Rolling Stones, The

Beggars Banquet

Okładka Rolling Stones, The - Beggars Banquet

[Decca & London Records ; 6 grudnia 1968]

Jakkolwiek banalnie by to brzmiało, "Beggars Banquet" to album przełomowy. Wraz z następującymi po nim "Let it Bleed", "Sticky Fingers" i "Exile On The Main Street" tworzy najlepszy okres twórczości The Rolling Stones pod względem artystycznego poziomu longplayów. "Bankiet Żebraków" to także przedostatnia płyta, na której (chociaż w niewielkim stopniu) udziela się Brian Jones. Wyniszczony używkami gitarzysta-multiinstrumentalista, w nieco ponad pół roku po wydaniu "Beggars Banquet" opuścił szeregi zespołu pod pretekstem niemożliwych do pogodzenia różnic w muzycznych upodobaniach (zdążył jeszcze zagrać w dwóch utworach, które znalazły się na "Let it Bleed"). W miesiąc później muzyk utopił się w basenie w swojej posiadłości, stając się ofiarą stylu życia prowadzonego przez ówczesne gwiazdy muzyki rozrywkowej. Album stanowi również próbę odzyskania zaufania fanów po wydaniu "Their Satanic Majestic Request". Dzieła, które zawartością szokowało wielu wielbicieli Stonesów. Próba zanurzenia się w psychodelii i równania się z "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" nie przyniosła grupie oczekiwanej chwały (co nie zmienia faktu, że "TSMR" to udany, ale niestety rzadko doceniany album). The Rolling Stones stracili także współtwórcę swych sukcesów, Andrew Oldhama. Producent i menadżer nie chciał przyłożyć ręki do powstania eksperymentalnej płyty.

Członkowie zespołu pomni niezbyt sympatycznych doświadczeń postanowili zrealizować album w stylu, który przysporzył im powszechne uznanie. Premierę dzieła uznawanego za "powrót do korzeni" poprzedziło kilka ciekawych wydarzeń. W maju 1968 roku The Rolling Stones zaprezentowali nowy singiel: "Jumpin' Jack Flash", jeden z największych przebojów w historii grupy, kolejny transatlantycki number one - szkoda, że nie został umieszczony na "Beggars Banquet". Mniej szczęścia miała piosenka "Street Fighting Man" promująca długogrającą płytę. Tekst nawiązujący do studenckich zamieszek w Paryżu nie spodobał się w USA, gdzie wiele stacji radiowych zakazało emitowania tego utworu. Słynna jest także sprawa okładki. Zmieszanie związane z vetem wytwórni Decca sprawiło, że album ukazał się z półroczną zwłoką. Poszło o zdjęcie miejskiej toalety, które miało znajdować się na froncie opakowania. Niestosowność tego obrazu dziś może wydawać się absurdalna, jednak ponad trzydzieści lat temu, kryteria oceny śmiałych pomysłów były nieco inne. Nie był to pierwszy konflikt Stonesów z tą firmą. Płyta "Aftermath" w zamierzeniu miała nazywać się "Could You Walk On The Water?" - na okładce jedynie głowy muzyków wystawały ponad taflę wody. Ze względu na rzeczywistą czy dorozumianą obrazoburczość (obrazotopność?) album otrzymał znany obecnie kształt wizualny. Wracając do "Bankietu Żebraków". Wobec nieprzejednanej postawy szefów koncernu grupa zdecydowała się na wydanie płyty w białej obwolucie. Nie była to najszczęśliwsza decyzja. Zaledwie miesiąc wcześniej The Beatles zaprezentowali światu swój "White Album". W brytyjskiej prasie pojawiły się komentarze, o kolejne, tym razem nie muzyczne nawiązywanie do liverpoolskiego zespołu.

O stylistycznych odniesieniach nie mogło być mowy. Zacznijmy od początku... "Sympathy for the Devil", jeden z najczęściej coverowanych utworów Stonesów, przede wszystkim przez różnorakich wielbicieli "ciemnych mocy". Jagger współczuje Diabłu, przy akompaniamencie conga, pianina, grzechotek, legendarnej już solówki Richardsa i wokalnych skowytach reszty zespołu oraz niemniej słynnych "oh-ho" Anity Pallenberg i Marianne Faithful. Atutem tej pozornie kakofonicznej piosenki jest niewątpliwie szokujący (jak na tamte czasy) tekst. Mick przedstawiający się jako "man of wealth and taste" dopilnował, aby "Piłat umył rączki", osobiście zabił cara, pojeździł nawet czołgiem podczas wojny błyskawicznej. Historia ludzkości i Lucyfera w wersji The Rolling Stones. Któż bardziej "zły"? Człowiek czy rzekomy Diabeł? Sataniczne fascynacje wokalisty związane były z osobą Kennetha Angera, amerykańskiego reżysera horrorów, prywatnie czciciela Władcy Piekieł. Poglądy dobrego znajomego Jaggera, a także zachwyty Micka nad "Mistrzem i Małgorzatą" Bułhakowa przyczyniły się do powstania jednych z najbardziej udanych liryków w historii rocka.

