Ocena: 7

Soko

Blasphémie


Zdjęcie Soko - Blasphémie

To miał być tekst o najnowszym, trzecim już studyjnym albumie Soko, którego premierę planowano na 12 czerwca w dobrych sklepach muzycznych i na jeszcze lepszych platformach cyfrowych. Albumu jednak nie ma, ale tekst jest. Z jakiej to okazji te czary-mary? Ano z takiej, że „Feel Feelings” zapowiadany jest przez francuskojęzyczny singiel, a tak się składa, że utwór po francusku Soko napisała po raz pierwszy.

„Feel Feelings” będzie kolejnym długogrającym krążkiem wokalistki po pięciu latach od miejscami postpunkowego „My Dreams Dictate My Reality” i po ośmiu od głośnego debiutu zatytułowanego „I Thought I Was an Alien”. Sporo wydarzyło się u niej przez ten czas. Na przykład została matką, a, jak wiemy, w kontraktach matkowych jest zapis o konieczności zasypywania social mediów zdjęciami dzieci, za które zbiera się punkty, ewentualnie dostaje bonusy i wbija następne levele (z tego miejsca chciałabym serdecznie pozdrowić moje dwie ulubione kobiety). Soko z synem Indigo Blue na rękach, który imię otrzymał na cześć piosenki z lat dziewięćdziesiątych autorstwa nowozelandzkiej kapeli The Clean, i ukochaną u boku, nie jest już tą uciekającą z domu zbuntowaną nastolatką. Daleko jej już także do młodziutkiej dziewczyny nieśmiało składającej muzyczną laurkę z okazji urodzin starszego od siebie mężczyzny, którego kocha bez wzajemności (być może dlatego, że ponad czterdzieści lat później jednak urodził się drugi boy she can ever love). Obraz Soko, który wyłania się z czterech dotychczas wrzuconych do sieci singli z nowej płyty, to sylwetka osoby pewnej miejsca, w którym się znajduje, w miarę pogodzonej ze sobą, zakochanej na zabój i wreszcie kochanej, ale nadal cierpiącej z powodu ogromnej wrażliwości oraz napadów smutku. Artystka skupia się jednak właśnie na tytułowym odczuwaniu uczuć, dając sobie do nich pełne prawo. Zwraca uwagę także na to, jak bardzo skomplikowane, różnorodne i nieraz skrajne są ich odcienie na palecie, z którą zderzamy się czołowo praktycznie codziennie.

To właśnie wrażliwość oraz empatia Soko sprawiły, że tydzień przed planowaną premierą płyty otrzymaliśmy komunikat o jej przesunięciu. Wokalistka podjęła tę decyzję w samym środku antyrasistowskich protestów w Stanach (i na całym świecie). Na swoim profilu instagramowym napisała, że uważa za niewłaściwe poświęcanie czasu na promocję samej siebie w obecnej sytuacji. Woli skupić się teraz na konkretnych działaniach na rzecz czarnoskórej społeczności, a także na własnej edukacji, żeby lepiej zrozumieć mechanizmy rasowych przywilejów i dzięki temu spróbować je raz na zawsze zniszczyć – po to, aby jej syn mógł dorastać w świecie bezpiecznym dla wszystkich, gdzie społeczeństwa doceniają równość i różnorodność. Na czucie uczuć w dwunastu częściach trzeba będzie więc poczekać do 10 lipca: zamiast albumu w dzień planowanej premiery otrzymaliśmy kolejny utwór z płyty Soko, czyli jej gayest song ever zatytułowaną „Oh To Be A Rainbow” w wersji domowego karaoke na tle płynących chmurek.

