Ł Festiwal 2019

Łowicki Ośrodek Kultury, Łowicz - 10 sierpnia 2019

Zdjęcie Ł Festiwal 2019 - Łowicki Ośrodek Kultury, Łowicz

Wzmianki o festiwalu usytuowanym w Łowickim Ośrodku Kultury nie dochodziły do mnie nigdy wcześniej, jednak w tym roku reklama tego wydarzenia na Facebooku zachęciła mnie do wyprawy do Łowicza. Podążanie za własną ciekawością nie wiązało się z żadnym ryzykiem, bo samo miasto zlokalizowane jest niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Nawet gdyby wyprawa na Ł Festiwal miała być ryzykowna, to warto było tu przyjechać: kameralna atmosfera, jak i line up tego wydarzenia, były niewątpliwie jego mocną stroną. Na uwagę zasługiwał namiot lokalnego browaru, który uwarzył warkę piwa specjalnie na ten festiwal; warto również docenić nagłośnienie, które (mimo paru małych problemów technicznych) w całym spektrum festiwalu dawało radę i żadne z pasm nie zagłuszało reszt. Ale już nie przedłużajmy i przejdźmy do prawdziwych DAŃ tego spędu.

PS. Wybaczcie brak Tuzzy w tej relacji, ale jadłem kolację jak grali.

ŻAL

Przy zespole o takiej nazwie wręcz się prosi, by pojawiło się jakieś NIESAMOWICIE KOMICZNE odniesienie. Wiecie, hehe, żalowy koncert albo żal, że koniec, tak fajnie grają chłopaki. Problemem dla takich zagrywek jest jednak to, że trudno jednoznacznie ocenić występ Żalu. Z jednej strony gość od syntezatorów zapuszczał naprawdę dobre faktury i biciki, w których wiele się działo i było na czym zawiesić ucho. Z drugiej Jakub, gitarzysta i wokalista, trochę nie domagał w kwestiach wokalnych, co było słyszalne najbardziej na początku występu, a jego wstawki gitarowe wydawały się częstokroć niepotrzebne i oderwane jakościowo od podkładów. Było to granie, z jakim kojarzy się pierwsze występy na tego typu wydarzeniach, ale mimo to szkoda, że duet ten nie osiągnął wyższego poziomu wykonawczego, bo ich WYKON mógłby dzięki temu być naprawdę przyjemnym doświadczeniem.

Wczasy

Wczasy widziałem pierwszy raz (co biorąc pod uwagę ich aktywność w ostatnim czasie może wydawać się osobliwe) i nie zawiodłem się. Duet, mimo ewidentnego zmęczenia (3 dzień koncertowania pod rząd), miał świetny kontakt z ludźmi oraz ten niewymuszony imidż spoko ludzi, z którymi chciałoby się poobcować. Ale imidż to nie wszystko, bo jest on dopełniony w większości także świetnymi utworami, zarówno wykonawczo – w ramach obranej estetyki – jak i treściowo. No i fajnie też, że prężnie działają w dziedzinie rozwoju instrumentalnych zdolności swoich słuchaczy, w jednym z utworów przekazując gitarę dziewczynie z pierwszego rzędu na koniec jednego z numerów. Dobra zabawa, polecam.

Enchanted Hunters

Dziewczyny z Enchanted Hunters były głównym powodem, dla którego wybrałem się na to wydarzenie. Trochę złapał mnie hajp powstały przy okazji wydania „Planu działania”, choć umówmy się, do zachwytów niektórych jest mi daleko. Jednocześnie byłem ciekaw ich nowego materiału. I muszę przyznać, że ten materiał zapowiada się zjawiskowo!

Już teraz mogę napisać bez obaw, że płytka, która ma wyjść w październiku prawdopodobnie będzie na podium polskich albumów tego roku w moim prywatnym rankingu, bo dziewczyny pod względem harmonii i akordzików nie mają sobie równych, a same kompozycje noszą znamiona ponadczasowych szlagierów. Dziw mnie brał, jak niewiele osób było pod sceną, gdy grały i mam wielką nadzieję, że po premierze tego wydawnictwa sytuacja się zmieni. Co ciekawe, dziewczyny wydają się dość mocno i zauważalnie stremowane grą na żywo, ale na tym koncercie nie przeszkadzało im to w wykonywaniu dość karkołomnych zawijasów wokalnych, a nawet dodawało całości uroku. Końcówka zaś była intensywną, elektroniczną jazdą i mimo szerokich horyzontów prezentowanych przez znany mi materiał dziewczyn, nigdy nie spodziewałbym się, że dopatrzyłbym się u nich odniesień do, chociażby, klimatów pokroju Machinedruma.

