Najlepsze płyty lat 90-tych

Miejsca 21 - 30

Obrazek pozycja 30. Suede - Dog Man Star (1994)

30. Suede - Dog Man Star (1994)

Godnych następców The Smiths Brytyjczycy szukali od 1987 roku. Łatwo więc zrozumieć entuzjazm, z jakim przywitali Suede. Anderson i Butler, osobowości nietuzinkowe i wyraziste, pod wieloma względami przypominali jednak tandem Morrissey/Marr. Brett - najbardziej charakterystyczny wyspiarski wokal pierwszej połowy lat 90., przejmujący niewyklarowaną seksualnością i emocjonalnym ekshibicjonizmem tekściarz. Bernard - gitarzysta iskrzący brzmieniem i kompozytor zachwycający inwencją. "Dog Man Star" - ich drugie i ostatnie wspólne arcydzieło. Trudno byłoby nawet zajadłemu przeciwnikowi Suede stwierdzić, że czegoś tu brakuje. Wzorowe rozpoczęcie (czy "Introducing The Band" to jeszcze intro czy już pełnoprawny utwór?), kłopoty bogactwa przy doborze singli (na czele z hymnem "New Generation"), kameralne, ale wstrząsające wyciskacze łez ("The 2 Of Us"), będąca znakiem rozpoznawczym zespołu chwilami aż nienaturalna podniosłość ("The Power"), potwierdzające wielkie ambicje wątki progresywne ("The Asphalt World"), wreszcie orkiestrowe aranżacje, zapierające dech w połączeniu z patetycznym, zmanierowanym śpiewem Andersona ("Still Life"). "Dog Man Star" jest ponadczasowym albumem, który nie boi się instrumentalnego przepychu, porywającym w swojej pretensjonalności, wymagającym, ale potężnym. (ka)

Obrazek pozycja 29. Suede - Suede (1993)

29. Suede - Suede (1993)

Premierze "Suede" towarzyszyła atmosfera specyficznego napięcia. Zespół jeszcze przed wydaniem debiutanckiej płyty, dał poznać się od najlepszej strony wydając single "Drowners" i "Animal Nitrate". Gdy jednak minęła pierwsza fala entuzjazmu, pojawiły się obawy o to, czy Suede wytrzyma presję, jaką zaczęły wywierać opinie krytyków oraz własne twarze na okładce każdego szanującego się czasopisma w Wielkiej Brytanii. Nadejście marca 1993 kompletnie rozwiało ten niepokój. Światło dzienne ujrzał album odważny, śmiały, bezpretensjonalny. Album, który w spójną, gitarową otoczkę rocka subtelnie wpisał intymne teksty Bretta Andersona. "Suede" funkcjonuje jakby w dwóch wymiarach - w żywym, energetycznym związku elementów wokalnych glamu i alternatywnego popu ("Moving") oraz w melancholijnej warstwie zmysłowego, balladowego rocka ("Sleeping Pills"). Utwory takie jak "Animal Nitrate" czy "So Young" kuszą zarówno swą melodyką, jak i muzycznym kunsztem. "Zamsz" nieustanie dąży do możliwie bezkonfliktowego pogodzenia ambicji artystycznych i komercyjnej nośności kompozycji. Jeżeli natomiast koniecznie chcemy nadać Suede etykietkę britpopu, nie zapominajmy dodać, iż jest to czołówka tego gatunku, jaką było nam dane usłyszeć w latach '90. (łj)

Obrazek pozycja 28. The Cure - Wish (1992)

28. The Cure - Wish (1992)

Mający - po wydaniu "Disintegration" - status super-gwiazdy The Cure, nie kontynuowali artystycznej drogi obranej na tamtym, wielkim albumie. Smith twierdził, że grupa potrzebowała zmian. "Wish", który nie posiada jednolitej formy, tak charakterystycznej dla poprzednika, jest raczej zbiorem nieuzupełniających się kompozycji. Obok utworów takich jak "Wendy Time" czy "High", które wykorzystują wiele pomysłów aranżacyjnych zawartych na albumie "The Head on the Door" czy najbardziej "dezintegracyjnego" "From The Edge Of The Deep Green Sea", płytę tworzą wyciskające łzy ballady, których liryki traktują o nieszczęśliwej miłości: "Apart" i zaopatrzony w przejmujący klawiszowy motyw "Trust". Kolejna grupa piosenek, najbardziej zaskakująca patrząc z perspektywy poprzednich dokonań The Cure, to następujące po sobie "Doing the Unstuck" i "Friday I'm In Love" odwołujące się do przebojowości dawnych szlagierów grupy - "Just Like Heaven" i "Boys Don't Cry". Niewielu zespołom udaje się bez uszczerbku dla artystycznej wartości ich dzieł zmieniać stylistykę kolejnych albumów. Smith i przyjaciele wydają się być w tej dziedzinie ekspertami. "Wish" pomimo, że przegrywa w klasyfikacji najważniejszych płyt The Cure z częścią dokonań z lat 80-tych, wobec nierównego poziomu "Wild Mood Swings" z 1996 roku, jest najlepszą pozycją w dyskografii grupy jeśli chodzi o ostatnią dekadę XX wieku. (ww)

