Relacja z CMJ Music Marathon 2008

Dzień 4,24 października 2008

Relacja z CMJ Music Marathon 2008 - Dzień 4,24 października 2008 1

Kolejny dzień festiwalu zapowiadał się nieco bardziej stacjonarnie niż poprzednie: większość najciekawszych koncertów miała się odbywać w klubie Cake Shop. To jedno z ostatnich miejsc na Lower East Side, które wciąż zachowuje dawny, mocno undergroudowy charakter, charakterystyczny dla tej dzielnicy, na przekór coraz bardziej wyraźnemu zalewowi tej części miasta przez ludzi wyglądających jak uczestnicy castingu do sequela „Seksu w wielkim mieście” i muzykę, która z powodzeniem mogłaby się znaleźć na soundtracku do tego filmu.

Na szczęście ani takich ludzi, ani takiej muzyki nie było tego wieczoru w ciasnej, ciemnej i zatłoczonej po brzegi piwnicy pod ciastkarnią i sklepem płytowym - czyli sali koncertowej klubu Cake Shop.

Pierwszy występ, który chciałem zobaczyć tego wieczoru to koncert grupy Phosphorescent, swego czasu jednoosobowego projektu brodatego singer/songwritera, dziś - kilkuosobowej formacji o w miarę ustabilizowanym składzie. Na repertuar jej krótkiego występu złożyły się przede wszystkim piosenki z ostatniej płyty, wydanej pod tym szyldem, znakomitego albumu „Pride”. Punktem kulminacyjnym było zaś z pewnością wykonanie jednej z najbardziej przejmujących ballad ostatnich lat - utworu „Wolves”. W wydłużonej, brzmiącej dużo mocniej niż na płycie wersji, zabrzmiał on podniośle i niezwykle poruszająco. Taki charakter miał zresztą cały występ grupy - nawet jeśli zabrakło nowofalowych akcentów, które grupa pomysłowo wplatała do swych koncertów jeszcze kilka miesięcy temu, to i tak zagrane na trzy, mocno brzmiące, gitary, potwornie smutne country wypadło znakomicie. A kończąca koncert, lekko improwizowana coda, pełna energii i dźwiękowego zamieszania zabrzmiała iście post-rockowo.

W tym samym czasie w niewielkiej przestrzeni piętro wyżej, zamienionej na bardzo prowizoryczną salę koncertową kończył się właśnie występ mocno eksperymentalnej grupy City Center, grającej instrumentalną muzykę, penetrującą pogranicza ambitnej elektroniki.

Dużo ciekawiej zapowiadały się jednak kolejne występy na dole. No, może poza pierwszym z nich: gdy na scenie pojawił się zespół Picture Picture nie było za bardzo wiadomo, czy to jakaś pomyłka czy tylko mało wyrafinowany żart. Dwóch wokalistów wypuściło z komputera podkład, utrzymany w najgorszej tradycji radiowego popu, a potem zaczęli śpiewać, głosami modulowanymi w bardzo sztuczny i irytujący sposób. Na szczęście nie trwało to długo i już za moment na scenie stanęli muzycy zespołu, który był jednym z najsilniejszych magnesów, przyciągających mnie tego wieczoru do Cake Shopu: The Pains Of Being Pure At Heart. Kolejne pół godziny było znakomitym dowodem na to, że wybór właśnie tego, spośród kilkunastu festiwalowych koncertów tego wieczoru był znakomitym pomysłem.

Młody zespół pokazał, że jest jednym z najciekawszych nowojorskich odkryć ostatnich miesięcy. Muzycy zaprezentowali materiał ze swoich singli, który na koncertach sprawdza się znakomicie. To miękkie, melodyjne i bardzo przyjazne granie pozwala cofnąć się w czasie o dobre kilkanaście lat, gdy właśnie taka muzyka dominowała na scenie indie. I nawet fakt, że muzycy byli na scenie raczej statyczni, wcale nie przeszkadzał w dobrej zabawie: wokalista grupy, który w czarnym, obcisłym sweterku i koszuli wyglądał jak wyciągnięty żywcem z filmu „Nick and Norah's Infinite Playlist” uroczy klon Michaela Cery, wprost kipiał entuzjazmem, bez trudu udzielającym się publiczności. Schodząc ze sceny po trzydziestu minutach, muzycy pozostawili spory niedosyt i przekonanie, że ich debiutancka płyta może być prawdziwą perełką, na którą z pewnością już dziś warto czekać.

