Sleep Party People

Klub Pod Minogą, Poznań - 25 listopada 2014

Zdjęcie Sleep Party People - Klub Pod Minogą, Poznań

fot. Justyna Ciesielska

Po niezwykle sympatycznej półgodzinnej pogawędce z mastermindem zespołu, Brianem Batzem, przyszła pora na sam występ kopenhaskiego kwintetu. Występ, z którym wiązałem spore oczekiwania, gdyż od kilku lat do tej na pozór prostej, a tak przecież zjawiskowej i rozczulającej muzyki Duńczyków mam duży sentyment. W życiu nie spodziewałbym się jednak, że na żywo, zwłaszcza po ostatniej, łagodnej, dream popowej wręcz płycie („Floating”), panowie będą potrafili zabrzmieć tak energicznie, tak shoegaze’owo. A tymczasem…

Natężenie noise’owych naleciałości: szumów, sprzężeń, rozmyć, oplatających te delikatne, przepełnione skandynawską wrażliwością kompozycje, fragmentami w niczym nie ustępowało radykalnym koncertowym zabiegom uskutecznianym przez mistrzów gatunku. Nie, nie żartuję, były momenty, że intensywnością pięknego hałasu króliczy kwintet dorównywał choćby My Bloody Valentine czy Slowdive, by już po chwili skontrastować jednak dionizyjskie zapędy jakimś melancholijnym, spokojnym interludium. Swój wpływ na rewelacyjny efekt końcowy miał też fakt, że nagłośnieniu w Minodze nie można było we wtorek absolutnie nic zarzucić; kameralna scena w ogóle przypominała mi nieco scenę eksperymentalną z OFF Festivalu.

Co w tym wszystkim najlepsze, to jednak to, że wokal Briana w warunkach koncertowych zupełnie nie odstaje (ba, nawet zyskuje) od tego, co artysta prezentuje na płytach. Takiego nie Thoma Yorke’a brzmiącego jak Thom Yorke, jak Batz w „In Another World”, jeszcze na żywo nie słyszałem. Gdy dodać do tego istną eksplozję jazgotliwych przesterów w „Change In Time”, przepyszne instrumentalne harce w „Death Is The Future” i podszyte krautową motoryką a la „Hallogallo” „I See The Moon”, uwierzcie, naprawdę można było się zapomnieć; wśród publiczności wypatrzyłem nawet dwie osoby, które uroniły symboliczną łezkę.

Także sama setlista, mimo że zespół promuje w tej chwili swój trzeci już album, ze względu na zaskakującą przekrojowość usatysfakcjonowała chyba wszystkich. Nie zabrakło naturalnie zagranego na koniec największego hitu grupy, „I’m Not Human At All” („o, to to, to to”, zawołał podekscytowanym głosem ktoś na sali), pojawiły się również słodko-gorzkie „Ten Feet Up”, „Notes To You” oraz „The Dwarf And The Horse” z pierwszej płyty czy hipnotyczne „Chin” i „We Were Drifting On A Sad Song” z drugiej.

Fakt, że lider tak uduchowionego zespołu wydawał się usatysfakcjonowany liczbą około dwustu sprzedanych wejściówek, chciałoby się, parafrazując pamiętną scenkę z „Dnia Świra”, skwitować spontanicznym: „Hańba!”. Jeśli przyjdzie wam więc kiedyś zastanawiać się, czy warto wybrać się na koncert Sleep Party People odbywający się gdzieś w waszej okolicy (Batz powiedział nam, że najpewniej niedługo wrócą do Polski), wyłączcie myślenie i… po prostu idźcie.

Naszą pełną fotorelację z imprezy znajdziecie na blogu Justyny Ciesielskiej.

Wojciech Michalski (27 listopada 2014)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Rock Farm
[10 czerwca 2015]
sala prób w Warszawie http://www.rockfarm.pl/

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także