16 hymnów 16 lat III RP

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP

Spotyka się dwóch polskich muzyków.

- Wiesz co? Wydałem nową płytę.

- A tak, kupiłem ją.

- A więc to ty...

Ten dowcip jest śmieszny, choć żarty z samej definicji są nieśmieszne. Coś co stara się być śmieszne, staje się karykaturą dowcipu albo budzi śmiech politowania. Analogicznie z polską muzyką: kiedy starała się być „jajcarska” straszyła buractwem, o czym pisze Kuba w recenzji T-raperów. Teraz po raz kolejny takie faux pas popełniło ZPAV. Aby dostać złotą płytę nie wystarczy obdarować kilkoma egzemplarzami całego bloku, wystarczy własna rodzina. Kto pamięta te złote czasy gdy polskie albumy sprzedawały się w liczbie setek tysięcy sztuk? Jasne, teraz mp3, piraci (wtedy to dopiero byli!) i wojna w Iraku, ale choć mieliśmy gorsze samochody i brzydsze autobusy to płyt kupowaliśmy w bród. Była chyba w tej polskiej muzyce jakaś wstydliwa prawda, jakaś autentyczność. Teraz nikt nie kupuje polskich płyt. Nie ma się co dziwić, bo jeśli ktoś za dwadzieścia lat włączy „Słowa” Gosi Andrzejewicz, to czy one mu coś powiedzą, czy czegoś się z nich dowie? Nie. Zapewne z piosenki Dywizjonu Despekt też nie, ale jak przeczyta ten artykuł to zrozumie. Dajecie.

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 1

Formacja Nieżywych Schabuff – Klub wesołego szampana [1989]

Jeśli wczesne dzieciństwo kojarzy mi się z czymś wyraźnym, to takim wspomnieniem bez wątpienia jest Lista Przebojów Trójki – fenomen głównie lat osiemdziesiątych, dziś zjawisko raczej trzeciorzędne, nie nobilitujące artystów nawet w połowie tak jak przed laty, ale kiedyś? To było coś, serio – pierwsze nagrywane w podnieceniu kasety, emocje jak na meczu, no i spisywane na kartkach poszczególne zestawienia – właściwie to na notowaniach LP3 uczyłem się pisać i wiem, że nie tylko ja. Nie bez przygód to przebiegało, inwencja polskich grup w tamtych czasach nie pozostawiała wiele do życzenia, mącąc w głowie pięciolatkom, niepotrafiącym pojąć dlaczego „schabów” nagle zmutowało w „schabuff”. Słuchając po latach przerwy „Klubu wesołego szampana”, a więc największego przeboju Formacji z pierwszego i chyba jedynego nie-do-końca-ściekowego albumu zespołu pt. „Wiązanka melodii dla młodzieży” (drugi pamiętany przeze mnie hit – „Palę faję”), dostrzec można przede wszystkim zadziwiająco wyraźny nowo-, żeby nie powiedzieć zimnofalowy rys utworu, te bębny i bas brzmią niemal jak The Cure circa 1981 (niebagatelny refleks nadwiślańskich wykonawców). Miejsce wśród najbardziej charakterystycznych polskich piosenek zapewnia jednak „Klubowi” tekst, czysta abstrakcja, z którą ścigają się chyba jedynie wersy Beaty Kozidrak (różowa kula porwała mnie, eee?). Nie sądzę, żeby od tamtej pory ktoś w kategorii tak-idiotyczne-że-aż-genialne bardziej się wykazał (a gdybym był krogulcem, to co byś powiedziała?). Tak więc „Klub wesołego szampana” – dziewiętnaście tygodni w zestawieniu, z pierwszego, na pierwsze. (ka)

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 2

Elektryczne Gitary – Wszystko ch** [1991]

