[phpBB Debug] PHP Warning: in file /home/screenag/domains/screenag.linuxpl.info/public_html/content/dom/DomContent.php on line 97: htmlentities() [function.htmlentities]: Invalid multibyte sequence in argument
screenagers.pl - relacja: The Shins - Virgin Megastore, Nowy Jork , 21 stycznia 2007

The Shins

Virgin Megastore, Nowy Jork - 21 stycznia 2007

Zdjęcie The Shins - Virgin Megastore, Nowy Jork

The Shins to jedna z największych gwiazd na amerykańskiej scenie indie. Kwartet z Portland w stanie Oregon bardzo szybko zdobył wielki szacunek publiczności i pozytywne opinie krytyków. Zawdzięcza to przede wszystkim kilku znakomitym kompozycjom, które znalazły się na dotychczas wydanych płytach i świetnym, pełnym energii i emocji koncertom.

Niestety najnowsza, wydana właśnie płyta „Wincing The Night Away” może trochę zaburzyć tą pozytywną aurę wokół grupy. Choć nadal porusza się ona mniej więcej po tym samym terenie – niezbyt ostrego, choć czasem dość dynamicznego alternatywnego folku – chyba zbyt mocno otarła się tym razem o zwodnicze obrzeża stylistyki czysto popowej. A nadużywanie instrumentów i efektów elektronicznych zdecydowanie zaszkodziło niezłym, było nie było, piosenkom. Może, a raczej mogłaby zaburzyć pozytywną aurę, ale dopóki grupa będzie grała takie koncerty, jak ten w Nowym Jorku, nie ma się czego obawiać – zespoły dające z siebie tak dużo na scenie nie muszą się martwić o szacunek swych fanów.

A nic nie zapowiadało, że ten koncert będzie szczególnie udany, a nawet – ciekawy. Bo w ramach promocji swego najnowszego krążka, zespół miał wystąpić w jednym z największych salonów płytowych w mieście. Wiadomo było więc od razu, że nie będzie to zwykły klubowy koncert na normalnej scenie. To raczej spotkanie najbardziej zagorzałych wielbicieli z zespołem – dostać się na nie mogli tylko ci, którzy odstali sporą ilość czasu w kolejce, czekającej na mrozie, a potem kupili ów najświeższy krążek grupy, który był jednocześnie przepustką na ten rozpoczynający się dokładnie o północy koncert.

Muzycy weszli na scenę w wyraźnie dobrych nastrojach, spojrzeli na siebie tylko raz i... zaczęło się. Mimo że występ miał za zadanie promować najnowszą płytę, w jego programie znalazły się tylko dwa utwory na niej zamieszczone. Potem zespół przedstawił swoistą wiązankę swoich największych przebojów i to w znakomitych wersjach: dynamicznych, rozbawionych i wznoszących się wysoko na skrzydłach entuzjazmu i poczucia humoru członków zespołu. Wokalista w każdej przerwie między utworami zagadywał publiczność, tytułując ją konsekwentnie „ostatnimi trzema setkami ludzi w tym mieście, a może na całym świecie, którzy jeszcze kupują płyty”, jednak najbardziej komediowo nastawionym do rzeczywistości członkiem zespołu okazał się basista, który nie tylko nieustająco śmiał się niemal w głos do publiczności i kolegów z zespołu, ale w pewnym momencie posunął się nawet do tego, że w zmowie z perkusistą zaimprowizował mocno głuptacki utwór z tekstem o imprezie, na której nie brakuje alkoholu.

Luźna atmosfera z miejsca udzieliła się publiczności, która bawiła się znakomicie – choć niektórzy, ci dla których nie starczyło miejsca pod sceną, musieli to robić... między z regałami z płytami. Na dobre wyszło to także wykonywanym przez zespół piosenkom. Repertuar grupy, lekko trącący klimatem rodem z westernu, znakomicie się sprawdza w takich właśnie, zupełnie niezobowiązujących, sytuacjach. Dodatkową atrakcją tego skromnego w gruncie rzeczy występu był fakt, że wokalnie zespół wspomogła Anita Robinson, której głos znany jest z niektórych studyjnych nagrań The Shins.

I jeszcze jedna ważna sprawa – na scenie członkowie zespołu nawet nie próbują odgrywać wszystkich partii instrumentów elektronicznych, których mnóstwo znalazło się na najnowszej płycie – ba, tego typu urządzenia w ogóle nie znalazły się na scenie. Królował klasyczny zestaw: gitary i perkusja. I to kolejna sprawa, która znakomicie przyczyniła się do tego, że koncert o głowę przerósł materiał z najnowszej płyty. To nie jest muzyka, którą powinno się topić w elektronicznym sosie. To lekkie, folkowe, momentami pubowo-westernowe granie. I nie ma się czego wstydzić, ani od czego uciekać. Trochę szkoda, że panowie z The Shins, którzy zdają się doskonale rozumieć tą zasadę podczas koncertów, zupełnie zapomnieli o tym w studiu, nagrywając „Wincing The Night Away”.

Przemek Gulda (1 lutego 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także