V.I.P., Veronica Lipgloss, Gravy Train!!!
Knitting Factory, Nowy Jork - 25 lipca 2005
Podczas tego koncertu sceną w prestiżowym Knitting Factory nie władali, jak to zwykle ma miejsce w tym klubie, wyprężeni faceci z gitarami. Tym razem gwiazdy wieczoru miękkimi, łagodnymi ruchami przekraczały niepostrzeżenie granice między płciami, orientacjami seksualnymi i gatunkami muzycznymi, odkrywając na nowo nowojorską tradycję dekadenckiej apoteozy wszelkich form seksualności i dobrej zabawy. To był wieczór pod znakiem modnych, postdyskotekowych rytmów: elektro, disco clash i disco punka, tak przecież silnie zakorzenionego na tutejszej scenie. Na żywo zaprezentowały się trzy grupy.
Zaczęli panowie z nowojorskiego projektu V.I.P. Było ich czterech, ale jeden – specjalista od pokładów, skromnie stał z tyłu sceny za sporym zestawem elektronicznych zabawek, za pomocą których generował cała potrzebną grupie muzykę. Były to głównie rytmy bardzo oldschoolowego hiphopu, poparte sporą dawką elementów zaczerpniętych żywcem z disco rodem wprost z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. A trzech pozostałych członków zespołu, nie obarczonych żadnymi instrumentami, mogło swobodnie zająć się tworzeniem transseksualnego, transgatunkowego show na scenie. Ubrani w ciuchy będące jednoznaczną deklaracją dotyczącą homoseksualnej orientacji seksualnej rapowali, piszczeli, śpiewali radosne hedonistyczne teksty o dobrej zabawie i nie hamowaniu swych chuci.
Kolejni na scenie zainstalowali się członkowie grupy Veronica Lipgloss. Zaprezentowali najostrzejszy występ tego wieczoru, w całości zagrany na żywo. Materiał był dość różnorodny: od uproszczonego do granic tolerancji punk rocka aż do surowego, zadziornego disco punka, w którym było sporo dźwięków eksperymentów, ale równie dużo zwykłych muzycznych żartów i wygłupów. Członkowie zespołu wymieniali się instrumentami, oprócz standardowego zestawu: gitara, bas i perkusja, w niektórych kawałkach pojawiały się klawisze czy trąbka.
Występ zaczął się niezbyt obiecująco – pierwsze kompozycje były wściekłe, nerwowe i mocno chaotyczne. Z czasem jednak zespół zaczął grać kawałki, w których surowa dzikość ustępowała coraz bardziej ochocie na zabawę. Przy ostatnich kilku numerach – klasycznie disco-punkowych, z wyraźnym, tanecznym rytmem, bawiła się już cała, wyjątkowo liczna publiczność.
Przy Gravy Train!!! nie mogło być oczywiście inaczej. Ich płyta, wydana całkiem niedawno, nakładem zasłużonej niezależnej wytwórni Kill Rock Star, została przyjęta niezwykle ciepło, a występ zespołu był bardzo oczekiwany przez nowojorską publiczność. Na koncercie grupa wypada dużo ostrzej niż na płycie, a nieco plastikowa studyjna elektronika nabiera zupełnie nowych barw, kiedy odegrana jest na żywo. Ale wygląda na to, że nie tylko o tę oryginalną dance punkową muzykę tu chodziło. Bo kiedy tylko rozległy się pierwsze dźwięki, na scenie i pod sceną rozpoczęło się prawdziwe muzyczne, taneczne i erotyczne szaleństwo. Ci członkowie zespołu, którzy akurat nie grali w jakimś kawałku na żadnym instrumencie, natychmiast rozpoczynali wykonywać układy taneczne, rodem wprost z taniego erotycznego wodewilu. Czarnoskóry gitarzysta, który zaczynał koncert w niezbyt kompletnym stroju, posunął się nawet kilkakrotnie do bezceremonialnego spuszczenia swych slipów w dół. Publiczność przyjmowała te ekshibicjonistyczne pomysły bardzo entuzjastycznie, a ci, którym udało się dopchnąć pod scenę, swój entuzjazm wykazywali dziarskim poklepywaniem po pośladkach. Końcówka występu Gravy Train!!! to już prawdziwa orgia, podczas której na scenie pojawili się członkowie V.I.P. i wszyscy zgodnie rozpoczęli imitowanie różnego rodzaju wyrafinowanych czynności seksualnych. Aż dziwne, że prawie w ogóle nie ucierpiała na tym muzyka – członkom zespołu wciąż udawało się odgrywać i odśpiewywać swoje partie – to ostatnie akurat przy bardzo dużym i ochoczym wsparciu ze strony publiczności.
Szaleństwo, skrajny hedonizm i uleganie najniższym pokusom – ten koncert był prawdziwym świętem takiej próżnej i wyzwolonej do cna zabawy.