
Legendarny Afrojax
Człeek Orkestra

To już niemal tradycja, że Legendarny Afrojax przygotował antyprzebój na lato. Jeśli Taco Hemingway chce być nową Nosowską, czyli dąży do statusu zasłużenie cenionego niemal przez wszystkich, „bezpiecznego” klasyka, to starszy o ponad dekadę Michał Hoffmann kolejny rok z rzędu wskrzesza w żenująco-prowokacyjno-interesujący sposób etos poety przeklętego, czyli takiego, którego trudno jest przełknąć, strawić, który staje ością w gardle, wywołuje wzdęcia, wymioty i inne niekontrolowane reakcje organizmu. Może jest tak, że gdy 99% środków artystycznego szokowania całkowicie się spospolitowało, trzeba wejść na nowy poziom deprawacji i uczynić konsumpcję kału głównym motywem swojej liryki? Takie postawienie sprawy nie do końca mnie przekonuje, ale można przyznać, że nowe piosenki (tak, tak piosenki) Hoffmana, które zapowiadają drugi album Legendarnego Afrojaxa, mają w sobie ten dyskretny urok wdepnięcia w niezłe funkowe gówno („Oh my God, that's the funky shit!”) i są niewątpliwie przyjemniejsze niż produkcje chińskiego beatmakera Gun Wo. Tekstowo w zgrabny sposób po raz kolejny opowiadają o życiu skazanym na porażkę (Afrojax powinien być honorowym patronem pewnego fanpage’u). „Człeek Orkestra” to numer, w którym Afro powraca, w kontekście współczesnej epoki contentu, do motywu znanego ze „Słuchaj z ruchu moich ust”. Znów wciela się w postać, która całkowicie się pogrąża i dzięki temu osiąga „sukces”, zaspokajając najbardziej prymitywne oczekiwania społeczeństwa.
Nie da się słuchać Legendarnego Afrojaxa i choć trochę się nie zdeprawować. Po obcowaniu z poprzednią płytą pewne rzeczy muszą wywoływać określone skojarzenia, choćby taki plakat Bogu ducha winnej opery artysty, który pisał bez skreśleń. Trzeba przyznać, że poeta coraz mniej młody, choć pozuje na nihilistę, specjalizującego się w mamlaniu balasów, to znów okazuje się moralistą. Mamy go, a on nas. Belfer mówi: 6.
Komentarze
[9 sierpnia 2016]
[9 sierpnia 2016]
[3 sierpnia 2016]