolny. Internetowe media były główną areną i zapalnikiem tego dialogu – bo przecież nie telewizja, radio ani prasa muzyczna (no, może w małym stopniu).

Księżyk: Dlaczego w końcu. A Lutosławski, Stańko... Pewnie Wam chodzi o pop/rock. Nie. Jest wtórny, kto by go chciał? Chyba, że w stylistycznych niszach, ale tam już od dawna funkcjonuje. Środowisko? Niestety, realia ekonomiczne nie sprzyjają rozwojowi w tej dziedzinie. Jeśli już są osobowości, podejrzewam, że szukają bardziej intratnych zajęć. W minionej dekadzie nie pojawiła się żadna postać na miarę tych z lat 90. – Tymański, Cieślak, Kucharczyk, o latach 80. nie wspominając. Muzykę piszą po lekcjach studenciaki albo po robocie pracownicy agencji reklamowych. Media? Sprawa drugorzędna, jeśli ktoś ma potencjał. Wiadomo, że ułatwiają życie.

Chmielewski: Polska muzyka nawiązuje z nim dialog od bardzo dawna. Polski big beat lat 60., blues, heavy metal, jazz to są całkiem nieźle stojące marki na światowej scenie, nieźle wypadające w porównaniach. Że mało kto, stąd przebija się na Zachodzie to temat na osobną ankietę. Jeśli chodzi o polską gitarową alternatywę to generalnie dla dekady symptomatyczny jest podział, o którym Dunin Wąsowicz pisał w jednym z ostatnich numerów Polityki, że jest grupa zespołów dość ściśle wzorujących się na angielskich / amerykańskich grupach, próbujących się włączyć do pitchforkowego obiegu i jest jakkolwiek to głupio brzmi stronnictwo patriotyczne, które inspirując się brzmieniami muzyki światowej ale też lokalnym dziedzictwem idzie własną drogą. Jako, że jestem uczestnikiem tej drugiej opcji, nie będę rozwijał tematu. Co do zmian jakie zaszły, to na pewno jedną z nich jest wielkie uniezależnienie się muzyki spod wpływu firm płytowych. Zasada DIY chyba nigdy dotąd nie miała tak szerokiego zastosowania. Można nagrać płytę na dyktafonie, można na jeden mikrofon w sali prób, a klip na aparacie. Liczy się fajność i pomysł. Duża w tym zasługa właśnie internetu, który umożliwił obieg takich produkcji i szeroki do nich dostęp. Coraz bardziej atrakcyjne staje się wydawanie się samemu zwłaszcza w kontekście tej momusowej popularności. Rola mediów internetowych jest dobrze wszystkim znana, kreują zjawiska, odsiewają ziarno od plew, niosą kaganek oświaty. Jak byłem w liceum, mogłem liczyć na rekomendacje pana z muzycznego tudzież artykuły w „Teraz Rocku” i „Machinie”. Dziś licealiści, ci zainteresowani, są znacznie lepiej osłuchani niż za moich czasów. Chyba też zwiększyła się otwartość na różnorodność i zapanował międzygatunkowy pokój. Nie widzę na murach walk zespołów, jak to miało miejsce jeszcze na początku lat 90, kiedy toczyły się słynne sprejowe walki fanów metalu i punka. Aha, no i m.in. dzięki Screenom i Porcysiom dorastający rockersi dowiedzieli się, że dobry pop nie jest zły. Generalnie teraz cały problem sprowadza się do tego, by znaleźć swoich przewodników po muzyce. A oferta w tej dziedzinie jest doprawdy bogata.

4. Gdzie – w jakiej części świata / środowisku / kulturze / ruchu – należy szukać przyszłości muzyki. Czy popkultura ma szansę na zjawiska oryginalne, czy wręcz przeciwnie – będzie coraz częściej nadgryzać swój ogon?

Dejnarowicz: Odpowiadając na pytanie o przyszłość muzyki należy, podobnie jak wyżej w punkcie pierwszym, pamiętać o relatywizmie wszelkich tego rodzaju stwierdzeń. O przyszłości w sensie uniwersalnym i powszechnym możemy mówić tylko na gruncie technologii, która prędzej czy później dotknie wszystkich (choć nie wszyscy ją przyjmą z otwartymi rękoma, ale to inna historia). Natomiast czysto stylistycznie, kompozycyjnie czy brzmieniowo przyszłość dla każdego oznacza co innego, bo każdy ma inną tradycję, preferencje, oczekiwania, gusta.

Z kolei o oryginalność dziś ciężko, bo w epoce post-informacyjnej wszyscy wiedzą o wszystkim wszystko – a przynajmniej mają takie możliwości. W efekcie mało pozostało do odkrycia (zazdroszczę i muzykom, i słuchaczom, którzy obserwowali ewolucję muzyki rozrywkowej w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, osiemdziesiątych), a ewentualne powiewy świeżości muszą bezczelne czerpać z przeszłości i ocierać się o kreatywny recykling (vide niedawna moda na chillwave czy wcześniejszy boom mash-upów). Gatunkowa tablica Mendelejewa została już prawie w całości odsłonięta, można się tylko prześcigać w układaniu dziwacznych wzorów chemicznych.

