Pivot

Powiększenie, Warszawa - 27 kwietnia 2009

Zdjęcie Pivot - Powiększenie, Warszawa

O grupie Pivot było stosunkowo głośno, gdy podpisywali kontrakt z szacowną wytwórnią Warp. Nowy narybek i lekki szum medialny – w tym przypadku naprawdę trudno uniknąć takiej sytuacji, bo oba aspekty wręcz automatycznie się zazębiają. Nie trzeba specjalnie tłumaczyć, że wiąże się to przede wszystkim z uznaną marką i zasługami tego brytyjskiego labelu w dziedzinie rozwoju i pchnięcia muzyki elektronicznej na nowe tory. A jednak coś spowodowało, że w momencie wydania „O Soundtrack My Heart” było dosyć cicho o tej australijskiej grupie. Brakowało zarówno pochlebnych opinii, miażdżącej krytyki, jak i recenzji porównawczych z wysoko ocenianym „Mirrored” Battles. Z nieznanych przyczyn także nasz serwis nie zabrał głosu w tej sprawie, więc oficjalnie sypiemy głowy popiołem.

Okazją na przypomnienie sobie o zawirowaniach wokół związku z Warpem stały się występy Pivot w Krakowie i Warszawie. Koncert w stolicy odbył się w klubie Powiększenie, który w tym roku zapoczątkował swoją działalność. I stoi ona przede wszystkim pod znakiem wiosennej lawiny muzycznych wydarzeń, o której można powiedzieć, że ciągle nabiera prędkości. Dźwignia skrzyni biegów została uruchomiona już wcześniej, m.in. za sprawą występów Woody Alien czy Karpat Magicznych. Znakomicie wypadło Pink Freud z gościnnym udziałem amerykańskiego saksofonisty Pete’a Warehama, co miało miejsce tydzień przed opisywanym tutaj wydarzeniem.

Już na początku warto wspomnieć, że nie było tak do końca różowo. Przede wszystkim przesadzono z natężeniem dźwięku. Było zbyt głośno, wydaje się wręcz, że akustyk nie nadążał za zespołem i nie korygował wszystkiego na bieżąco. Wyobraźcie sobie, że wybieracie najgłośniejszy utwór na ostatniej płycie Australijczyków – jest nim „Didn’t I Furious”, oparty na energetycznym i mocnym motywie. Mnożycie jego intensywność razy dwa i wtłaczacie to we wszystkie kompozycje, które pojawią się na koncercie. W efekcie otrzymujecie obraz dźwiękowych doznań, który przedstawia Pivot w wersji nieco industrialnej. Na szczęście wspominanym dźwiękowcem nie był Masami Akita, znany lepiej jako Merzbow, więc zmysł słuchu nie był zagrożony.

Poza tym koncert na pewno nie rozczarował. Przed pierwszymi taktami zespół potwierdził deklarowaną fascynację twórczością Talking Heads. Usłyszeliśmy kilka nagrań z „Fear Of Music” oraz „More Songs About Buildings And Food”, a potem rozpoczęła się wędrówka po syntezatorowych połaciach rodem z nagrań Vangelisa. Pivot wkraczali także w świat labiryntów i matematycznych łamigłówek, które opierały się na podobnych wzorach i równaniach, jakie stosują obecnie Battles. Repertuarowo także wypadli więcej niż przyzwoicie. Tytułowe „O Sountrack My Heart”, mocarne „Didn’t I Furious” oraz odrobinę apokaliptyczne, zwłaszcza w zestawieniu z teledyskiem, „In The Blood” były oddzielane utworami z płyty „Make Me Love You”.

Na koniec potwierdziła się miłość Pivot do dokonań zespołu Davida Byrne’a. W ramach bisów wybrzmiało „I Zimbra”, które było świetnym zwieńczeniem występu. Szkoda tylko, że ich akustyk miał gorszy dzień. W przeciwnym razie tej relacji ubyłby jeden akapit i wymowa tekstu byłaby więcej niż umiarkowanie pozytywna.

Piotr Wojdat (6 maja 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także