Plusy i minusy

Zdjęcie Plusy i minusy
Zdjęcie Plusy i minusy 1

Albumy albumami, single singlami, ale to przecież nie wszystko. Ten rok to też mnóstwo wydarzeń okołoalternatywnych, rozwoju nowych i znanych już wcześniej zjawisk, a także innych rzeczy, które choć ciężko nazwać, to dały się nam we znaki. W tym roku, banalnym hasłem „Plusy i Minusy”, pilotażowo publikujemy kilka, jak nam się wydaje, ważniejszych typów. Nie, nie twierdzimy, że to wszystko jest na czasie, bo przecież kilka z tych pozycji równie dobrze mogłoby podsumować rok 2007 czy nawet 2006. Nie twierdzimy też, że mamy prawo krytykować zjawiska, które ogólnie rzecz biorąc, nie są naszą działką. A już broń Boże nie uważamy, że te teksty coś zmienią. Ale jakieś zdanie mamy i to jest doskonała pora, aby je wyrazić. Potraktujcie to więc jako luźny komentarz do roku 2008, jako niezobowiązujące budowanie napięcia przed Najważniejszym. Mamy nadzieję, że „gdy za rok się spotkamy”, wszystkiego będzie więcej. No, ale w tym to i Wy możecie nam pomóc. A, i celowo ominęliśmy kilka ważnych typów, takich jak na przykład CENY PŁYT czy POPULARNOŚĆ EMO. Styczeń to za wcześnie, aby o tym pisać, nie chcemy rozjątrzać ran.

PLUSY

„Inteligentny pop”

W odpowiedzi na uwagę o niskiej zawartości gitar na październikowej imprezie Screenagers we Wrocławiu, Łukasz Błaszczyk zażartował: „Teraz Screenagers to portal o popie”. Uprzedzając pytania należałoby nadmienić, że „teraz” niegdysiejsza alternatywa zupełnie poddała się dominacji tego okropnego popu. Ale po kolei.

Rok 2007 to był dziwny czas; z jednej strony, ukazywały się ważne albumy niepodrabialnych indywidualistów, a innowatorzy podążali własnymi, samotniczymi ścieżkami; z drugiej, w obrębie wielkich muzycznych religii – gatunków, pogłębiały się kryzys i stagnacja. Chwaleni Animal Collective czy Studio, abstrahując od jakości ich propozycji, nie stanowili o obliczu indie w 2007 roku, bo też nie pociągnęli za sobą innych – pozostali ostatnimi sprawiedliwymi na scenie, a gitarowe granie i freak-folkowa kontrkultura, które rządziły przez większą część dekady, nie wydawszy ani jednego znaczącego albumu na przestrzeni poprzednich 12 miesięcy, spektakularnie zdychały. W kryzysie wartości powstała pustka, którą jakaś moda musiała zagospodarować. W 2008 roku odczuwaliśmy potrzebę wyhajpowania bezpiecznej estetyki, co i artystów, i słuchaczy wyprowadzi z tego mroku niedookreślenia. Muzyka nie znosi próżni, a za plecami gitarzystów od dawna czaili się zorientowani na brzmieniową precyzję producenci. Kiedy więc jękliwy rock przestał być wystarczająco alternatywny, pojawiła się szansa, by ostatecznie uszlachetnić przepięknie rozwijający się w tym dziesięcioleciu pop.