Dodam, że osobiście nie cieszy mnie oryginalność za wszelką cenę, która nie jest poparta żadną muzyczną treścią. Podobnie nudzą mnie dobre piosenki, które nie wnoszą nic na płaszczyźnie formalno-ekspresyjnej. Dopiero sukces na obu tych polach gwarantuje moim zdaniem artystyczną wielkość. Niestety o ten jakże pożądany mariaż jest teraz wyjątkowo trudno.

Wiraszko: Chyba nie o środowisku czy kulturze, a o ich migrowaniu trzeba rozmawiać. Popkultura jest skazana na zjawiska oryginalne, bo w globalizacji i ujednoliceniu kryją się nowe i zupełnie nieprzewidywalne miksy. Coraz większe przemieszanie się ludzi wyewoluuje nowymi wrażliwościami i tendencjami kulturowymi. Bez wątpienia będzie bardzo ciekawie, ale moja wyobraźnia jest zbyt uboga, żeby wymyślić przykłady lub opisać kolejne warianty biegu wydarzeń.

Cieślak: Kultura zjada swój ogon od niepamiętnych czasów, porusza się drobnymi kroczkami we wszystkich kierunkach jednocześnie. Popkultura jest jak moda, co rok żąda rewolucji i w ten sposób trochę szkodzi lansując popłuczyny jako symptom przełomu. Ludność daje się nabrać, bo nie ma własnego zdania, a chciałaby przeżyć cos doniosłego. A w tym wszystkim i tak wybijają się jednostki oryginalne siłą własnego talentu, bez względu na to jak nowoczesna czy zachowawcza jest ich twórczość. Tu uwaga – wybijają się nie znaczy, że są powszechnie znani.

Gulda: Gdyby wybierać spośród dwóch tradycyjnych królestw muzyki: Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, pierwszeństwo musi mieć zdecydowanie USA, gdzie dzieje się o wiele więcej i o wiele ciekawiej. Ostatnie lata dekady przyniosły bardzo mocne zainteresowanie muzyką z Afryki, służącą jako inspiracja na bardzo różnych poziomach. Jeśli nie okaże się to przelotną modą, w ciągu najbliższych lat właśnie tamtejsze kanony muzyczne (najczęściej w formie przetworzonej przez Zachodnią wrażliwość) mogą się okazać dominujące w światowej muzyce.

Kowalczyk: Ostatnie lata tej dekady spędziłem na uświadamianiu sobie wtórności kolejnych zjawisk i scen muzycznych. Moja prywatna, zupełnie niepotwierdzona hipoteza brzmi tak: w krajach, które do tej pory nadawały ton w muzyce popularnej, coraz mniej wybitnie utalentowanych ludzi, w skali globalnej garnie się do muzyki, bo inne dyscypliny – łącznie z tymi niekojarzonymi do tej pory z działalnością artystyczną – oferują równie mocne doznania albo przynajmniej możliwość kariery. Szczególnie widać to w krajach postkomunistycznych, np. Polsce, które nie mają silnie zakorzenionego systemu edukacji kulturalnej i artystycznej albo jest on bardzo skostniały. Ile twórczych jednostek wybrało inne możliwości realizacji, bo muzyka nie gwarantowała nawet specjalnie możliwości ucieczki czy większej estymy (w końcu muzyka coraz częściej spełnia rolę użytkową i merkantylną, pozbawiona jest nimbu boskości, sale koncertowe na występach młodych wykonawców świecą pustkami itd.). Jeszcze do niedawna biznes korzystał z pomocy sztuki. Od pewnego czasu wielki biznes prezentuje sam siebie jako sferę właściwie artystyczną.

Nie pomaga także ilość dostępnej muzyki i możliwości odwołań, które są po prostu dla twórców w jakiś sposób paraliżujące. Przy takim przyspieszeniu w przepływie informacji, wyczerpał się po prostu worek z potencjalnymi nieznanymi światami muzycznymi, i jedyne co można robić to w twórczy sposób rekonfigurować (teza o wyczerpaniu swoją drogą stara jak świat).