Nawiedzone tempo spada w kolejnych utworach. "No Expectations" snuje się leniwie. To po prostu smutny blues, z nadającymi ton gitarami akustycznymi. W "Dear Doctor" Stonesi robią małą wycieczkę w kierunku country. Melodię wspiera doskonały tekst, bawi szczególnie recytowany oszukańczym falsetem "list" od niedoszłej małżonki do bohatera tej lekko alkoholizowanej historyjki. Po chwili znów wracamy do bluesa. Kolejna piosenka z wybijająca się ponad dźwięki warstwą liryczną. Bezpośrednie stwierdzenia: "Parachute woman, land on me tonight", "Parachute woman, will you blow me out?" nie pozostawiają złudzeń co do życzeń Micka. Dziś, kiedy w radiu słychać "fuck" w co drugim zdaniu tak zwanych popularnych szlagierów, dziwne wydawać się może oburzenie ówczesnych nabożnisiów i stróżów tak zwanej moralności. Jednak "Spadochroniarka" była zapewne pełnoletnia, dwie inne groupies ze "Stray Cat Blues" już nie. Podczas tournee po USA śpiewając ten utwór Jagger "obniżał" jeszcze wiek "drapiącej panienki" do trzynastu lat. Cóż, prowokacja zawsze była wpisana w wizerunek zespołu. Fani mieli świadomość, że teksty Stonesów nie są bynajmniej wyssane... z palca. O libertyńskich ekscesach członków The Rolling Stones donosiły środki masowego przekazu nakręcając tym samym spiralę popularności grupy.

Grzeszki artystów opisywane w lirykach były jeszcze do zniesienia dla niechętnej zespołowi części władz Stanów Zjednoczonych. Problemy pojawiły się kiedy chłopaki zaczęli komentować wydarzenia polityczne. Wspomniane już perypetie "Street Fighting Man" zaszkodziły promocji naprawdę udanego utworu. Genialna rytmika, śpiewający z przejęciem Jagger (oprócz "Sympathy for the Devil" chyba najbardziej zaangażowany wokal na albumie), świetnie zgrane gitary to wszystko w nieco ponad trzy minuty tworzy piosenkę, która nie mogła stać się hymnem wymyślonych jankeskich komunardów (dlaczego? DOKŁADNIE posłuchajcie tekstu). Zamykający album "Salt of the Earth" to także intrygujący utwór. W przybierającej formę hymnu (do takiego stanu fragment numer 10 doprowadza świetna partia... chóru) piosence Mick ogłasza: "Let's drink to the hard working people, let's drink to the salt of the earth", ale za chwilę: "And when I search a faceless crowd a swirling mass of gray and black and white they don't look real to me in fact, they look so strange". Peany na cześć niższych warstw społecznych czy szyderstwo utracjusza zarabiającego krocie? Muzycznie na pewno niezwykle udane połączenie różnych konwencji. Partia klawiszy równie wyrazista jak jeden z przewodnich motywów "Jig-Saw Puzzle". To właśnie w piątym utworze, w którym można doszukać się pewnych korelacji z twórczością Bob Dylana, Brian Jones eksploatuje mellotron przyczyniając się do budowana tła w podobny sposób jak w "Paint It Black" (tam gra na sitrze). "Prodigal Son" (wersja oryginalnej kompozycji Roberta Wilkinsa) i "Factory Girl" to podobnie jak "Dear Doctor" koktaile z porządnie wymieszanych bluesowych składników.

Bzdurne jest twierdzenie, że żaden z albumów The Rolling Stones nie jest rewolucyjny. W "Beggars Banquet" nie należy szukać nowatorskich i wyprzedzających cały świat o lata świetlne pomysłów na kompozycje. Niczego takiego tu nie ma. Jest kilka genialnych utworów potwierdzających nieprawdopodobnie wysoką formę duetu Jagger/Richards i zapowiadających jej stabilizację na kolejnych albumach, jest kilka bardzo dobrych piosenek "w starym stylu", ale wielkość "Bankietu Żebraków" w dużej mierze tworzą teksty. To właśnie liryki Jaggera są rewolucyjne. Poruszanie tematów, którymi do tej pory nie zajmowały się zespoły z pierwszych miejsc list przebojów musiało spowodować obyczajowy szok. Stonesi nie przestawali prowokować, w ich późniejszej twórczości nie raz piosenki wywoływały oburzenie: "Brown Sugar", która na "Sticky Fingers" wraz z "Sway" i "Wild Horses" tworzy jeden z najlepszych zestawów otwierających rockowy album, narkotyczna "Sister Morphine", rzekomo rasistowska "Some Girls" ("Black girls just wanna get fucked all night"). Często artyści bywali źle zrozumiani. Mick, autor cytowanego powyżej wersu wie o czym śpiewa, gdyż przeprowadził z pewnością wiele doświadczeń empirycznych, co zaprzecza tezie o niechęci do dziewcząt o innym niż biały kolorze skóry.

"Niegrzeczny" image będący pomysłem pierwszego menadżera na stałe przylgnął do The Rolling Stones. Zawsze był jednak dodatkiem do prezentacji najwyższej jakości muzyki. Dzieła zespołu z lat 1968-1972 oraz "Some Girls" z 1978 roku trwale zapisały się w historii rocka. I jakkolwiek banalnie by to brzmiało, po upływie kilku dekad nie zestarzały się ani trochę.

Witek Wierzchowski (12 września 2005)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także