Serce się kraja wobec profanacji naszych pięknych narodowych idiomów. Oto nawet światły działacz opozycji wieńczy swój paszkwil pod adresem urzędującego premiera legendarnym „kończ Waść wstydu oszczędź”, co ciekawe, jakoby to mości Jarosław miał sobie oszczędzić wstydu, zrzekając się pełnionej funkcji. Widać więc nie tylko motłochowi, ale i szacownym parlamentarzystom potrzeba solidnej weryfikacji kontekstu w jakim błagający o litość Kmicic wypowiadał te słynne słowa. Takiej też weryfikacji winno podlegać gotujące krew w żyłach użycie popularnego hasła „wszystko chuj”, będące w obiegu od pamiętnej piosenki z roku ‘91. Ulica i blogosfera nie pozostawiają bowiem wątpliwości, zwrot ten jest dziś postrzegany jako skrót, tudzież substytut dla powiedzenia „wszystko chuj strzelił”, od biedy „szlag trafił”. Oto swe smuty – od dramatycznego rozstania po zabrudzoną sukienkę – mocno przybita Ania z niby dystansem przelewa, utożsamiając się z podmiotem Sienkiewiczowskiej piosenki. Quasi-nihilistyczny manifeścik wygłasza na młodzieżowym forum niepokorny Karol, powołując się na ten sam liryk, zaraz obok Księgi Koheleta. Tymczasem nie trzeba chyba wielkiej przenikliwości by stwierdzić, że „Wszystko ch**” to utwór w żadnej mierze nie minorowy. Pobrzmiewający na studenckich bibach raczkującego kapitalizmu kształtował osobowości pierwszego pokolenia polskich japiszonów, ludzi sukcesu i kwiatu III Rzeczypospolitej. „Nieważne jak się robi, ważne że się robi”, głosił napis na ścianie.. Sienkiewicz deklamując „wszystko chuj” nie ma bynajmniej przysłowiowych much w nosie, nie tapla się w rynsztoku ani nie śpi pod mostem. On osiąga ostatnie stadium świadomości. Żeby przeto móc TAK powiedzieć „wszystko chuj”, trzeba życie umiejętnie złapać za rogi. I Bóg mi świadkiem, jakżesz pragnę kiedyś dożyć takiej możliwości. Póki co jednak w trywialnych sytuacjach zalecałbym sprawdzonej i niewiele dłuższej formułki „wszystko ch** strzelił”, bo „Wszystko ch**” to wbrew pozorom utworek diablo transcendentny. (pa)

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 3

IRA – Mój dom [1991]

Grupę IRA pamiętam z początku lat dziewięćdziesiatych jako naczelnych przedstawicieli krajowego rocka rolniczego (czy jak to się wtedy mawiało – soft-metalu), zapatrzonych we wzory Whitesnake, Bon Jovi lub najpopularniejszego zespołu świata A.D. 1991 czyli nie żadnej Nirvany a GANZES ROŁZES (ok, oni akurat nie byli agro-rockiem). A teraz najlepsze. Gdyby tylko Szymon Wydra albo Nickelback mieli piosenki z takim WYPIERDEM i JAJEM jak „Mój dom”, pierwszy zrecenzowałbym ich płyty na Screenagers. Mocarny hard-rockowy riff, stadionowo ustosunkowana sekcja rytmiczna, vanhalenowska solówka, wreszcie ciarkogenne ryki Gadowskiego porywające tysiące gardeł. Sen o Ameryce czyli zdaje się jeden ze standardowych motywów twórczości radomian (na naszpikowanej irowymi szlagierami w rodzaju „Bierz mnie” płycie „Mój dom” z 1992 roku znajdujemy np. kompozycję „California”), przeplata się tu z fotografią Polski przełomu systemów: bezrobociem, kuroniówkami, ogólnonarodowym rozczarowaniem, a jednocześnie pierwszym zachłyśnięciem się wolnością: lubię nosić buty z wielkim czubem/ moje długie włosy to jest coś co lubię/ lubię pić piwo i palić skręty. Efektem jest prawdziwy patriotyczny hymn, pomimo wieku gimnazjalisty nie tracący na aktualności. Mój dom to te szare ulice/ mój dom to kolejka po pracę/ mój dom to ci smutni ludzie. I może ktoś właśnie strzałem rozpaczy chciał zorganizować grupie IRA koncerty w Londynie żeby tym utworem zawróciła setki tysięcy polskich imigrantów do kraju, a dlaczego ktoś inny na te koncerty nie pozwolił, to już temat na inne opowiadanie, więc otwórz Polsko oczy dziś, na szatański Unii zmysł. (ka)

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 4

Edyta Górniak – To nie ja [1994]