Na temat tego, jaki jest mechanizm wtórności, pisze Frederic Jameson w pracy „Postmodernism, or, the Cultural Logic of Late Capitalism” i mocno inspirujący się nim znany blogger, Mark Fisher w swojej książeczce „Capitalist Realism”. Impas twórczy – niezdolność młodych do ciągłego zaskakiwania (polecam wpis Marka Fishera k-punk.abstractdynamics.org o filmie „Children Of Men”) jest zdaniem ww. krytyków wariacją na temat innego zjawiska – niemożliwości wyjścia poza to, co Margaret Thatcher określiła prostym „There Is No Alternative” (nie ma alternatywy wobec neoliberalizmu). Kolejne sfery życia – edukacja, kultura – są poddawane obcej i właściwie wrogiej dla nich logice. W przypadku edukacji jest to oddanie akademii w ryzy ideologii audytu, nieustającej samokontroli. W muzyce pop, która operowała wizjami rebelii i prezentowała ogromne innowacje formalne – w „Top Of The Pops” leciał kawałek wokalny bez perkusji, z jakimś awangardowym szumem syntetyzatora – mówię o „Ghosts” Japan – objawem tego „zła” jest „powszechny wybór” i popularność konkursów audiotele prowadzonych w ramach programów takich jak X-Factor. Rewolucyjne wizje i formy albo już nie powstają, bo nie są w przemyśle kulturalnym potrzebne albo są automatycznie utowarowione.

Chyba wyszło na to, że przyszłość widzę w czarnych barwach. Temat jest w ogóle szeroki dość. Jakby co, to można chyba jeszcze podpisywać manifest www.rewolucjakulturalna.pl, którego najważniejszym postulatem jest moim zdaniem radykalna zmiana w polskim systemie edukacji artystycznej. Polecam!.

Księżyk: W każdej dziedzinie życie lepiej skupić się na teraźniejszości. Przecież oryginalne nadgryzanie ogona to istota popkultury, nie odbierajmy jej tego poprzez umniejszanie.

Chmielewski: Zgodnie z sinusoidą Krzyżanowkiego po revivalu syntetycznych dźwięków lat 80. czas na nowe Nirvany i Pearl Jamy, a pewnie i dziś grzebane zjawisko gigantów rocka w rodzaju U2 czy AC/DC wróci w przyszłości w jakiejś ciekawej formie. Będzie dobrze.

Screenagers.pl (24 lutego 2010)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Masło
[26 lutego 2010]
Dobra robota. Szczególne brawa dla Księżyka i Borysa (tak, tak!)
Gość: pamięc zbiorowa
[25 lutego 2010]
księżyk wymiótł!
Gość: qq
[25 lutego 2010]
na początku podchodziłem do tych esejów z dużym dystansem, ale w tym tygodniu odwaliliście kawał dobrej roboty. bardzo mi się podoba - propsy - chociaż tych zeszłotygodniowych i tak nie przeczytam :p
kuba a
[25 lutego 2010]
Tak, od poniedziałku.
Gość: sieka
[25 lutego 2010]
czyli od teraz już się zaczną listy podsumowania?
Gość: dawdaw
[25 lutego 2010]
gulda przestań pisać [1]
Gość: koniu
[25 lutego 2010]
ech, gulda jak zawsze
Gość: Szopy Potoki
[25 lutego 2010]
"wzruszyłem się, kiedy drugiego dnia Referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, po apelu Kwaśniewskiego, obywatele wzięli jednak sprawę w swoje ręce i opowiedzieli się po jasnej stronie mocy. "

wstyd, żałosne, upadek, takie rzeczy...
Gość: adam b
[25 lutego 2010]
mówi o internecie, bo akurat to medium było najistotniejsze - a że jest monotonny - takie życie
Gość: kokokoko
[25 lutego 2010]
przy całej trafności przemyśleń Dejnarowicza, zabawnie wygląda, że jako jedyny na każde pytanie odpowiada w kontekście internetu i dominacji technologii. monotematyczność na puszczy?
iammacio
[25 lutego 2010]
queer wersja Kowala - 10/10! Borys jako bohater filmu Tron - 8/10.
Gość: p.a.
[25 lutego 2010]
Jezus Maria, przeczytałem dotąd tylko jeden art podsumowania, tyle do czytania...
Gość: adam b
[25 lutego 2010]
nie przepadam za Dejnarowiczem, ale celne są te jego przemyślenia (zwłaszcza dwa pierwsze pytania). A poza tym Księżyk też daje radę
Gość: pszemcio
[25 lutego 2010]
a off festival przenoszą do katowic
Gość: Jan
[25 lutego 2010]
Przewijam, przewijam, czekam na jakieś ulubione płyty, piosenki, i nic. Ciężko było zadać tak proste pytanie?
Gość: insidejoker
[25 lutego 2010]
Chmielewski - wtf ?
Gość: insidejoker
[25 lutego 2010]
Księżyk na Księżyc !!! 0.0
Gość: jeżyca
[25 lutego 2010]
o, nawet mój wykładowca - dr Gulda - się tu znalazł. Ale spostrzeżenia niezbyt trafne.
Gość: errata
[25 lutego 2010]
Kowalczyk jednak 5.5/10, za to Dejnarowicz 3.8.
Łącznie 6.7
Gość: prowokator
[25 lutego 2010]
Czyli w sumie tak 6+/10.
Gość: prowokator
[25 lutego 2010]
Dejnarowicz 4.2
Wiraszko 7/10
Cieślak 10/10
Gulda 1/10
Kowalczyk 2.5/10
Księżyk 9.5/10
Chmielewski 10/10

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także