Trzy tygodnie wcześniej jednak do sieci trafił skomponowany we współpracy z Jamesem Richardsonem z MGMT utwór „Blasphémie”, trzeci singiel z „Feel Feelings”, który, jak spojleruje jego tytuł, został napisany po francusku. Jest to pierwszy raz, kiedy francuska artystka (o rosyjsko-polsko-włoskich korzeniach) zdecydowała się napisać utwór w tym właśnie języku. Cały jej dotychczasowy dorobek składał się z anglojęzycznego repertuaru. Powiedzieć, że często nieanglojęzyczni twórcy wybierają język angielski do ekspresji artystycznej, to jak nic nie powiedzieć. Angielski już dawno ogłosiliśmy współczesnym lingua franca, więc jego użycie może pomóc w dotarciu do szerszego grona odbiorców. Wiele gatunków muzycznych także po prostu lepiej brzmi po angielsku. Wiadomo jednak, że muzyka to nie tylko tekst – wręcz zazwyczaj wcale nie on. Nierzadko zdarza się nawet, że znajomość znaczenia słów przeszkadza w odbiorze utworu. Wtedy nagle może się okazać, że na przykład romantyczny wyciskacz łez, do którego pół świata tańczy pierwszy taniec na weselu, to piosenka o naćpanym stalkerze w metrze.

Dla Soko śpiewanie po angielsku jest o tyle naturalne, że od lat mieszka w USA – obecnie w Los Angeles. Podobnie wygląda sprawa z wieloma innymi frankofońskimi artystami; niekoniecznie muszą nawet mieszkać za granicą (myślę tu na przykład o Marku Daumeilu z pop-folkowej grupy Cocoon czy Thomasie Marsie z Phoenix do czasu poślubienia Sofii Coppoli). Ogólnie jednak większość Francuzów ma, delikatnie mówiąc, problem z językiem angielskim. Chodzi przede wszystkim o to, że ten „międzynarodowy język” przy ich silnym akcencie wcale nie jest tak łatwy w wymowie, co powoduje frustrację i niechęć do jego nauki. W dalszej kolejności także pewnie stoi przeświadczenie, że ludzkość postawiła na złego językowego kandydata, ale tę kwestię pomińmy. Zresztą również media nie pomagają w przełamywaniu tego kompleksu. Jakiś czas temu natknęłam się na artykuł na stronie Le Figaro, którego autorka, cytując portal muzyczny, wytyka błędy francuskim artystom śpiewającym po angielsku. Z humorkiem punktuje nawet ich wymowę czy akcent. W tym zacnym gronie, obok Woodkida czy wspomnianego wcześniej Cocoona, znalazła się także Soko. Dodatkowo tekst okraszony został hehe dowcipnym frangliszem w tytule. Wszyscy ubawieni, pośmiali się, pojedli. Cel? No właśnie, jaki.

Niefrancuskojęzyczne piosenki orientują więc frankofońskiego artystę raczej od razu na zagranicznych słuchaczy. Jeśli zaś chodzi o rynek rodzimy – zdecydowanie nie są najlepszym posunięciem. Ogromnym zaskoczeniem okazał się więc sukces debiutanckiego albumu grupy The Dø, „A Mouthful” (2008). Był on pierwszym krążkiem francuskiej grupy tworzącej po angielsku w historii, który dotarł na szczyt list sprzedaży we Francji tuż po premierze. Co ciekawe, ten triumf prawdopodobnie by się nie udał, gdyby nie umieszczenie piosenki „On My Shoulders” w reklamie zeszytów Oxford. Podobnie ratowali się m.in. Yaël Naïm, której „New Soul” przygrywało podczas rozpakowywania nowego MacBooka, czy też ponownie Cocoon – jako miłe tło do zimnego łokcia w Volkswagenie lub zimnego jogurtu Danone. Sytuacji nie polepsza także polityka radiowa we Francji: rozgłośnie są zobligowane do grania przynajmniej 40% utworów w języku ojczystym (w Polsce wartość ta wynosi 33%), przez co pozostali francuscy wykonawcy muszą konkurować z całym anglosaskim repertuarem. I walkę tę zwykle przegrywają. Być może więc wreszcie także Soko zaistnieje we francuskim eterze.

