The Sundays

Reading, Writing And Arithmetic

Okładka The Sundays - Reading, Writing And Arithmetic

[Rough Trade; 15 stycznia 1990]

Rok 1990 zapisał się w mojej świadomości przede wszystkim jako okres, w trakcie którego doszło do jednego z najbardziej spektakularnych synthpopowych starć wszech czasów. „Violator” Depeche Mode i inspirowany nim w dużej mierze „Behaviour” Pet Shop Boys przypieczętowały kształtujący się już od dobrych kilku lat podział na stronnictwa zatwardziałych Gahanowców/Gore’owców i Tennantowców/Lowe’owców. W trakcie tych samych dwunastu miesięcy wyszły również: ostatnia wielka płyta Cocteau Twins, czyli „Heaven Or Las Vegas”, której poświęcimy już niedługo osobną publikację, niezapomniany soundtrack do „Miasteczka Twin Peaks” Angelo Badalamentiego, „Glider” My Bloody Valentine, „Naked City” Johna Zorna czy pierwszy poważny materiał (EP-ka) Slowdive, zapowiadający późniejsze, uduchowione długograje brytyjskiej grupy. Dużo dobrego działo się także w rocku (depresyjne „Facelift” Alice In Chains, hałaśliwe „Goo” Sonic Youth czy drapieżne „Repeater” Fugazi), hip-hopie („Fear of a Black Planet” Public Enemy i „People’s Instinctive Travels…” A Tribe Called Quest), muzyce awangardowej (kwartety smyczkowe Alfreda Schnittkego w wykonaniu The Tale Quartet czy „La Stazione” Herberta Distela) oraz metalu („Rust In Piece” Megadeth i „Painkiller” Judas Priest). Swoich fanów świetną formą rozpieszczali też wreszcie m.in. Ride, Nick Cave & The Bad Seeds czy The House Of Love. Innymi słowy, dla każdego coś miłego, a przecież to tylko luźny rzut głośniejszych, wartych uwagi wydawnictw. Wyliczać można by jeszcze długo, ale skupmy się już na konkretnej, wybranej przeze mnie płycie, którą, jak podejrzewam, również wielu czytelników Screenagers po dziś dzień wspomina z dużą sympatią. Przed wami „Reading, Writing And Arithmetic” The Sundays.

Już sama nazwa krążka, uznawanego przez wielu słuchaczy i krytyków za pierwszy porządny album lat 90. (swoją premierę – marketingowy majstersztyk – longplay miał już 15 stycznia), nie jest, wbrew pozorom, taka znowu jednoznaczna; tytułowe Reading odnosi się bowiem także do miasta, w którym przyszła na świat wokalistka zespołu – Harriet Wheeler. Zespołu, który z jednej strony właśnie dzięki niej doczekał się opinii brakującego ogniwa pomiędzy Cocteau Twins a The Cranberries, a z drugiej, tym razem dzięki samym kompozycjom, a szczególnie brzmieniu gitary, zaszczytnego miana swoistych duchowych spadkobierców The Smiths. Gdy dodać do tej imponującej genealogii autorską krystaliczność/niewinność/delikatność (niepotrzebne skreślić) cechującą większość utworów, telegraficzną charakterystykę stylu prezentowanego przez grupę można uznać za gotową. Ogromna w tym wszystkim zasługa wspomnianej Harriet, która swoim dziewczęcym, rozczulającym głosem potrafiłaby pewnie okiełznać i udobruchać nawet najbardziej niebezpieczne z bestii reprezentujących nasz ekosystem. Jeśli nie wierzycie, posłuchajcie tylko jak uroczo Brytyjka przechodzi z „gór” do „dołów” – zwłaszcza na wysokości refrenu – w otwierającym tracklistę „Skin And Bones”. Pokrewieństwo ze wspomnianymi The Smiths chyba najlepiej słychać zaś w „I Kicked A Boy”, gdzie, po pierwsze, wokalna maniera Wheeler niezwykle upodabnia ją do Morrisseya, a po drugie - gitarowy akompaniament Davida Gavurina wręcz ostentacyjnie koresponduje z tak przecież charakterystyczną, słodko-gorzką grą Johnny’ego Marra.