Obrazek pozycja 27. Temple Of The Dog - Temple Of The Dog (1991)

27. Temple Of The Dog - Temple Of The Dog (1991)

Ktoś kiedyś powiedział, że najpiękniejsze utwory powstają, kiedy piszący je autor jest pogrążony w rozpaczy. Temple Of The Dog to projekt zainicjowany przez kolegów z zespołu zmarłego przedwcześnie artysty Andrew Wooda, pierwszej ofiary nurtu grunge. Do wspólnego nagrania płyty poświęconej jego pamięci przyłączyli się dwaj muzycy Soundgarden. Zwłaszcza ten drugi - Chris Cornell (bliski przyjaciel Andrew) jako wokalista, autor wszystkich tekstów i większości muzyki, wywarł ogromny wpływ na ostateczny kształt artystyczny przedsięwzięcia. Sam projekt jest próbą unieśmiertelnienia osoby zmarłego oraz jego twórczości (nazwa albumu pochodzi ze słów piosenki zespołu Mother Love Bone). Przejmujące są zwłaszcza utwory kierowane wprost do Andrew - "Call Me A Dog" i "Say Hello 2 Heaven". Za gardło chwyta "Hunger Strike", zwieńczony przepięknym duetem wokalnym Cornell - Vedder. Śmierć wokalisty MLB miała wymiar symboliczny, i to nie tylko dla osób z jego otoczenia. Uświadomiła wszystkim artystom ze Seattle, że ich beztroska zabawa jest w gruncie rzeczy bardzo niebezpieczna i zdradliwa. Była terapią szokową, gwałtem na ich niewinności i niedojrzałości. I to wszystko udało się muzykom przekazać w dziesięciu cudownych kompozycjach na płycie. Słychać w nich smutek, ból i złość. A także rozpacz, a podobno najpiękniejsze utwory powstają, kiedy piszący je autor jest pogrążony w rozpaczy... (pn)

Obrazek pozycja 26. Codeine - Frigid Stars (1990)

26. Codeine - Frigid Stars (1990)

Pamiętam doskonale to odczucie po pierwszym przesłuchaniu. I choć bardzo poszukiwane, w mojej świadomości pojawiało się rzadko. "The Doors", "In The Court Of The Crimson King", "Wish You Were Here", "Closer", "Pornography" i "Disintegration", "Amused To Death". Ten sam przejmujący dreszcz, te same stany introwertycznego nasycenia, doskonały sprawdzian wyczulenia na gorycz ukrytą w słowach i dźwiękach, świadome odnajdywanie bólu i gromadzenie go w sobie podwójnie. "Frigid Stars" jest kolejną stacją męki. Jakże pięknej męki. Na pierwszy plan rzuca się bezkompromisowy charakter kompozycji i nienaturalnie wyuzdana wręcz surowość, gdzieś elementarnie zaczepiona w dokonaniach Slint czy Swans. Drugi plan stanowi melodyjna asceza napięta do maksimum, bliska dokonaniom Low. Nie ma miejsca na stonowane nowofalowe pochody. Z drugiej strony nie istnieje dynamiczny gitarowy zgiełk, dominuje natomiast skrajne niemal spowolnienie, rockowy minimalizm. U Codeine zaskakuje konsekwencja w jednorodnym budowaniu charakterystycznego napięcia brzmieniowego, opartego na pozornej monotonii. W efekcie powstaje coś na kształt schematycznego rozlania, i tylko najbardziej wytrwali wytrzymają tę kanonadę jednostajności. Nagroda na końcu jest jednak ogromna. Bo to jedna z tych płyt, która zmienia, i chociaż brzmi to jak frazes, bo przecież zmieniać może nas jakakolwiek muzyka, to przypadek "Frigid Stars" jest szczególny. Wymaga podwójnego zaangażowania, jakie przysługuje płytom wybitnym, a jeśli głęboko siedzi się w rocku, nie można nie dostrzec oryginalności takiego dzieła. (tł)