Gdy się nad nim zastanowić, pop jest być może jedynym w latach 00. faktycznie ewoluującym gatunkiem mainstreamu. O ile bowiem przez kilka ostatnich lat skupiał na sobie coraz większą uwagę środowiska, o tyle na przełomie 2007 i 2008 roku, za pośrednictwem m.in. Cut Copy czy Ladyhawke, definitywnie przełamany został stereotyp popu jako estetyki MTV, a – cytując Afrojaxa – syntezatorowe brzmienie „osiągnęło – nie tylko w swojej niszy – zasrane apogeum”. W końcu indie dzieciaki nie musiały szukać obiektów westchnień na kartach „Bravo”. Więcej: czy ktoś pamięta, co w tym roku robiły Kylie czy Brit? Alternatywa produkując własne gwiazdy, ostatecznie oswoiła przebojowe melodie i cukierkową stylistykę. I bardzo dobrze się stało! Bo ambicje tejże alternatywy w połączeniu z zabójczo rajcownym charakterem mainstreamowej łatki okazały się wystrzałową mieszanką. Ci wspomniani wcześniej producenci zadbali, by parkietowe wymiatacze 2008 roku nie były li tylko nośnikami melodii, ale by się wprost skrzyły nadmiarem fantastycznych detali, dających się w nieskończoność rozkminiać niuansów. O ile więc w poprzednich dekadach mieliśmy wirtuozów instrumentów, o tyle rok 2008 udowodnił, że w tej dekadzie wirtuozi usiedli za konsoletami. Skoro więc „zasrane apogeum”, należy liczyć się z nieodległym zobrzydzeniem mody przez ów nadmiar. Ale póki co – cieszę się. Bo pod skorupą syntetycznego brzmienia drzemią oznaki od dawna w muzyce popularnej nie słyszanej pasji. Taneczna motoryka i seksowne hooki zdradzają inspirację czarnym brzmieniem, kolejnym pariasem indie-świata. W ten sposób rok 2008, przez samookreślenie znajdującej się na rozdrożu alternatywy, pogrzebał w moich oczach szansę na zapamiętanie ostatnich lat jako epoki jakiejś nowej rockowej rewolucji. Jakiej rockowej rewolucji? (ps)

Muzyka za darmo

Każdy wewnętrzny system prawny jest de facto niezależny od uregulowań zagranicznych, bowiem dopuszczenie podmiotów spoza grupy podmiotów prawa krajowego do praw i obowiązków tego prawa zależy tylko od dobrej woli „systemu”. Dlatego można by nieco pochopnie uznać, że porozumienia, które założyciel Deezer.com, Jonathan Benassaya podpisał z francuskim odpowiednikiem ZAiKSu, mają się nijak do legalności działań polskiego internauty. System pozostaje jednak cwańszy niż chciałoby wielu jego krytyków, a ta pozornie dla nas nieistotna historia jest kolejnym ważnym krokiem na drodze muzycznej emancypacji.

Deezer.com to francuski portal, który zupełnie darmo i absolutnie legalnie, w postaci zadowalających streamów, udostępnia użytkownikom Internetu setki tysięcy utworów do odsłuchu. Po początkowych problemach, których zdaje się doświadczać każda tego typu inicjatywa (pisałem już o upadku serwisu Qtrax), w połowie 2008 roku działalność Deezer ruszyła pełną parą. Szefostwu firmy udało się namówić do współpracy nie tylko organizację francuskich artystów, ale też koncern Sony BMG, który autoryzował udostępnienie ok. 165 000 swoich utworów. Inaczej jednak niż podobne w idei Pandora czy Rhapsody, portal Benassayi nie ograniczył swych usług do odbiorców z jednego państwa czy kontynentu. Zasoby BMG zostały otwarte dla całego świata. Co więcej: działalność ta znalazła podstawę nie tylko w lokalnym ustawodawstwie, ale w prywatnoprawnej umowie, której doniosłość może w tej precedensowej sytuacji okazać się nie do przecenienia. Jeśli bowiem strony umowy osiągnęły konsensus, Sony BMG także w innych krajach nie będzie dochodzić naruszenia swych praw. Jeśli zaś biznes ten okaże się dla wytwórni lukratywnym, z pewnością pociągnie za sobą kolejne podobne porozumienia.

W końcu darmowa muzyka nie skończy się na Deezer.com. Universal, który zerwał rozmowy z francuskim portalem, zarzucając mu bezprawne wykorzystanie utworów należących do tej wytwórni, uczynił to podobno, by rozkręcić własny, wzorowany na Deezer interes. Tym samym na naszych oczach urzeczywistnia się idea kilka lat temu snuta przez Davida Byrne’a: idea muzycznej biblioteki, z której każdy może korzystać według swojego uznania, ograniczony tylko wrażliwością uszu. Nie pozostaje nic innego, jak powiedzieć: korzystajmy! (ps)