Nie wiem ile piosenek w zestawieniu ma tekst autorstwa Jacka Cygana, no ale tak jak w „Klanie”, tak i w największej piosence NASZEJ EKSPORTOWEJ GWIAZDY maczał swoje cyganowe paluchy legendarny „Gipsy King”. „To nie ja” to przykład doskonałego warsztatu tekściarskiego, podpartego uważną lekturą wielu dzieł. Motyw biblijny, latania (chcę się wzbić ponad świat), papierniczy (jestem białą, czystą kartką), meteorologiczny (niebo wieje chłodem) czy pijacki (nie dodawaj mi win) - to musiało zadziałać. I zadziałało – widownia eurowizyjna, pełna wszak poliglotów, uhonorowała polskojęzyczną piosenkę Edyty drugim miejscem w prestiżowym konkursie. Potem było życie celebrytki, listy przebojów za granicą (a jej cover „One & One” słyszałem kiedyś na basenie w Czechach), zainteresowanie mediów, nagłośniony konflikt z ojcem (nomen omen – Cyganem). Spadła biedna Edyta na samo dno, kiedy w 2002 roku brawurowo wykonała hymn na Mistrzostwach Świata w Korei i Japonii. To niestety były OSTATNIE PODRYGI ZDYCHAJĄCEJ OSTRYGI, szczególnie, że Górniak wypowiedziała wojnę mediom, które zbytnio ingerowały w jej życie prywatne. Teraz jest kim? Chyba nikim, chociaż wystąpiła niedawno w Opolu prezentując nową piosenkę – „Cygańskie serce” (jezu, znowu ten wątek). Edytka, nie lepiej Ci było być tą Ewą? (kjb)

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 5

Robert Janowski – Mury Jerycha [1994]

Kto się tam pokazuje, tego ja nie szanuję - grzmiał o Muzycznej Jedynce przed prawie dekadą KAZELOT na jednej ze swoich ostatnich w miarę strawnych płyt (a może tak mi się tylko teraz wydaje). Dziś po rzeczonym programie nie ma śladu, ale trzeba Wam wiedzieć, że był to jeden z fenomenów polskiej muzyki rozrywkowej pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Gwiazdami Muzycznej Jedynki byli tacy wykonawcy jak Jacek Skubikowski, Kasia Kowalska, stojący u progu kariery Hey, hipisowscy britpopowcy z Big Day czy egzotyczne dziś nazwy w rodzaju Atrakcyjnego Kazimierza (jako mąż i nie mąż był sprawcą wielu ciąż). Program w środowisku prawdziwych krytyków muzycznych ssał paukę, jednak zerowy prestiż nie grał roli, skoro Muzyczna Jedynka zapewniała wielu polskim, ekhm, artystom tłustą promocję we wszystkich ośrodkach regionalnych i przede wszystkim podstawowych kanałach radia i telewizji publicznej. Nie wiem czy to jest jasne, była to taka swoista comiesięczna Eurowizja w skali naszego małego kraju. Gdyby Gary Lineker zainteresował się tym zjawiskiem, powiedziałby pewnie o Muzycznej Jedynce, że to taki program, gdzie startuje kilkanaście piosenek, a na końcu i tak wygrywa Robert Janowski i wykonuje „Mury Jerycha”. Widzicie, gość był prawdziwym gigantem Muzycznej Jedynki. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć ile razy zwyciężał (Wikipedia podpowiada, że osiem - sic!), ale o wiele za dużo jak na atrakcyjność tej pretensjonalnej ballady. Kiedy program spadł z anteny, wypłynął jako prowadzący wiadomo-jakiego teleturnieju. Runęły mury Jerycha. Wygrywasz żubrzyka. (ka)

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 6

T-Raperzy Znad Wisły – Mieszko I [1995]