Relacja z CMJ Music Marathon 2008 - Dzień 4,24 października 2008 2

Następny występ tego wieczoru to kolejna okazja, żeby zobaczyć na żywo Nowozelandczyków z grupy Cut Off Your Hands. Ich występ tym razem przebiegał bez żadnych problemów technicznych, a zaczął się bardzo dynamicznie. Przez pierwsze dwa utwory wokalista szalał bez najmniejszej przerwy: biegał po całej sali, turlał się po ziemi, wspinał się na bar, posunął się nawet do tego, że ku kompletnemu zaskoczeniu pozostałych muzyków i nieskrywanemu przerażeniu perkusisty - wskoczył szczupakiem między bębny. Jak w tym całym zamieszaniu zdołał jeszcze śpiewać - nie wiadomo. Najzabawniejsze było jednak to, że po kilku minutach tego iście desperackiego zachowania, stwierdził autoironicznie: „proszę państwa, koniec wygłupów, czas zabrać się za śpiewanie”. I rzeczywiście: od tego momentu stał grzecznie przy mikrofonie i wykonywał kolejne piosenki. Grupa po raz kolejny udowodniła, że materiał, który znalazł się na jej debiutanckiej płycie jest wprost zabójczo przebojowy i nie warto nie zwrócić na nią baczniejszej uwagi.

Relacja z CMJ Music Marathon 2008 - Dzień 4,24 października 2008 3

Tylko kilku minut potrzebowali muzycy nowojorskiej formacji Takka Takka, żeby rozpocząć swój koncert. Ich łagodny, melodyjny indie rock na żywo zabrzmiał bardzo przyzwoicie, ale ten koncert był kolejnym dowodem, że kompozycjom tej grupy wyraźnie brakuje przebojowości, a samym muzykom - bardzo statecznym i skupionym na swoich instrumentach - siły przebicia.

Nie było jednak czasu się nad tym zastanawiać, była już bowiem najwyższa pora opuścić gościnne progi Cake Shopu i udać się na wycieczkę po Lower East Side i Bowery w poszukiwaniu innych festiwalowych atrakcji.

Tuż za rogiem, w klubie Arlene's Grocery do występu przygotowywał się właśnie duet KaiserCartel, jeden z wdzięczniejszych debiutantów na nowojorskiej scenie. Co prawda ich muzyka zdawała się zupełnie nie pasować do słynącego z mocno rockowego charakteru klubu, ale nikomu to nie przeszkadzało. Drobna wokalistka i gitarzystka zespołu przywitała się krótko, uśmiechnęła się do swojego partnera, grającego na bardzo zminimalizowanym zestawie perkusyjnym i zaczęła mocnym głosem śpiewać proste, poruszające piosenki, czy może raczej ballady, którymi udało się tej grupie zwrócić na siebie uwagę kilka miesięcy wcześniej. Tym razem para muzyków starała się zwrócić na siebie uwagę przede wszystkim za sprawą aranżacyjnych urozmaiceń stosowanych w kolejnych utworach. Wykorzystywali w tym celu kilka nietypowych instrumentów z dziecięcymi cymbałkami na czele, co zapewniło im niecodzienne brzmienie. Największą niespodziankę artyści przygotowali jednak na sam koniec - ostatnią piosenkę wykonując już bez nagłośnienia, chodząc po całej sali i zaglądając głęboko w oczy poszczególnym słuchaczom. Ten prosty pomysł robił spore wrażenie.