Cieszę się, że byłem tam, mogłem zobaczyć i szczerze uwierzyć w to, że ich nadchodząca płyta zmiecie nas z planszy. Zdecydowanie brakuje takiego grania nie tylko na polskiej, ale i światowej scenie i super, że dziewczyny wychodzą naprzeciw temu zapotrzebowaniu.

NORMAL ECHO

Gość wydawał się być mocno z kręgu dekadenckich gawędziarzy pokroju Bąkowskiego czy Synów, które nie są moją bajką. Ale mimo wszystko całkiem przyjemnie się przy tym siedziało i muzycznie było rozciągnięte pomiędzy Świetlikami a noisem. Niemniej, jak już wspominałem, nie jest to do końca muzyka dla mnie, więc ciężko dać mi jakiś wartościowy komentarz. Fani takiego grania chyba mogliby ten występ docenić bardziej.

KAMP!

Tutaj historia jest taka, że Kamp! grał na czterech festiwalach, na których zdarzyło mi się być i na żadnym ich nie widziałem. Nigdy nie kupowałem tej muzyki, będąc wręcz uprzedzony do takiego grania, zwłaszcza w elektronice. Starałem się jednak tym razem wyzbyć wszystkich animozji i podejść do tego występu z czystą głową, co, mam nadzieję, mi się udało.

Czy zmieniłem zdanie? Zupełnie nie. Kampowe granie jest dla mnie skrajnie nijakie, puste i nudne. Nie zapamiętałem nawet skrawka tego występu od strony muzycznej (a piszę ten tekst mniej niż dobę po wydarzeniu). Zapamiętałem za to gwiazdorzenie w stylu głośniki nie działają jak powinny. Naprawcie to, bo przestaniemy grać (co jeszcze jest akceptowalne) oraz tekst (wybaczcie, jeżeli go lekko przekręciłem) sorka za ten fakap, zaraz dalej dajemy czadu – normalnie ciarki wstydu. Wykonawczo i pod względem budowania dropów było bardzo profesjonalnie, wręcz wzorcowo – można za to ich szanować, bo w tej kwestii znajdują się na wysokim poziomie. Niestety, w moim odczuciu te zabiegi potęgowały wyłącznie tylko poczucie nudy. Nie umiałem wychwycić jednego motywu w ich secie – a grali najdłużej ze wszystkich – który przyciągnąłby moją uwagę albo bardziej mnie rozruszał. Nigdy nie sądziłem, że będę kiedykolwiek zadowolony ze zmarnowanych szans (w tym przypadku możliwości zobaczenia tego składu), ale widocznie się da i to był jedyny powód do zadowolenia po tym koncercie.

Private Press Live

Od tego momentu zaczęła się rasowo techniarska część festiwalu. O dziwo, wydaje mi się, że ten skład rozpętał największy ruch wśród publiki. Coś w tym musi być, bo ich set był dość rozmaity i czerpał z wielu pochodnych klubowego grania. Dzięki temu występ Private Press stanowił dobry mostek pomiędzy częścią do słuchania i częścią do tańca, na które dość wyraźnie dzielił się ten festiwal. Niczego nie ujmując samej, rozkręconej przez nich, wiksie.

Kuba Sojka Live

Także występ Kuby był dla mnie częścią Ł Festiwalu, której byłem ciekaw. Miałem okazję słyszeć parę jego setów wcześniej i byłem z nich zadowolony: tym razem zahaczał o jakąś ambientalność, nie tracąc przy okazji techniarskiego pędu. Doceniam, gdy utwory ładnie się zlewają i możesz sobie płynąć bez żadnego wybijania w swoim małym, prywatnym transie – Sojce udało się osiągnąć taki stan, więc ja byłem ukontentowany.

Shari Vari

Shari, jakby w kontraście do poprzedniego artysty, zaatakowała dużo mocniej, serwując już mocno ciężkie, oldschoolowe, industrialne granie oparte mocno na rolandowych automatach perkusyjnych. Mimo ciągle wysokiego natężenia, set wydawał się także dość różnorodny i nie nudził, a łódzka DJka wielorako bawiła się z napięciem całości, co w rezultacie uczyniło dla mnie ten występ wyśmienitym zwieńczeniem festiwalu.

Jakub Nowosielski (19 sierpnia 2019)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także