1995 to okolice pierwszego bodaj komercyjnego boomu na polski rap, a konkretnie „Albóómu” Liroya. Liczne próby szyderstwa z czegoś, co było w naszych warunkach nowiutkie, często przaśnością daleko prześcigały oryginały. Pamiętam dobrze ten pokutujący wśród co bardziej konserwatywnych środowisk stereotyp rapera jako podskakującego jak na sznurku, wymachującego łapami idioty ubranego w czapeczkę baseballówkę założoną obowiązkowo daszkiem do tyłu. W ten nurt teoretycznie łatwo też wpisać T-Raperów Znad Wisły, w cywilu Grzegorza Wasowskiego i Sławomira Szczęśniaka, autorów nadawanego gdzieś od połowy lat dziewięćdziesiątych satyrycznego „Komicznego Odcinka Cyklicznego”, którego poziom śmieszności oscylował w rejonach średnich żartów lepszego, podobnego „Za chwilę dalszy ciąg programu” tandemu Mann-Materna. Drugim znakiem rozpoznawczym KOC-a stał się kącik z krótkim raperskim kawałkiem układającym się w cykl „Poczet królów polskich” (były też cykle kolejne, m.in. o lekturach). Nie wiadomo właściwie czym wyjaśnić sukces (chyba wydawniczy również) różniących się od siebie jedynie tekstem, zupełnie kuriozalnych parodii, prawdopodobnie nie potrafią tego zrobić nawet sami autorzy. Faktem jest jednak, że Mieszko Mieszko, mój koleżko nawijało wówczas pół mojej podstawówki. A i pewnie niejedna klasówka poszła lepiej dzięki teraz skupcie się psubraty, bo ważniejsze padną daty. Wreszcie obowiązkowa puenta, bo czym byłby dobry rapowy kawałek bez elementu obraźliwego. Dobra dobra, dobra dobra, pocałujcie w dupę bobra. I wizerunek Wasowskiego na okładce „Pocztu” – czyż to nie genialne. (ka)

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 7

Nagły Atak Spawacza – Antyliroy [1995]

Właśnie po to Liroy jako samozwańczy MC przez bite 10 lat tułał się między Bugiem a Pirenejami i czekał na poklask, by później wszyscy mu podobni mogli wyjść z własnego kurwidołka i sami zacząć szczekać. Po to namawiał na „scooby dooby doo” jakąś oporną białogłowę, bym ja, pacholę pokolenia generała Daimosa mógł odwrócić czapkę na bok, zabazgrać marginesy zeszytów kalekimi tagami, sięgnąć po „Check Your Head” i jako zwieńczenie tego kształcącego cyklu, potraktować pana Piotra melą prosto z nerek. Po to Liroy lawirował ze swym językiem od tyłka do tyłka, po to zgarniał Fryderyki, po to jest wreszcie prominentnym działaczem przemysłu porno, by grupka poznańskich zazdrośników mogła pamiętnego roku ‘95, w jaskiniowych warunkach studia Czad, zarejestrować swoje neurozy. Ich efekt to jak tuszę niejedna rodzinna trauma. Ojciec roztrzaskujący kasetę o ścianę, macierz dzwoniąca po matkach kolegów, babka paradująca z wyimaginowanym pastorałem, dziadek pogrążony w modlitwie, słowem – jest co wspominać. Z perspektywy czasy trudno stwierdzić jak bardzo do kultowości tego paszkwilu przyczyniła się gówniarska podnieta z cyklu „jak oni fajnie przeklinają”. Nie wiem ile przypisać należy kapitalnemu bitowi Snoop Dogga. Nie wiem co takiego zrobił im ten biedny Piotr Marzec. Nie wiem, śmieszne to, smutne czy żałosne, wiedząc tym samym iż polski hip hop urodził rzeczy dużo mądrzejsze i że ten diss nawet jak na owe czasy stanowi bryndzę z nędzą. Gdy jednak po dziesięciu latach przychodzi słyszeć wiekopomną inwokację, co się czyta: joł skurwysyny, wy głupie kutasy, wy kurwy jebane wy dwa madasy, na sercu robi się cieplej niźli hrabiemu Rolandowi, gdy sami anieli mu na larum grali. (pa)

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 8

Myslovitz – Z twarzą Marylin Monroe [1996]

To jeden z pierwszych hitów najpopularniejszych z polskich britpopowych chłopców. Wprawdzie umieszczony na drugim krążku, „Sun Machine”, ale kawałki na płycie pochodziły z tej samej sesji, co debiutanckie. Wszystko tu (w sensie na teledysku) jest takie proste i urocze – Artur Rojek ma młodzieńczą bródkę, panowie są ubrani na przemian w gustowne białe koszule oraz elo-luźne koszulki, no i w ogóle bije od nich taka młodość i prawdziwość, co nie. Tekst rozpoczyna się iście zajebiście: Hej dziewczyno/ Nie mów nic/ Czas na miłość, niestety dalszej warstwy narracyjnej od dziesięciu lat nie ogarniam. Bo Szesnaście lat/ Mój pierwszy raz/ Z twarzą Marylin Monroe wydaje się dosyć dobitnie świadczyć o istocie tego młodzieńczego seksualnego aktu, ale już to całe rozbieranie, odsłanianie – o co chodzi? Hipotezy są dwie: albo wszystko się dzieje w wyobraźni podmiotu muzycznego, albo faktycznie spotyka Marylin, może nie taką jaką by chciał, ale jednak. Chodzi o kogoś, kto pojawia się na końcu teledysku. Przebrany za Marylin Monroe facet skutecznie płoszy biednego Rojka. Traumatyczne przeżycia pozostały zresztą w psychice – zespół sam wspominał po latach, jak bardzo chciał na kolejnej płycie zerwać z byciem zespołem-od-marylin-monroe. Sorry chłopaki, tej piosenki po prostu nie da się zapomnieć. (kjb)