Obrazek pozycja 25. Slint - Spiderland (1991)

25. Slint - Spiderland (1991)

Termin post-rock jest na tyle pojemny, że wydawało się, iż poszukiwanie pionierów tego nurtu byłoby bezskuteczne. A jednak rzadko kto ma wątpliwości (a definicji post-rocka jest pewnie więcej niż fanów tej muzyki), że fundamenty dla rozwoju tego prądu postawiono w 1991, w którym to roku niezwykle ambitną i prawdziwie trudną płytę "Laughing Stock" wydało uznane Talk Talk, a także pewna niepozorna grupa z Louisville nagrała przełomowe "Spiderland". Mówiąc o tym albumie, często podkreśla się technikę kontrastu, jaką zastosował zespół. Ich zestawienie hałasu i agonii oraz ciszy i precyzji do perfekcji rozwinie Mogwai na debiucie. Novum stanowiła także geometryczna, kanciasta, ale monumentalna forma jaką stosował Slint. Lecz cała, najbardziej nawet wyrafinowana pomysłowość nie jest w stanie zmienić losów muzyki, jeżeli nie znajdzie gruntu, na którym jest w stanie skomunikować się z słuchaczem. Tą platformą uczynił Slint strach i wyobcowanie i to nie w tym egzystencjalnym czy "OK Computer-owym" znaczeniu, ale biologicznym i zarazem metafizycznym. Czarno-biała okładka przedstawia czterech członków Slint, po szyję zanurzonych w wodzie. Jeszcze uśmiechniętych, ale za nimi czeka już to przerażające urwisko... Nie mówię o pojedynczych utworach, bowiem tej sześcioczęściowej płyty słucha się w całości. Dopiero na tym tle genialny motyw z "Washer" czy akustyk z "Don, Amman" brzmią jak nienaruszalna klasyka. Jak i cała płyta, która ma stałe miejsce w panteonie muzyki lat 90. (jr)

Obrazek pozycja 24. Bjork - Post (1995)

24. Bjork - Post (1995)

Bjork przyjechała do Londynu z Islandii, a wydaje się, jakby to była zupełnie inna planeta. Jej sposób śpiewania - od szeptu do monumentalnych wokaliz, zabawna, dziecinna artykulacja, jej szalone pomysły aranżacyjne tak namieszały w głowach słuchaczy, że z miejsca awansowali ją na megagwiazdę muzyki pop. Po bardzo dobrze przyjętym debiucie wokalistka stanęła przed faktem ogromnej presji wywieranej przez wytwórnię, fanów, media. Pod obstarzałem opinii publicznej udało się jej stworzyć rewolucyjny, błyskotliwie różnorodny album. Bjork łączy na nim szeleszczącą, owadzią elektronikę z majestatycznymi partiami orkiestry smyczkowej, przebojowe beaty z medytacją ledwie słyszalnych dźwięków. Znalazło się tu nawet miejsce na wybuchowy swing z udziałem żywego brassowego bandu. Bjork jest klasą dla samej siebie. Szepcze, mruczy, nuci, krzyczy, wyje, zachłystuje się powietrzem, daje się ponieść emocjom. "Post" stworzyła nową jakość w muzyce, otwierając drzwi popularności nieznanym do tej pory nurtom elektroniki i tworzącym na laptopach artystom. A Bjork stała się najbardziej alternatywną divą spośród wszystkich wokalistek umieszczających swoje piosenki na listach przebojów. (mf)

Obrazek pozycja 23. Blur - Parklife (1994)

23. Blur - Parklife (1994)

Druga z trzech części płytowej satyry na brytyjską klasę pracującą to także wielki sukces komercyjny Blur. Co prawda ten sposób humorystycznego przedstawienia przywar mieszkańców przedmieść został już wykorzystany wcześniej na "Modern Life Is Rubbish", jednak dopiero na "Parklife" dowcip zaiskrzył. Może zasługa w tym gościnnego występu Phila Danielsa z kultowej "Quadrophenii", może medialnej wszechobecności Damona Albarna, a może po prostu zaraźliwości kapitalnych melodii podpartych angielskim przekąsem tekstowym. Mimo całej swojej lekkości, to właśnie na "Parklife" ujawniła się skłonność formacji do poszukiwania. "To The End" był przecież żywcem wyjęty z lat sześćdziesiątych, "Jubilee" atakował wyśmienitym komputerowym tremolo, a "Far Out" był jak na Blur z zupełnie innej planety. To co zaś Coxon zmajstrował w solówce "To The End" to było mistrzostwo świata. Niby niedbale, niby nic nie słychać, a tak ekspresyjnie. Podsumowując, w 1994 albo byłeś fanem grunge'u, albo beztrosko podskakiwałeś przylooking for girls who are boys who like boys to be girls who do boys like they're girls who do girls like they're boys. (tt)