Relacja z CMJ Music Marathon 2008 - Dzień 4,24 października 2008 4

Po tej balladowej, akustycznej przerwie, czas był już jednak najwyższy, żeby powrócić do rockowego grania. Jego sporą dawkę zapewnił występ grupy Eagle Seagull w klubie Mercury Lounge. Ten zespół, istniejący wszak od kilku już lat, jakoś nie może się przebić do szerszej, indie-rockowej świadomości. A ten występ pokazał, że z pewnością na to zasługuje. Grupa zaprezentowała mocny i spójny materiał, w którym alternatywny rock lekko doprawiony jest folkowymi elementami - w postaci, przede wszystkim, ciekawych partii skrzypcowych. Grupa pokazała przy okazji, że znakomicie radzi sobie na scenie - główną uwagę zwracał na siebie bardzo żywiołowy wokalista i dynamiczna skrzypaczka, ubrana w koszulkę jednej z soft-metalowych gwiazd z lat osiemdziesiątych.

Ostatni zespół, którego występ zaplanowany był tej nocy w Mercury Lounge, to świeżo upieczone miejscowe gwiazdy - grupa The Virgins. Ledwie kilkanaście tygodni wcześniej objawiła światu swą znakomitą debiutancką płytę, a po jej wydaniu coraz częściej koncertuje w swym rodzinnym mieście i poza nim.

Niestety, po raz kolejny w ostatnim czasie (zespół występował dwa miesiące wcześniej na festiwalu All Points West) okazało się, że ta rockowo-taneczna muzyka sprawdza się o wiele lepiej na płycie niż na żywo. Niby wszystko brzmiało dobrze, niby muzycy dwoili się i troili, żeby pokazać, jak bardzo angażują się w ten występ, niby piosenki miały tą samą, ogromną przebojową moc, co na płycie, ale to jednak nie było to samo. Szkoda, bo to skazuje zespół na tylko i wyłącznie lokalną popularność, a za pomysły, które znalazły się na debiutanckiej płycie tym młodym muzykom należy się choć trochę więcej.

Kolejny krótki spacer i ląduję ponownie w Cake Shopie, gdzie mimo mocno już zaawansowanej pory - było po drugiej w nocy - właśnie rozkręcało się, nie zapowiadane wcześniej, ogniste after party.

Przenikliwy dźwięk saksofonu oznajmił, że na scenie zainstalowali się eksperymentujący prog-metalowcy z Norwegii, grupa o horrorowej nazwie Shining. Goście z Europy zaatakowali wciąż jeszcze spory tłum pod sceną nawałą gęstych dźwięków, osiągającą często dość ekstremalne tempo. Najbardziej zaskakującym elementem tej nietypowej, prawie wyłącznie instrumentalnej muzycznej układanki były dźwięki rzeczonego saksofonu, a czasem - elektronicznej wersji tego instrumentu, generującej zgoła niezwykłe brzmienia. Ubrani na czarno muzycy robili podczas grania odpowiednio groźne miny, co najwyraźniej bardzo się podobało lubującej się, było nie było, w ciężkim metalu, hipsterskiej publiczności.

Relacja z CMJ Music Marathon 2008 - Dzień 4,24 października 2008 5

W kolejnym występie metalu nie było już za to ani na lekarstwo. Nowojorską grupa Team Robespierre nie od dziś słynie wszak z grania dynamicznego elektro-punka. I dokładnie taka muzyka wypełniła ten wariacki, jak zawsze w przypadku tego zespołu, występ. Muzycy natychmiast nawiązali kontakt z publicznością, wciągając ją do wspólnej zabawy: granica między sceną a widownią i tak w przypadku tego klubu znikoma, zniknęła niemal natychmiast. I w ten właśnie, daleki od jakiejkolwiek pretensjonalności sposób, zrealizował się ważny festiwalowy postulat: stworzenie wspólnej przestrzeni dla wszystkich w ten czy inny sposób związanych z muzyką.

Kiedy skończył się ten występ - świtało. Był już najwyższy czas, żeby zakończyć ten długi, prawie dziesięciogodzinny maraton, którym okazał się czwarty, przedostatni dzień festiwalu.

Przemek Gulda (5 listopada 2008)

Relacja z CMJ Music Marathon 2008:

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także