Ocena: 8

Swans

A Little God In My Hands


Zdjęcie Swans - A Little God In My Hands

Michael Gira jest może charyzmatyczną postacią, ale Swans zrobiło się dla mnie naprawdę ważnym zespołem dopiero po reaktywacji, kiedy lider przestał traktować grupę jako wentyl do publicznej psychoanalizy, jak to robił na albumach w środkowym okresie działalności, i doświadczenie ich muzyki stawało się jeszcze bardziej – jak to lubią wszyscy podkreślać – rytualne, wspólnotowe, szczególnie na koncertach, ale też na płytach.

Tego wyrazem było „The Seer”. Zdefiniowane tam brzmienie Swans, oparte w dużej mierze na repetycji i perkusjonaliach, daje jedno z najbardziej intensywnych doznań, jakie można sobie obecnie wyobrazić w scenerii dużych festiwali muzycznych, jeśli tylko pozwolimy się uwieść transowej energii. Odsuwając się od idiomu industrialno-gotyckiego w stronę Glenna Branki i kompozycyjnego minimalizmu, zespół stawia często na długie utwory, które nie dążą do kumulacji, są ciągłym stopniowaniem napięcia, które ostatecznie nigdy nie zostaje rozładowane mimo sporych różnic dynamicznych.

Singiel „A Little God In My Hands”, promujące nadchodzący w maju album „To Be Kind”, jest esencją, streszczeniem tego, „o co chodzi w nowym Swans” w „zaledwie” siedem minut. Wypadkowe składające się na „A Little God In Our Hands” to najbardziej charakterystyczne cechy ich muzyki doprowadzone do swoistej maniery – monotonny rytm, niecackanie się z płynnym przechodzeniem między spokojniejszą „zwrotką” a hałasem w „refrenie”, czy przerysowane, jęczące wokalizy. Głośna końcówka zostaje tak wydłużona, aby kolejny raz w trakcie utworu się w nim zgubić i zakończona jednostajnym, powtarzanym, pojedynczym dźwiękiem, bo przecież kończenie utworu oczywistą puentą nie byłoby w ich stylu. Do tego krótkie riffy, działający podskórnie motyw basu i chórek gardłowych zaśpiewów mają wyzwolić nieznane pokłady dzikości w najbardziej zblazowanych mieszczanach.

Bo właśnie to, co stanowi o fenomenie dzisiejszego Swans, to fakt, że Girze i spółce udało się wprowadzić do alternatywnego mainstreamu nieobecną tam wcześniej wrażliwość, niezorientowaną na strukturę piosenkową, a bardziej na bloki nasyconego brzmienia, w których można się zatracić. Zaryzykuję tezę, że tym samym Swans ma więcej wspólnego z taneczną elektroniką niż typowym zespołem rockowym, a to już spora rewolucja.

Andżelika Kaczorowska (4 kwietnia 2014)

Oceny

Paweł Sajewicz: 5/10
Średnia z 1 oceny: 5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: jaxx
[12 maja 2014]
Pewnie zespoły, które zna więcej osób niż tylko recenzenci. W końcu teraz liczą się tylko kasety i Dni Muzyki Elektronicznej w Cekcynie.
Gość: mellon_collie
[9 maja 2014]
"alternatywny mainstream" - co to za dziwo?
Gość: lol
[13 kwietnia 2014]
V lol
Gość: A.
[12 kwietnia 2014]
"Odsuwając się od idiomu industrialno-gotyckiego". Śmiechłem ;). Rozumiem, że autorka poznała Swans niedawno (maksymalnie kilka lat wcześniej), ale czy to jest powód, żeby dorabiać ideologię do muzyki Swans? W którym punkcie historii Swans, projekt miał coś wspólnego z gotykiem? Z industrialem już prędzej, ale twórczość po reaktywacji wpisuje się w ten sam model muzyczny, który był rozwijany przez Girę zarówno w Swans jak i późniejszych projektach. Gira od niczego się nie odsunął (poza tym, że "odsunął" Jarboe) a reaktywowany Swans to próba powrotu do brzmień starego Swans, choć, niestety, obecny Swans ma sporo wspólnego z projektami Giry, które nastąpiły po rozwiązaniu Swans w latach 90.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także