Obrazek pozycja 22. Alice In Chains - Dirt (1992)

22. Alice In Chains - Dirt (1992)

Spośród wszystkich, ważnych muzycznych wydawnictw rodem z Seattle, drugi album Alice In Chains jest dziełem najbardziej psychodelicznym, spowitym mrokiem a zarazem przytłaczającym swoją ogólną wymową. Na taki kształt "Dirt" nałożyły się narkotykowe problemy wokalisty, Layne'a Staley'a. Walka z heroinowym nałogiem stała się głównym tematem większości utworów, a wers "You can't understand the user's mind" wydaje się myślą przewodnią następcy "Facelift". Utwory oparte najczęściej na ciężkich jak walec riffach odznaczały się też niezmierną melodyjnością, stąd grupie udało się osiągnąć spory sukces komercyjny. Kompozycje w stylu "Would?" czy "Down In A Hole" zawojowały listy przebojów i wywindowały Alice In Chains do rockowej ekstraklasy. Dziś mogą uchodzić za równie ważne dla całego gatunku, co "Black Hole Sun" - Soundgarden, "Jeremy" - Pearl Jam czy nawet "Smells Like Teen Spirit" - Nirvany. Także pozostałe utwory z "Godsmack", "Sickman" czy "Junkhead" na czele, w wierny sposób oddawały poczucie strachu, alienacji i zagubienia całego pokolenia ludzi przegranych, w tym także Layne'a Staley'a. To wszystko, plus niebanalne umiejętności gitarzysty Alice In Chains, Jerry'ego Cantrella spowodowały, że "Dirt" wymieniana jest jednym tchem w gronie najlepszych i najoryginalniejszych, hard-rockowych płyt okresu lat 90. (pw)

Obrazek pozycja 21. Placebo - Without You I'm Nothing (1998)

21. Placebo - Without You I'm Nothing (1998)

W momencie gdy pierwsza płyta Placebo była głównie zbiorem piosenek o punkowej zadziorności i britpopowej przebojowości, druga muzyczna wypowiedź Briana Molko i jego dwójki przyjaciół nabrała nieco ciemniejszych barw, a muzycy zabrali nas do krainy smutku. Jednakże transowy, wybrany na pierwszy singiel "Pure Morning" zapowiada innego rodzaju rewolucję, która tak na dobrą sprawę pojawiła się dopiero przy okazji "Sleeping With Ghosts", a takie "You Don't Care About Us" mogłoby śmiało trafić na debiut pozostając na nim "krewnym" "36 Degrees". Sygnał do wyciągnięcia z szafy "pogrzebowego" wdzianka daje dopiero "Ask For Answers". Punkt kulminacyjny stanowi tu nagranie tytułowe, będące dla wielu młodych neurotyków swoistym wyznaniem wiary i bezgłośną próbą wykrzyczenia swojej alienacji ("Nigdy nie widziałaś mnie naprawdę samotnego..."). Zespół postanawia jednak duszną atmosferę rozrzedzić energicznymi i przebojowymi "Allergic" oraz "Every You Every Me". To one stanowią tu przeciwwagę dla dołującego "The Crawl" i przepięknego, pełnego gorzkich słów, napiętnowanego smutnymi wydarzeniami "My Sweet Prince". "Without You I'm Nothing" to album stanowiący o muzycznym dojrzeniu grupy, będący jej artystycznym opus magnum. Płyta ukazująca również odmienne oblicze brytyjskiej muzyki, nie wynikające z nadmiernej fascynacji twórczością The Beatles. (dd)

Kuba Ambrożewski (ka), Darek Depczyński (dd), Marceli Frączek (mf), Łukasz Jadaś (łk), Tomasz Łuczak (tł), Przemysław Nowak (pn), Jakub Radkowski (jr), Tomasz Tomporowski (tt), Witek Wierzchowski (ww), Piotr Wojdat (pw), Kasia Wolanin (kw) (22 marca 2004)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Dawg
[24 maja 2018]
https://acertainbooster.blogspot.com/2018/05/acb-21-temple-of-dog-temple-of-dog.html

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także