Najbardziej znany utwór z „Reading…” - 189. miejsce na liście najlepszych tracków lat 90. według Pitchforka - to naturalnie „Here’s Where The Story Ends”, którego ciepło, melodyjność i ponadczasowy refren pięknie kontrastują z rozliczeniowo-refleksyjną warstwą liryczną (m.in. słynne „And I never should have said / The books that You’ve read / Were all I loved you for”). Polecam zresztą zerknąć (komentarze) jak daleko fani potrafią zabrnąć w swoich rozważaniach z cyklu co autor miał na myśli. Moim prywatnym highlightem jest jednak zdecydowanie „You’re Not The Only One I Know”. Jeśli Paddy’ego McAloona z Prefab Sprout uznać za wzór kompilowania w kompozycjach niemal wszystkich rodzajów emocji, to tutaj doczekał się godnych przeciwników. Niniejszy utwór wypełniony jest bowiem nieustanną wątpliwością: „Czy to jeszcze balsam dla duszy, czy już rozdrapywanie ran?” Swoją kulminację osiąga on zaś, gdy Wheeler wyśpiewuje wysoko tytułowe: „You’re not the only one…”, by już po sekundzie rozregulować wers niskim, rozmarzonym „…that I know”.

Przyznam się, że od kilku lat odczuwam raczej pewne znużenie wytrenowanymi głosami-produkcyjniakami, które czyściutko, bez najmniejszego fałszu, ale i bez jakiegoś wyróżnika, odśpiewują to, co miały do odśpiewania, z zapasem mieszcząc się w skalach. Wheeler i tutaj wyszła mi naprzeciw, gdyż cała magia takiego „I Won” leży właśnie w tym, że momentami ma się wrażenie, że artystka ledwo wyciąga i w końcu nie da rady. Ale, ku audialnej uciesze wszystkich sympatyków, jednak się jej udaje. Wyróżnić wypadałoby też wypuszczone jako pierwszy singiel „Can’t Be Sure”, którego odbiór jeden z użytkowników RYMa celnie porównał do wyglądania przez okno w deszczowy dzień (te oddzielone plumknięcia gitary doskonale emulują nawet dźwięk spadających na parapet kropel) i dynamiczne, zachęcające do tańca (świetny refren!) „A Certain One”. Warto wsłuchać się też staranniej w przedostatnie na trackliście, bajkowo-melancholijne „My Finest Hour”.

The Sundays, trochę w stylu wczesnego The Cardigans, w przystępną piosenkową formułę wstrzyknęli na swoim debiucie końską dawkę wybornego songwritingu. Tej właśnie kreatywności zabrakło już odrobinę na kolejnych dwóch płytach kwartetu, choć i tam znajdzie się kilka utworów – jak „Cry” i „Goodbye’ – do których po dziś dzień chce się wracać. Pierwszy album grupy wpłynął też mniej lub bardziej na wiele współczesnych kapel, choćby takich, jak The Pains Of Being Pure At Heart czy Camera Obscura. A że krążą plotki o reaktywacji sundaysów, „Reading, Writing And Arithmetic” warto poznać/odświeżyć sobie choćby dla zaostrzenia apetytu na ten hipotetyczny jeszcze materiał. Nawet jeśli nie dziś, to może w najbliższą niedzielę?

*Tekst jest częścią cyklu Cudowne lata.*

Wojciech Michalski (24 października 2014)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: alojzy
[24 października 2014]
Wyczekiwałem tej publikacji, bo sam jestem dziewięć-zero i ciekaw byłem na co padnie wybór. I jestem kontent − nie znałem, a doprawdy bardzo ładna rzecz to. Dzięki!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także