The Hidden Cameras, Dressy Bessy, Pony Da Look, Say Hi To Your Mom

Nowy Jork, Bowery Ballroom - 15 lipca 2005

Zdjęcie The Hidden Cameras, Dressy Bessy, Pony Da Look, Say Hi To Your Mom - Nowy Jork, Bowery Ballroom

To był jeden z tych nielicznych przypadków, kiedy idzie się na koncert dla zespołu, który gra jako pierwszy. I gra tak, że nic co dzieje się potem na scenie, nie ma już znaczenia.

To był wieczór kanadyjsko-amerykański, wieczór dwóch świetnych, choć niedocenionych kapel i ich dwojga zjawiskowych perkusistów. Dwa zespoły pochodziły z USA, a dwa przyjechały z północy. Gwiazdą wieczoru była kanadyjska grupa The Hidden Cameras, istniejąca już od kilku lat i mająca na koncie trzy płyty długogrające. Jak się szybko okazało to kolejny, po Broken Social Scene, zespół, który udowadnia, że Kanadyjczycy nie daliby sobie rady na scenie w – dajmy na to – trójkę. Ich musi być od razu powyżej dziesięcioro. I tak było tym razem. Ale zamiast sekcji dętej, tak jak w Broken Social Scene, w The Hidden Cameras występuje sekcja smyczkowa: skrzypek i prześliczny wiolonczelista. Najbardziej zdumiewającą postacią okazała się jednak perkusistka, której wszędzie było pełno, a czarującym uśmiechem, nie schodzącym jej z twarzy udowadniała, że ma w sobie niewyczerpane pokłady dobrego humoru. Pod względem muzycznym grupa zaprezentowała porywający – dosłownie: porywający do tańca – folk rock: dynamiczny, melodyjny i radosny. Publiczność dała się uwieść prawie od pierwszych taktów. Aż dziwne, że o tym zespole tak mało słychać – charyzma jego członków i zabójcza wręcz przebojowość poszczególnych kawałków aż się proszą, żeby wylansować ten zespół na kolejną gwiazdę alternatywnej sceny.

Pony Da Look to cztery panie, które zaczynały grać jakby tworzyły soundtrack do jakiejś przyjemnej i czułej dobranocki, ale kończyły jakby dały się właśnie żywcem zamurować w śmierdzącej grzybem piwnicy, w której drzwi już pukało skrzywionym palcem wszechobecne zło. Dziwna muzyka, dziwny występ. Ocierający się momentami o bolesną amatorszczyznę, a momentami o coś naprawdę ciekawego.

Dressy Bessy, kwartet z Denver, który wciąż jest u progu większej kariery, której pewnie – mimo wielu korzystnych przesłanek – nigdy nie zrobi. A mają przecież bardzo wyrazisty image – zespół, mówiąc krótko, wygląda na scenie jak prawdziwy rock’n’rollowy kabaret: dwóch rosłych gitarzystów z szopami włosów na głowach, tłuściutki perkusista i klasowa brzydula na wokalu. A mają przecież bardzo przebojowe kompozycje, którym jednak czegoś brakuje. Tej iskry, która powodowałaby, że po trzech kwadransach grania kolejnych, prawie nie różniących się od siebie piosenek, rodem prosto z kalifornijskiej plaży pod koniec lat sześćdziesiątych, występ tej grupy nie stał się po prostu nudny.

Ale zespołem, którego występ przyćmił swoim szarym, ponurym i zamglonym światłem wszystko, co działo się tego wieczoru, był nowojorski Say Hi To Your Mom (na zdjęciu). Trzy dotąd wydane płyty grupy nagrane były tylko przez jedną osobę. Ale do grania koncertów Eric dokooptował do składu jeszcze dwie osoby: porywającego swoją grą i zachowaniem perkusistę i raczej skromną, skrytą dziewczynę obsługującą klawisze. To, czego to trio zdołało dokonać przez marne pół godziny swojego występu, było absolutnie zdumiewające i całkowicie olśniewające. To trzydzieści minut przerażająco smutnej muzyki, granej przez roześmianych i entuzjastycznych ludzi. To dwa kwadranse bezlitosnej, a zarazem beztroskiej emocjonalnej wiwisekcji. To kilka piosenek, składających się z rozrywających człowiekowi wszystko w środku dźwięków i tekstami, które są już tylko solą sypaną z szerokim uśmiechem na otwarte i krwawiące czarną mazią rany w duszy. Eric potwierdził to, co było wiadomo już po przesłuchaniu jego płyt studyjnych – jest mistrzem samobójczych melodii i straceńczych tekstów. Na płytach czuć było jednak plastik sztucznej, domowej produkcji. Na koncercie, w prawie pełnym składzie, ta muzyka zyskała jeszcze większą moc i słodko bolała jeszcze bardziej. A to dużo. Bardzo dużo.

Say Hi To Your Mom, pozostając jednym z najbardziej niedocenionych nowojorskich zespołów, jest jednocześnie jedną z ciekawszych propozycji z tego miasta w ostatnim czasie.

Przemek Gulda (27 lipca 2005)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także