Rok koncertowy

Najstarsi górale nie pamiętają chyba takiego wysypu w dziedzinie występów na żywo. Gdy kilka lat temu ruszał Open’er, nawet z najbardziej zatwardziałych środowisk słychać było pomruki uznania: „no, The White Stripes słabi, ale dobrze, że coś się dzieje”, „ja to Goldfrapp średnio, ale czemu by się nie przejechać”. Ile to lat minęło od tamtego czasu? Cztery? A kogo w 2008 zadowoliłby Open’er? W tym roku trzeba było wybierać. Animal Collective, Lambchop, Lightning Bolt, Roisin Murphy, Mount Eerie i wiele innych, mniej lub bardziej ważnych. Nowa Muzyka w Cieszynie, Unsound w Krakowie, Malta w Poznaniu, Transvizualia w Trójmieście. Podobno Gwiazdy Rocka uwielbiają polską publiczność. Mówi się, że szaleje ona w ramach wdzięczności za sam przyjazd do kraju, gdzie nikt nie przyjeżdża. Kiedyś gdzieś to wyczytałem. Wygląda na to, że te czasy mijają bezpowrotnie, i dobrze. Niczym przecież nie różnimy się od zachodniej publiczności, no, może poza tym, że lubimy sobie czasem stadionowo zaklaskać do werbla. (ak)

Off Festival

Temat właściwie wyczerpany, a i tak nadaje się na osobnego plusa. Kiedy Opener ostatecznie wskoczył na pozycję, na której prawdopodobnie znajdować się miał od początku, to jest swoistego mainstreamu w niezalu, Off Festival rozbłysł jako doskonała do niego alternatywa. W 2007 roku była to jeszcze alternatywa dosyć obskurna, ale po tegorocznym line-upie chyba nikt nie ma wątpliwości, że król jest tylko jeden. Powoli odsłaniane gwiazdy festiwalu, w przeciwieństwie do typów „konkurenta”, nie wywoływały uczucia zażenowania. Były same zaskoczenia: Mogwai? Of Montreal? Iron&Wine? Clinic? Menomena? Max Tundra? Za 75 złotych? I co, słabo? To macie jeszcze Deerhoof na jesień! W internecie już roi się od próśb do Artura Rojka, którego z tej okazji okrzyknięto pierwszym mecenasem niezalu w Polsce. My swoich typów nie dajemy. Ufamy i życzymy powodzenia w tym roku. (ak)

Polska muzyka niezależna

Nie to, że w latach ubiegłych było jakoś tragicznie źle. Wiadomo, nie było najlepiej, ale i tak kilka ważnych płyt powstało. Wiecie pewnie o jakich albumach mowa. Ale to były pojedyncze wybryki młodych zdolnych. I na tym polu rok 2008 przyniósł przełom, albowiem mimo braku jakiegoś dominatora widać wyraźnie, że na całej linii coś drgnęło. Do tej pory nasze rodzime zespoły niezależne można było podzielić ogólnie na dwa obozy: grupy nieudolnie zrzynające z zachodniego indie oraz w dużej mierze pretensjonalne próby stworzenia czegoś bardzo polskiego (nie wiem, Maria Peszek? Pogodno?). Ciężko było znaleźć w tym wszystkim jakiś środek. A przydałyby się właśnie zespoły, które oprócz tego, że nadążają za tym, co dzieje się na świecie, potrafią również w lekki sposób dorzucić coś oryginalnego, nie groteskowego. Bądźmy optymistami. To szalone wyzwanie, ale przecież Szwecja może być dla nas doskonałym wzorem. Zresztą przykładów dobrej adaptacji zachodnich trendów nie trzeba szukać tak daleko – przecież nasz hip-hop poradził z tym sobie znakomicie. Pewnie jeszcze kilka ładnych lat minie zanim to samo spotka resztę muzyki niezależnej, czy to rockowej, czy elektronicznej, ale kto wie, czy to właśnie ubiegły rok nie był początkiem lepszych czasów. Nie ma chyba sensu wymieniać wszystkiego, co w tym roku miało prawo ucieszyć indie-patriotów. Większość tych typów znajdziecie w Polska 2008 do przerwy, a także w shortach. Dwie płyty znalazły się nawet w podsumowaniu rocznym i to na nie byle jakich pozycjach... Ale to pojutrze. (ak)

