Wywiad z zespołem atem

Obrazek Wywiad z zespołem atem

Teraz działacie w atem, a co robiliście wcześniej?

Hubert Müller: Raczej niewiele rzeczy robiliśmy wcześniej. Jakieś nastoletnie zespoły z kolegami. Przynajmniej u mnie nie działo się nic, co można by wspominać. Ale dzięki tym pierwszym nastoletnim zespołom poznałem się z Krystianem.

Krystian Czerniewski: Można powiedzieć, ze atem jest naszym pierwszym prawdziwym zespołem. Dowiedziałem się kiedyś, że niedaleko nas (mnie i Justyny) mieszkają chłopaki, którzy coś tam razem grają i umówiliśmy się na wspólną próbę, gdzie poznaliśmy właśnie Hubcia. Po jakimś czasie spotkaliśmy się ponownie w trójkę i tak zaczynało się rodzić atem. Tak w skrócie wygląda nasza muzyczna historia.

Justyna Chachuła: atem jest pierwszym zespołem, z którym wykonuję własne utwory i pod którym chcę się podpisywać. Nigdy wcześniej nie miałam takiego uczucia. Poczułam to dopiero, gdy poznałam Krystiana i Huberta. Pamiętam, że pierwszy raz spotkaliśmy się bez żadnych muzycznych zobowiązań. Naszą bardzo długą improwizację nagraliśmy telefonem, a po odsłuchaniu wiedzieliśmy już, że chcemy to kontynuować.

W opisie grupy na Facebooku mowa jest o tym, że atem to następstwo waszej wspólnej wizji artystycznej. Jaka to wizja?

HM: Gramy głównie muzykę, jakiej sami chcielibyśmy słuchać. To znaczy: to wychodzi samo z siebie podczas prób i składania utworów.

JC: Opieramy się na słuchaniu siebie. Mało mówimy o muzyce, bo chyba znamy się na tyle dobrze, że słowa przestały być kluczowym elementem naszej komunikacji. Wizja, o której piszemy, jest czymś niewypowiedzianym, ale i tak wszyscy wiemy, że o to samo nam chodzi. Po prostu to czujemy.

HM: Myślę, że po prostu bardzo sobie ufamy, przynajmniej muzycznie.

JC: Czuję coś magicznego, kiedy tworzę z chłopakami, bo podczas wspólnego grania mogę na chwilę się „zapomnieć”, „odlecieć”. Nie ze wszystkimi muzykami tak mam. Czasem chodzi o przypisaną indywidualną energię, dlatego wiem, że nie mogłabym współpracować z każdym. Czuję to tylko przy właściwych dla mnie osobach. Mam nadzieję, że przede mną jest jeszcze wiele interesujących muzycznych spotkań.

KC: Chyba każdy utwór powstawał z improwizacji i sądzę, że to właśnie jest ta wizja, o którą pytasz.

atem to oddech. Wasze brzmienia są niezwykle przestrzenne, oniryczne, eteryczne. Dlaczego akurat taka stylistyka?

HM: Mnie w muzyce jara głównie to, co pozostaje niedopowiedziane, dlatego myślę, że gramy dość oszczędnie, pozostawiając słuchaczowi dużo owej przestrzeni – tak, aby mogła tu zadziałać jego wyobraźnia.

JC: Jeśli chodzi o mnie, to nigdy nie było to zaplanowane. Po prostu takie brzmienie jest dla mnie naturalne. Kiedyś powiedziałam chłopakom, że ta powłoka utkana z pogłosów to trochę taka nasza baza, coś ochronnego, bo trzeba nieco bardziej się natrudzić, żeby dotrzeć do źródła dźwięku, czyli do nas samych. To takie mówienie nie wprost.

KC: To tak wyszło z nas samych. Podobnie czujemy muzykę, podobne rzeczy i dźwięki nas wzruszają.

Co was zatem wzrusza? Czego słuchacie na co dzień, po jaką muzykę sięgacie?

HM: Generalnie, dużo smutnej muzyki, bo jesteśmy smutni i nieszczęśliwi. Ostatnio leci u mnie dużo eksperymentalnych brzmień z pogranicza elektroniki i ambientu. Totalnie wsiąknąłem w Boards of Canada, ale są dni, kiedy tak jakby wracam do wykonawców, którzy mieli na mnie ogromny wpływ we wczesnej młodości, jak na przykład Captain Beefheart.