„Blasphémie”, jak mówi, wyszło tak po prostu. W jednym z wywiadów określiła tę piosenkę jako francuską czkawkę, ale rzekomo nie miało to nic wspólnego z przypływem nagłego sentymentu. Język francuski pozwolił jej wyrazić się jeszcze mocniej, a także podkreślić dramatyzm opowiadanej historii. Jednocześnie jego brzmienie sprawia, że opowieść ta nasiąka większą dozą erotyzmu i poezji, staje się intymnym wyznaniem szeptanym do ucha odbiorcy. „Bluźnierstwo” to opowieść o zatrważającej pustce spowodowanej odejściem drugiej osoby i o świadomości, że straciliśmy ją na własne życzenie. Soko przywołuje plastyczne, bardzo sensualne opisy wędrówek po ciele ukochanej osoby; z pamięci odtwarza cielesne mapy. Z czułością opowiada o zwykłych, codziennych rytuałach, które urosły do rangi tlenu, w momencie gdy ich zabrakło. Zderza je z mocnymi metaforami (krwawiące imię) i histerycznymi wręcz, dość zgranymi wyznaniami typu: życie bez ciebie jest agonią czy nie chcę już żyć, skazałeś mnie na śmierć. Po bliskości została jedynie smutna rzeczywistość, a śmierć, o której śpiewa artystka, ma twarz samotności i tego, co nieznane.

Minęłabym się jednak z prawdą, gdybym napisała, że „Blasphémie” to jedyny utwór w języku francuskim nagrany przez Soko. Jej prawdziwy pierwszy raz był w 2011 roku, gdy wrzuciła na Youtube wokalno-gitarowy cover tytułowej piosenki z filmu „Diabolo Menthe” (1977). Siedem lat później nagrała ten sam utwór Yves'a Simona w studiu, dorzucając do niego teledysk. Zresztą muzycznie „Blasphémie” także dosyć mocno nawiązuje do pokaźnej tradycji piosenki francuskiej. Słychać w nim elementy zapożyczone od takich wokalistek jak Françoise Hardy czy Barbara, ale także na przykład charakterystyczne sączenie słów właściwe słynnemu bardowi Serge'owi Gainsbourgowi. Soko, mądrze czerpiąc z bogactwa dawnej muzyki, nie ogląda się przy tym wstecz. Nie walczy już z traumami dzieciństwa; nie próbuje też muzycznie przeskoczyć samej siebie. W natłoku wielu silnych, nie zawsze pozytywnych emocji przebija u niej świadoma zgoda na ich przyjście. A przecież właśnie akceptacja może kiedyś przerodzić się w pełną harmonię.

Karolina Prusiel (3 lipca 2020)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Maniek
[3 lipca 2020]
@Jeremiasz: gdzie napisałem, że policjant ma prawo kogokolwiek zabić? Napisałem o izolacji. Śmierć tego człowieka jest straszna. Ale prawda jest taka, że to był recydywista. Prawda jest również taka, ze od kul białych policjantów giną biali, czarni, żółci i czerwoni. Podobnie jak i od kul czarnych policjantów. W USA bandyci nie pierdolą z policją, a policja nie pierdoli się z bandytami. I tak powinno być.
Gość: Jeremiasz
[3 lipca 2020]
@Maniek

a, czyli jakby przykładowo Masa wszedł do sklepu i były jakieś wątpliwości co do tego, czy płaci za zakupy legalnym środkiem płatniczym, to policjant miałby prawo go zabić podczas zatrzymania ze względu na jego przeszłość, czy na to zasługują tylko ludzie z innych kręgów kulturowych?
Gość: Maniek
[3 lipca 2020]
" po to, aby jej syn mógł dorastać w świecie bezpiecznym dla wszystkich, gdzie społeczeństwa doceniają równość i różnorodność."

Jej syn będzie mógł dorastać w świecie bezpiecznym dla wszystkich właśnie wtedy, gdy wielokrotnych przestępców i narkomanów mających na koncie napad z bronią w ręku na ciężarną kobietę, będzie się izolować od społeczeństwa, a nie robić z nich bohaterów.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także