Solange
Cranes In The Sky
Solange to artystka znana mi wyłącznie z pojedynczych piosenek. Nigdy nie zadałem sobie trudu przesłuchania żadnego z dwóch poprzednich albumów; czy to dobrze, czy to źle, sam nie wiem i nie drążę tematu. Mój pierwszy kontakt: oczywiście „Losing You”. O ile dobrze pamiętam jesień roku 2012 – „Losing You” było w gruncie rzeczy piosenką radosną, z dosyć upbeatowym rytmem, samplowanymi okrzykami na wejściu, mimo że w tle snuł się ten nostalgiczny cień… hm, wokal posiadał walory minorowe… a dzwoneczkowe ozdobniki akcentowały całość w sposób… no tak, pamięć zawodna i zwodnicza, sam sobie przeczę. To zabawne, jak w toku przelewania wrażeń na papier można dotrzeć do sedna: „Losing You” było piosenką o poczuciu zbliżającej się katastrofy miłosnej, jak mogę mówić o radości? Teledysk, prawdziwy eye candy, nic w temacie nie zmienia.
A zatem posypała się moja próba wyłożenia kontrastu pod tytułem „Solange, niegdyś w wersji hip, upbeat, aktualnie w wersji chmurnej, kontemplacyjnej, jak awers i rewers, dwa bieguny na skalach emocji”. Trudno. Zresztą, bądźmy sprawiedliwi i nie zaniżajmy lotów, „Cranes In The Sky” zasługuje na samodzielne potraktowanie.
Jestem oczarowany każdym elementem piosenki. Opiszę to od szczegółu do ogółu: ktoś, producent (a może sama Solange?), potraktował instrumenty w zadziwiająco *inny* sposób. Bas gra satynowo subtelnie, do zakochania, wgryza się w obszary bez wokalu, co rodzi domysł, że mamy do czynienia z komentarzem. Przywodzi na myśl ozdobę, jaką powinien być fortepian, gdy nie służy za generator akordów, ale przecież fortepian również tu jest, równie zwiewny. I oszczędnie wypełnia dokładnie te miejsca, które powinien. Oraz sam vocal delivery: jak strumień świadomości, bez wyczuwalnych podziałów na zwrotki i refreny. W końcu refren: jeden z tych, które nie grzeszą przebojowością, ale jest niezwykle mocny w kategorii pościelowej. „Yeah, it’s like/ cranes in the sky” – jako moment kulminacyjny, choć sam w sobie prosty, następnie po chórkach w stylu BJ The Chicago Kida, „sometimes I don’t want to feel those metal clouds”, z wejściem ostatnich słów w rejestry eteryczne. Można powiedzieć: to aranżacja konserwatywna, gdzie elektronika?, spięcia?, przygniatający gospel?, interludia z tarzaniem się w bajorze noisu? Nie ma. FKA twigs ziewa i łzawi, widzę to, ale prawdę mówiąc „Cranes In The Sky” pobudza moje kubki smakowe lepiej niż cała „M3LL155X”. O takie alt-r’n’b walczyło wielu z nas.