JC: Czasami śmieję się, że żałuję, że jestem wokalistką, bo ostatnio uwielbiam słuchać muzyki instrumentalnej, ambientowej. Zdecydowanie lubię tak zwane smuty. Lubię zgasić światło i włączyć sobie, na przykład, Mohammad i ich utwór „Vildblomma”. Dużo szperam w internecie, odnajduję po jakiejś dziwnej ścieżce różnych artystów – tak poznałam słodko-smutnego chłopaka, który kryje się pod pseudonimem Foxes in Fiction. Chciałabym kiedyś z nim zaśpiewać, albo stworzyć jakiś smutny utwór. Ostatnio ogromnie poruszają mnie też dźwięki organowe. Chciałabym przytulić Annę von Hausswolff. Mam długą listę artystów, których chciałabym przytulić. Zazwyczaj poprzez przytulenie okazuję szacunek. To jest najwyższy stopień mojego szacunku.

KC: Jakiś czas temu również zafascynowałem się Foxes in Fiction. To chyba po części przez teledysk do utworu, który był zlepkiem nagrań, zarejestrowanych na kasetach VHS. Lubię takie obrazy, bo kojarzą mi się z dzieciństwem. Uwielbiam również wyszukiwać nową muzykę na Spotify i dodawać do playlisty. Sporo znalezionych rzeczy zostaje ze mną na dłużej.

Szukając informacji na wasz temat, trafiłam na opinię, zgodnie z którą w Polsce jest deficyt dream popu. Zgadzacie się z tym?

JC: Zauważyłam, że w Polsce różnie rozumie się dream pop; atem też nie jest czystym przedstawicielem tego gatunku. Nie skupiamy się nawet, by na siłę grać w tej stylistyce, ale to prawda, że jest nam do tego najbliżej. To nie jest jakiś superpopularny styl grania, ale być może przez fakt, że jest niewiele zespołów poruszających się w tych mglistych dźwiękach, można mówić o braku, deficycie takiej muzyki. To jest bardzo indywidualna sprawa, choć faktycznie, nie znam wielu polskich artystów, z którymi jest nam po drodze. A tak poza tym wierzę, że to, co pokazaliśmy do tej pory jest tylko niewielką cząstką tego, co siedzi nam w głowach.

Na facebookowym profilu atem znalazłam zdjęcie Tatr z dopiskiem w stronę inspiracji. Fascynują Was takie krajobrazy? Z czym Wam się kojarzą?

JC: Uwielbiam ciszę i bycie w odosobnieniu. Być może z tego powodu dłuższe obcowanie ze mną jest czasami trudne. Dlatego doceniam przestrzeń, którą otwierają przede mną wysokie góry. Bycie tylko z samym sobą może być ciekawe.

KC: Mnie fascynują wszelkie krajobrazy. Uwielbiam zachody słońca i często je fotografuję. W górach natomiast ciekawe jest to, że można poczuć różne stany. Z jednej strony niesamowitą wolność i bliskość naszej planety, z drugiej zaś można sobie uświadomić, jak bardzo mały jest człowiek w stosunku do wszechświata. Niemal nic nie znaczący. To znaczy... można tam nad tym swobodnie rozmyślać.

A co poza krajobrazami, zwłaszcza tymi górskimi? Co jeszcze na was działa, wpływając pośrednio na waszą muzykę?

KC: Jeśli chodzi o mnie, może to być właściwie wszystko, co mnie otacza. To, co dzieje się lub działo się w życiu. Czasem są to jakieś wspomnienia, czasem czyjaś historia, jakieś przypadkowe zdarzenie, film i tym podobne.

JC: Nie umiem chronić siebie. Każdą relację, słowo odbieram bardzo intensywnie, dlatego łatwo mnie zranić. Czasem zadziwiam w tym sama siebie. Jeśli można to tak ująć, inspirują mnie kontakty z ludźmi. Nie mówię tego, bo tak najłatwiej, ale po prostu dzięki piosenkom mogę wyrzucić z siebie coś, co w jakiś sposób mną wstrząsnęło – pozytywnie lub negatywnie. Bez takiej możliwości chyba bym zwariowała. Nie wiem, jakie byłoby ujście moich emocji. Poza tym szukam inspiracji także poza moim osobistym życiem. Pamiętam, że głośno płakałam na przykład nad „Matka odchodzi” Tadeusz Różewicza. Potrzebuję silnych bodźców do tworzenia.

HM: W zwykłej codzienności i hałasie miejskim można wyłapać dźwięki, które potrafią pociągnąć za sobą całą falę rytmów i harmonii w głowie. Na takich dźwiękach opiera się też muzyka współczesna, która jest bardzo inspirująca. A poza muzyką: książki, przypadkowe spotkania i ludzie.

Właśnie, miasto. Lubicie Toruń? Czy ma on swój specyficzny klimat?

