Of Montreal, Enon, Irving, Asobi Seksu / Sound Team, Midlake, Cold War Kids

Nowy Jork, McCarren Park Pool / Southpaw - 30 lipca 2006

Zdjęcie Of Montreal, Enon, Irving, Asobi Seksu / Sound Team, Midlake, Cold War Kids - Nowy Jork, McCarren Park Pool / Southpaw

Najpierw zaczął się plenerowy koncert w McCarren Pool Park – na terenie nieczynnego od lat, monstrualnie wielkiego miejskiego basenu. Tym razem muzyczny, prawie całodzienny, piknik przyciągnął o wiele więcej widzów niż impreza tydzień wcześniej, której gwiazdą był zespół Pretty Girls Make Graves. Kolejne setki widzów docierały do parku między Williamsburgiem a Greenpointem już od południa aż do wczesnego wieczoru. Najwięcej widzów i uwagi przyciągął występujący jako ostatni zespół Of Montreal.

Zanim jednak jego członkowie stanęli na scenie – zresztą dokładnie tej samej, na której dzień wcześniej znakomity koncert dał zespół Bloc Party – publiczność prażyła się na otwartym, atakującym niemiłosiernie słońcu kilka godzin, słuchając zespołów występujących wcześniej. Jako pierwsza zagrała nowojorska formacja Asobi Seksu – grupa znakomita, a wciąż mocno niedoceniona, o czym świadczy chociażby zaplanowanie jej występu na sam początek niedzielnej imprezy. Muzycy zagrali tym razem bardzo krótko, szybko i niezwykle dynamicznie, jakby chcieli jak najszybciej uciec z pola rażenia kłujących promieni słonecznych. W ich występie nie było nawet najmniejszego śladu łagodnego smutku i dźwiękowej nostalgii znanych z najnowszego krążka „Citrus”. Było tylko ostre, przebojowe gitarowe granie, znakomicie uzupełniane charakterystycznym, bardzo delikatnym głosem skośnookiej wokalistki, Yuki Chikudate.

Kolejnym zespołem w programie muzycznego pikniku w McCarren Pool Park był Irving, który przedstawił dość zacną propozycję, w której wyraźnie pobrzmiewały echa gitarowej klasyki z lat osiemdziesiątych. Podobne wrażenia przyniósł występ znanego m.in. z krótkiej trasy po Polsce sprzed kilkunastu miesięcy, zespołu Enon. Trudno cokolwiek zarzucić obu tym formacjom – przedstawiły ciekawy materiał, nie oszczędzając się na scenie, mimo gęstniejącego upału. A jednak wyraźnie brakuje im przebojowości, która pozwoliłaby wybić się ponad poziom drugiej ligi indie rocka. Ten koncert wyraźnie tego dowodził.

Była już prawie siódma wieczorem, gdy na scenie pojawiła się grupa Of Montreal. I już samym swoim wejściem zrobiła spore wrażenie. Kolorowe stroje, wielkie futrzane czapki, gołe torsy – rockowy kabaret w pełnym tego słowa znaczeniu. Niestety muzyczna propozycja grupy – choć na żywo wypadła ona i tak o niebo lepiej niż na płytach – była raczej mizerna. Prosty rock, mocno podszyty elektroniką, podobał się publiczności i doskonale pasował na tak masową imprezę, ale w gruncie rzeczy był raczej pusty.

Warto więc było opuścić końcówkę koncertu Of Montreal, by znaleźć się w zupełnie innej części Brooklynu. Tu, w dość kultowym dla muzycznej sceny tego rejonu Nowego Jorku klubie Southpaw tego samego wieczoru odbył się koncert trzech zespołów. Każdy z nich był zupełnie inny i choć pozornie zupełnie nie pasowały do siebie, wspólnie stworzyły znakomite, różnorodne widowisko.

Zdecydowanie najlepiej wypadł nowojorski zespół Cold War Kids, który okazał się prawdziwym czarnym koniem całego tego, wypełnionego po brzegi muzyką, dnia. Studyjny materiał tej grupy nie jest do końca przekonujący, ale na koncercie formacja pokazuje na co ją tak naprawdę stać. Przede wszystkim rzuca się w oczy wielka energia, pulsująca między muzykami i ogromna radość wspólnego grania. Gitarzyści miotali się po scenie, obijając się o siebie, każdy z muzyków w większości utworów improwizował na czym się tylko dało – grali na butelkach, talerzach od perkusji i innych wymyślanych na poczekaniu instrumentach. Poszczególne piosenki gubiły się trochę w tym chaosie i swoistej scenicznym bałaganie, ale to absolutnie w niczym nie przeszkadzało. Rozpoczynający koncert w Southpaw zespół Midlake zaprezentował czterdzieści minut bardzo dopracowanego i dojrzałego materiału. Przeważały piosenki z nowej, właśnie wydanej płyty, w których akustyczna łagodność znakomicie wiąże się z mocniejszymi, rockowymi fragmentami.

Bardzo dobrze wypadł także grający na końcu zespół Sound Team, którego najnowsza płyta zbiera w Stanach raczej słabe recenzje. Rzeczywiście, piosenki zespołu brzmią w wersjach studyjnych nieco plastykowo, tym ważniejsze dla tej formacji są koncerty, podczas których poszczególne utwory nabierają zupełnie nowego blasku. Dobrze ułożony był program tego występu: na początku zabrzmiały mocniejsze utwory, potem zespół zagrał zestaw łagodniejszych kompozycji, by na koniec znów powrócić do ostrzejszych brzmień. Na żywo ten materiał zdecydowanie broni się o wiele lepiej niż na płycie.

Kiedy Sound Team schodził ze sceny była prawie północ. Upał trochę złagodniał. Tak kończył się ten jeden z najdłuższych muzycznych dni tego lata w Nowym Jorku.

Przemek Gulda (24 października 2006)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także