MINUSY

Reszta świata a muzyka niezależna

Rok 2008 to też czas, w którym środowiska na co dzień niezajmujące się raczej kulturą niezależną, próbowały pochylać się nad „rodzącą się w Polsce sceną indie rockową” oraz ogólnie „modą” na „popularną ostatnio stylistykę indie”. Tak, to jest właśnie jeden z tych typów, które mogłyby się znaleźć na podobnej liście rok, i dwa, i trzy lata temu. Nam teoretycznie nic do tego, bo wiadomo, że to z założenia dwa różne światy. Ciężko jednak przejść obojętnie obok takich perełek jak słynna już „recenzja” Out of Tune w „Polityce” autorstwa Mirosława Pęczaka. A ile pół-anonimowych bzdur wyczytać można było przy okazji komentowania przez rozmaite dzienniki wakacyjnych festiwali. Czemu tak się tego czepiamy (nie tylko zresztą my) i czemu mamy do tego prawo? A temu, że widmo spłaszczenia całego zjawiska jest całkiem realne, a każda taka recenzja, jak ta powyżej, przybliżają muzykę indie (nie bójmy się tego słowa) do betonu, zaś każdy niekompetentny artykuł w prasie opiniotwórczej wprowadza w obieg fałszywe wyobrażenia, tak o muzyce, jak i o jej słuchaczach. Na dłuższą metę to potwornie szkodzi. Nie chcemy drugiego Woodstocku, nie życzymy robienia sobie z indie rocka drugiego grunge’u. Wystarczy, że rock reprezentuje ambitny zespół Coma, a głosem pokolenia jest podobno Grabaż. To nie tak miało wyglądać w wolnej Polsce, to wszystko nie tak... Po wydaniu „Divertimento” Borys Dejnarowicz próbował zawalczyć z zaminusowanym tu środowiskiem. Sposób realizacji kontrowersyjny, ale idea przecież szczytna. „Sfrustrowanych amatorów” apelu ciąg dalszy: zostawcie niezal, staruszki.

I z ostatniej chwili: Robert Sankowski prognozuje w Gazecie Wyborczej: „rok 2009 będzie należał do muzyki inspirowanej disco z lat osiemdziesiątych”. Nie możemy się doczekać! (ak)

Zamieranie dyskusji na tradycyjnych forach

Ten rok zapamiętamy również z powodu ostatecznego zwycięstwa Web 2.0 nad młodzieżą, także w dziedzinie komunikacji jako miejsca wymiany poglądów. Złośliwi powiedzą, że to tylko skostniałe forum Screenagers powoli umiera i zaczynamy się spinać. Ale powiedzcie – czy nie zauważyliście powolnego zamierania wszelkich innych forów? Na tych, na których pisze się jeszcze cokolwiek, rozmowy polegają głównie na wymianie kilku zdań. Pytanie: „Polećcie coś w klimacie pierwszych dwóch płyt francuskiego Gong”, odpowiedź: „sprawdź Strawberry Alarm Clock, imho dużo lepsi”. Wariant z odpowiedzią jest tu oczywiście optymistyczny. Szautboksowanie rozmów stało się powszechne, a przecież to nie jest tak, że internauci głupieją i nie potrafią rozmawiać, wręcz przeciwnie. Wprawdzie dopóki gdzieś potrafią toczyć się jeszcze ciekawe dyskusje o muzyce, dopóty nie ma co ogłaszać klęski „treściwych”(?) rozmów. Ale coś jest na rzeczy. Zresztą, z drugiej strony – czy ktoś będzie za tym tęsknił? Co więcej – skoro upadają fora w tradycyjnej formie, może nadchodzi również koniec miejsc takich jak opiniotwórcze serwisy muzyczne (przynajmniej w formie obecnej)? Być może ta tendencja wkrótce się rozpowszechni i zamiast kilku wyznaczających trendy serwisów, będziemy mieli niedługo dziesiątki pojedynczych osób lobbujących fora, shoutboksy, tworzących własne blogi, wokół których orbitować będzie kilkunastu czytelników (również coś tam piszących). To także wina (lub zasługa) Web 2.0, które dając nieograniczony dostęp do muzyki, stworzyło tysiące znawców. Internauci zaczynają ufać samym sobie i nie potrzebują już żadnych przewodników. No, ale czy aby na pewno? (ak)