HM: Miło wspominam Toruń, ale od czasu studiów (które kiedyś skończę, obiecuję) nie znalazłem jakiegoś stałego miejsca dla siebie. Obecnie mieszkam w Krakowie, który chyba za sprawą gotyku przypomina mi Toruń. A może to Toruń przypomina Kraków? (śmiech)

JC: Uwielbiam Toruń. To miasto dało mi ten zespół i same piękne wspomnienia. Muszę zaznaczyć, ze nikt z nas tam się nie urodził, a mimo to chyba wszyscy czujemy się na stałe z nim połączeni. Unosi się w nim jakaś niewypowiedziana energia. Jestem pewna, że tylko w Toruniu mogliśmy założyć nasz zespół. Nie potrafię tego konkretnie uzasadnić, ale czuję, że to była właściwa energia w odpowiednim miejscu. Poza tym mamy spore wsparcie ze strony Torunia. Mogłabym wymienić teraz wiele osób, które motywowały nas słowem lub gestem. Czuję się "toruńska".

KC: Byłem tam dzisiaj i spacerując po uliczkach, zacząłem wspominać, w jakim miejscu byliśmy jeszcze dwa lata temu, co wówczas robiliśmy i gdzie bywaliśmy. Trochę się wzruszyłem.

Co się zmieniło w ciągu tych dwóch lat?

JC: U mnie na pewno nie zmieniło się to, że muzyka jest pasją mojego życia – tak było też dwa lata temu. Natomiast zmianie uległo to, że staliśmy się bardziej pewni siebie. Dwa lata temu byliśmy bardzo zakompleksieni. Dziś dzięki dobremu odbiorowi naszej muzyki możemy powiedzieć, że porzuciliśmy kompleksy i staliśmy się "normalni", jakkolwiek to słowo rozumiem. Ostatnio nasze działania przeniosły się w stronę Warszawy – ku naszej radości dołączył do nas perkusista, Patryk Sobiecki. Znalezienie odpowiednich ludzi do zespołu graniczy z cudem, lecz teraz mamy poczucie, że idziemy w dobrą stronę. Jeszcze dwa lata temu nie uwierzyłabym, że nasza muzyka będzie grana w Trójce czy Czwórce Polskiego Radia, czy też, że Kasia Nosowska zwróci uwagę na naszą twórczość.

HM: Powstało też całkiem sporo materiału muzycznego, który tylko czeka na wydanie.

Zaczynaliście w Toruniu, mowa jest o Krakowie i o Warszawie. Jak wyglądają Wasze próby? W jaki sposób pracujecie nad utworami?

JC: Obecnie spotykamy się co tydzień w Warszawie. Staramy się komponować razem, nagrywać dyktafonem to, co powstaje. Później Krystian porządkuje wszystkie nasze pomysły, myśli intensywnie o tym, co z nas wypłynęło i tworzy tak zwane demo, które nam rozsyła. Na kolejnej próbie znów "krążymy" wokół tych szkiców. Poza tym mamy codzienny kontakt - cały czas piszemy i dzwonimy do siebie.

Przejdźmy teraz do innego wątku. Kim jest Sky Piastowskie i jakie macie z nim powiązania?

JC: Pod nazwą Sky Piastowskie kryje się Grzegorz Lipiec, czyli reżyser, który zajmuje się kinem offowym, tworzył też między innymi materiały DVD dla Kasi Nosowskiej. Poznaliśmy się na Festiwalu w Jarocinie kilka lat temu. Utrzymywaliśmy sporadyczny internetowy kontakt przez Facebooka. Spodobały mu się nasze utwory i zapytał, czy mógłby jeden z nich wykorzystać w swoim krótkometrażowym filmie, na co się zgodziliśmy.

Do jakich obrazów według Was pasuje muzyka atem? Jakie filmy mogłaby uzupełniać? Jakie historie mogłaby opowiadać?

JC: Wiele osób mówi, ze nasza muzyka pasowałaby do filmu. Nie ukrywam, że to jest jedno z moich marzeń. Gdybym potrafiła dobrze grać na jakimś instrumencie, to chciałabym stworzyć muzykę do filmu. Trudno mi powiedzieć, co to byłby za film. Natomiast często doszukuję się smutnych odcieni, więc może byłaby to jakaś historia oparta przede wszystkim na obrazie, przy małej ilości dialogów, ponieważ lubię to, co niedopowiedziane. Szukam miejsca na własną interpretację i chcę zabarwiać różne historie własnym kolorem.

KC: Powoli pracujemy nad naszym pierwszym teledyskiem. On będzie odpowiedzią.

Nawiązując do tego, nad czym pracujecie: na czym obecnie skupiona jest wasza uwaga? Można spodziewać się w najbliższym czasie nowych nagrań od atem?

JC: Chcielibyśmy, żeby nasza muzyka pojawiła się na płycie. Jednak nadal nie jesteśmy pewni, czy wydamy ją sami, czy będziemy czekać na wytwórnię, z którą nawiążemy współpracę. Cały materiał jest zarejestrowany, miksujemy go powoli, lecz za chwilę przyjdzie ten dzień, kiedy będziemy musieli podjąć decyzję.

Trzymam kciuki, aby wszystko się udało!

Emilia Stachowska (5 kwietnia 2018)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także