Stephen Malkmus & The Jicks
Katowice, Jazzclub - 28 listopada 2011
Dobrze stało się, że Stephen Malkmus wystąpił z The Jicks akurat w ramach Ars Cameralis, tym bardziej mając w pamięci pasujący do całości wydarzenia jak pięść do nosa ubiegłoroczny gig Pavement na Open’erze. Jakkolwiek był to koncert pod względem czystej muzycznej treści fenomenalny (bo i czy mógłby być inny?), występu macierzystego bandu Malkmusa na gdyńskim molochu – szczególnie z perspektywy czasu – nie sposób, wyłączyć całkowicie z kontekstu pozamuzycznego i męczącej na dłuższą metę festiwalowej specyfiki. Nie dziwi więc, że w ostatecznym koncertowym podsumowaniu ubiegłego roku dość wyraźnie przegrał w moim prywatnym rankingu z bezbłędnym w każdym calu show w praskim Palac Akropolis. Polska potrzebowała więc post scriptum w postaci kameralnego, klubowego występu złotego cielca indie-rocka i doprawdy trudno wskazać lepsze okoliczności przyrody od tych oferowanych przez najsympatyczniejszy bezsprzecznie obecnie nadwiślański festiwal, konsekwentnie umacniający kulturowy kapitał wypracowany w ostatnich latach przez stolicę Górnego Śląska i przyległe jej terytoria.
Z drugiej strony, trudno oprzeć się wrażeniu, że to właśnie śląska czasoprzestrzeń – abstrahując od rewelacyjności samej idei Ars Cameralis – leży u podstaw wyjątkowo bolesnej dla każdego szalikowca kalifornijskich slackerów zauważalnej frekwencyjnej klęski wydarzenia. Piotr Ćwielong mógłby tłumaczyć się z nieobecności tym, że jest ciężko, jest poniedziałek, godzina dwudziesta, geografia nie sprzyja obecności w Hipnozie fanów z drugiego końca kraju, ale nie wierzę też, że dostatecznie zdeterminowanych na przybycie do Katowic sympatyków kompozytorskiego talentu Malkmusa jest nad Wisłą tak niewielu, że nie są w stanie wypełnić niewielkiej przestrzeni zacnego Jazzclubu. Bijący po oczach znak czasów i nieostatni symbol przesycenia nieistniejącego przecież jeszcze parę lat temu rynku koncertowego? Nie wiem, nie mnie to oceniać. Faktem jest, że pod niewielką sceną zgromadziło się w lokalu przy Placu Sejmu Śląskiego zatrważająco mało ludzi. Wycofania się z tej refleksji nie umożliwiła zaś nawet robiąca tyle dymu, ile standardowo czyni mały tłum, grupka podpitych i wyraźnie uradowanych członków Muzyki Końca Lata (Baby, c’mon!).
Kiedy – zgodnie zresztą ze stanem faktycznym – krytyka tytułuje cię na lewo i prawo najzajebistszym człowiekiem w branży, już na początku gigu dodatkowo punktujesz u rozkochanych w tobie dziewczętach pod sceną wręczając im kilkoma zręcznymi ruchami eleganckie, firmowe koszulki, a ponadto dysponujesz w swoim piosenkowym arsenale takimi killerami jak „Senator”, „Jo Jo’s Jacket”, „Jenny & The Ess-Dog” czy „Tune Grief”, to – choćbyś był i Amy Winehouse – nie możesz spieprzyć żadnego koncertu. Tradycyjnie już, Malkmus z właściwą sobie blazą, zupełnie od niechcenia, ale też unikając oskarżeń o nadmierne rutyniarstwo, zdominował wokalno-gitarowymi popisami uwagę publiki, ale też szczęśliwie nie zawłaszczył całego show. Pełnym swady bębnieniem i hipsterskim wąsiwem zachwycał Jake Morris, ubrana „po polsku”, w biały podkoszulek i czerwone rurki, basistka Joanna Bolme kradła serca męskiej części fanów nieśmiałymi uśmiechami i słodkim wokalnym wsparciem gwiazdy wieczoru, Mike Clark czarował jako multiinstrumentalista i prawdopodobnie byłby w stanie wykrzesać tego dnia piękne melodie nawet z główki kalarepy. I oczywiście, możemy bez końca psioczyć (a propos, koncertu słuchał także... pies, jeden z highlightów wieczoru), czepiać się frekwencji, nagłośnienia, rzadko spotykanej punktualności, która sprawiła, że część osób przybyła do Hipnozy już w trakcie gigu, ale ja tam po prostu jestem cholernie szczęśliwy, że kolejny, z pewnością nie ostatni raz było mi dane usłyszeć tego gościa na żywo.
Komentarze
[14 grudnia 2011]
[11 grudnia 2011]
[11 grudnia 2011]
[8 grudnia 2011]
[8 grudnia 2011]
Pozostaje mi mieć nadzieję, że Stephen Malkmus & The Jicks, mimo frekwencyjnej klęski, wpadną do Polski po raz trzeci w niedalekiej przyszłości. Może na Offa 2012 (ach, to myślenie życzeniowe)?
[7 grudnia 2011]
[7 grudnia 2011]
ale sam koncert przefajny, i \'fajny\' to slowo,ktore opisuje go naprawde najlepiej
[6 grudnia 2011]