Moda młodzieżowa

Szał na paski uspokoił się kilka lat temu. Na arafatki również, tyle że trochę później. Na kolorowe rajstopy chyba też, ale sprzeczał się nie będę. Trampkami wszelkiej maści, nawet tymi Z LONDYNU wszyscy rzygają, ale tu ciężko o jakąś dobrą alternatywę. W tym roku rządziły chyba rejbenoskie okulary. Jak ktoś nie miał, to zabierał mamie lub babci – nieważne czy przeciwsłoneczne, mogły być zerówki, mogły nawet szkieł nie mieć. Czarne, białe czy czerwone – nieważne, poważnie. No i odwieczny, zdawałoby się, pojedynek: ortalionowe gacie vs. wąskie czarne zwisy. Czy to źle? Nie, chyba nie, kolory to dobra rzecz. Ale kurczę, pomyślcie, czy taki bigos jest apetyczny. Podobno przyszły sezon ma być opanowany przez koszule w kratę (co i tak jest podobno propozycją spóźnioną o rok). Czy jest to spowodowane nawrotem mody na ROCKOWE GRANIE, czy na odwrót – trudno powiedzieć. Pewnym jest natomiast, że przy tak rozwiniętym zmyśle estetycznym, jaki mieliśmy okazję podziwiać w czasie wakacyjnych festiwali, na zwykłej koszuli w kratę to chyba młodzież nie poprzestanie. Założę się, że wkrótce zaatakuje nas jakiś szałowy detal, który przegryzie ten zwykły, prosty wzór! Gigantyczne korale? Okulary z penisem? Ze strony Screenagers proponuję męskie kozaczki i brokatowe rękawiczki. Cokolwiek to będzie, pewnie się nie zawiedziemy. (ak)

Poziom tanecznego „indie”

Coś było na rzeczy już w 2007 roku, kiedy całkiem sensowną układankę rodzimych imprez z niezależnym (czy bardziej: dobrym, niedostępnym gdzie indziej) popem zaczęła zalewać fala manieczkopodobnej, odwołującej się do najniższych instynktów elektroniki, przetaczającej się przez tysiące śmieciarskich blogów mp3. (Dziś każdy z szybkim procesorem i niezłym łączem może być remikserem. Ba, „producentem” nawet. Wystarczy umiejętność dotarcia do Rapidshare, chwila ćwiczeń i już trzydzieste czwarte w danym tygodniu opracowanie taneczne utworu „Hearts On Fire” DJ Coś-Tam-Gówno Remix ląduje na HypeMachine. Nie jest ważne, że jego poziom nijak się ma do bajeczności oryginału, a z głośników wydobywa się zwykłe pierdzenie. Grunt, że jest to opracowanie w nowym nurcie nu-miami-ghetto-baile-fidget-fluoro-funk.) W minionych dwunastu miesiącach ten trend dopełnił się: sympatyczne niegdyś noce o pozytywnych wibracjach zamieniały się w festiwale lansu i olimpiadę niegrzeczności, a zwykłe miksowanie muzyki do tańca stało się nie mniej poważnym zajęciem niż administrowanie kancelarią premiera. Możecie to potraktować jak zrzędzenie dziada (kwestia pokoleniowej zmiany, być może – akurat byłem na pierwszym warszawskim Indie Pop Night wiosną 2004 roku, niektórzy dzisiejsi bywalcy najmodniejszych klubów wcinali wtedy kaszkę), ale pomijając wszystko, chodzi tu tylko o prostą i smutną konstatację: it’s not at all about music anymore. (ka)

autorzy: Artur Kiela (ak), Paweł Sajewicz (ps), Kuba Ambrożewski (ka) (6 stycznia 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Emu
[8 stycznia 2009]
Tylko że te zjawiska są jeszcze starsze. Ale ok, zrzućmy winę na to, że w zeszłym roku nie było takiego podsumowania więc nie można było o tym wspomnieć.
PS
[8 stycznia 2009]
>>Trochę spóźniona teza (podobne wnioski wyciągnąłem ponad rok temu), bo efekty tego dziś widać już gołym okiem, ale i tak miło że ktoś wreszcie się w tym temacie wypowiedział.

ej, wiadomo, że nie odkrywamy nowej galaktyki, tym bardziej, że nawet na łamach TEGO serwisu temat był już poruszany. w moim artykule <palacz>

ale przecież już we wstępie zaznaczaliśmy, że celem plusów nie było stawianie rewolucyjnych tez, ale podsumowanie zjawisk widocznych od przeszło roku.
Emu
[8 stycznia 2009]
>> Co więcej &#8211; skoro upadają fora w tradycyjnej formie, może nadchodzi również koniec miejsc takich jak opiniotwórcze serwisy muzyczne (przynajmniej w formie obecnej)? Być może ta tendencja wkrótce się rozpowszechni i zamiast kilku wyznaczających trendy serwisów, będziemy mieli niedługo dziesiątki pojedynczych osób lobbujących fora, shoutboksy, tworzących własne blogi [...]

Trochę spóźniona teza (podobne wnioski wyciągnąłem ponad rok temu), bo efekty tego dziś widać już gołym okiem, ale i tak miło że ktoś wreszcie się w tym temacie wypowiedział.
Gość: andrew innes
[8 stycznia 2009]
az dziw bierze ze szanowni panowie ze screenagers nie zauwazyli i omineli takie wydarzenie jak vena festival. smiem twierdzic ze to najwiekszy plus mijajacego roku, powstało znikąd a mielismy primal scream i revivalowe happy mondays!
artur k
[8 stycznia 2009]
*rzuca się w oczy
artur k
[8 stycznia 2009]
Oj tam wszystko. Zresztą nie chodziło mi o krytykę pojedynczych *ciuszków*, tylko o to co dzieje się, gdy założy się kilka takich rzeczy na raz. Po prostu coraz częściej na ulicach rzuca się ten okropny brak umiaru i właśnie na to chciałem zwrócić uwagę. Ostatecznie to nie jest takie ważne, a ja, wbrew pozorom, nie jestem na te rzeczy tak wrażliwy, jak mogłoby wyniknać z tekstu. Pozdrawiam.
(A koszula w kartę to super rzecz, sam wczoraj kupiłem.)
Gość: Żenująca
[7 stycznia 2009]
Mam pytanie do Artura Kieli: jak powinna ubierać się młodzież, skoro wszystko zostało skrytykowane?
iammacio
[7 stycznia 2009]
@I z ostatniej chwili: Robert Sankowski prognozuje

hehe. jako aktywny blogger trzyma reke na pulsie;p
PS
[7 stycznia 2009]
bo darmowe spotify jest dostępne tylko w ograniczonym wymiarze. np. w polsce już nie (tylko wersja premium). a deezer jest absolutnie darmowy i jego baza danych stale się poszerza. te 165 000 utworów to tylko wkład BMG. przekonuje mnie po prostu idea muzycznej biblioteki, z której można korzystać nawet bez rejestrowania konta. poza tym, zupełnie subiektywnie oceniając, deezer wydaje mi się z legalnego punktu widzenia najgłośniejszym tego typu przypadkiem
Gość: 17
[7 stycznia 2009]
ale czemu piszecie o deezerze, a nie o spotify? nie znam tego pierwszego serwisu, ale z waszego tekstu wynika, że ma nieporównywalnie mniejszą bazę danych
PS
[7 stycznia 2009]
>nie chce wyjść na hejtera ale od dawna na screenagers od >poczatku do konca tak ciekawego artykułu nie dorwałem.

ale to koniec końców jest komplement pod adresem autorów, a nie hejt-koment? no chyba, że ja czegoś nie zrozumiałem. ale w razie czego: dzięki za dobre słowo ;)

poza tym, oczywiście wszystkie dzieciaki wiedzą, że KAŻDY artykuł na screenagers jest zatrważająco dobry. <palacz>
Gość: innuendo
[7 stycznia 2009]
myślę podobnie, bardzo podobnie. A jeśli chodzi o modę młodzieżową - arafatkę kupiłam w ubiegłym roku, bo musiałam. Noce na openerze są baprawdę bardzo zimne, you know!
Gość: szczur
[7 stycznia 2009]
nie chce wyjść na hejtera ale od dawna na screenagers od poczatku do konca tak ciekawego artykułu nie dorwałem. nie chodzi nawet o trafność spostrzeżeń, ale.
Gość: Double Trouble
[7 stycznia 2009]
Klap Klap Klap za ostatni akapit.
M.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także