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 9

Patrycja Kosiarkiewcz – Jak ja wierzę [1997]

SOREX, ale mało jest tak niewyraźnych kawałków, które tak bardzo wryłyby się w pamięć jak dzieła Patti K. Rzecz jasna, mowa o „Jak ja wierzę” i „Radosnym”. W tym złotym praczasie polskiej piosenki, małej stabilizacji drugiej polowy lat 90. funkcjonowały przecież też takie artystki jak Natalia Niemen czy Agnieszka Maciąg, których piosenek się dziś nie pamięta. A Patrycja nawet postanowiła wrócić w 2005 roku płytą ”Rocznik ’72” i, jak napisał wierny fan na Wikipedii, „oba single [z tej płyty] odniosły spory sukces na listach przebojów, a Patrycja ugruntowała swoja pozycję na muzycznym rynku”. SORENSEN, nie odnotowałem. Za to jej sukcesy z przeszłości z wielką starannością. Pamiętam jak brylowała w „30 tonach”, czyli takim śmiesznym programiku muzycznym w sobotę rano. Kuba twierdzi, że nie pamięta już „Radosnego”, ale za to doskonale „Jak ja wierzę”, które sobie niewinnie podpierdzieliło cosik z „Tom’s Diner”. W gruncie rzeczy obie piosenki były takie same, uzupełniały się jak yin i yang tą tematyką pozytywnego myślenia, wiary i new age’u dla (bardzo) ubogich. Wokalnie pani Patrycja nie fruwała, ale SORAWA, miała to coś. (jr)

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 10

Lizar – Dziś wieczorem stanę w twoich drzwiach [1997]

Tak jak Wielka Brytania miała swoje Oasis, Blur i Pulp, ale także Cast, The Bluetones i Shed Seven, tak również u nas britpop dorobił się pierwszej ligi w postaci Myslovitz oraz drugiej, gdzie brylowali poznaniacy z Mariuszem Szypurą w składzie. Lizar czerpał nie tylko z popularnych wzorców zza Kanału La Manche. W ich brzmieniu czuć charakterystyczną nutę big-bitu, tej nadwiślańskiej hybrydy British Invasion i piosenki ogniskowo-harcerskiej – Czerwonych Gitar w szczególności (pamiętny cover „Ciągle pada”). I faktycznie klimacik środkowej podstawówki dominuje na longplayu „Halo, halo” (1997) – czymś na kształt concept-albumu o nieśmiałym podrywaniu koleżanek z ławki, z klasy i z bloku obok. Pełna kuriozalnych tekstów (przeplatanych dużymi ilościami je je je, na na na itp.) i pomysłów jest ta płyta. Weźmy „Dziś wieczorem...”. Zaczyna się riffem a la „Wild Thing”, potem wchodzi blurowski chórek la la la la, dziś wieczorem stanę w twoich drzwiach, z kwiaaa-aaa-tami - intonuje swój jakże chwytliwy refren wokalista Adamczyk, nagle nie wiadomo skąd pojawia się sekcja dęta, wreszcie solówka brzmi jakby zagrał ją Noel Gallagher (coś jak ta z „Supersonic”). Na płycie takich atrakcji jest cała masa, a na finał dostajemy przeróbkę „Najpiękniejszej w klasie” z repertuaru Majki Jeżowskiej (hulali po polu i pili kakao), ubarwioną cytatem z „Twist & Shout”. Co się stało się. Wśród pociesznie naiwnych kapelek gitarowych, jakie w ostatnich latach przetoczyły i przetaczają się przez polską scenę, Lizar urasta do miana symbolu. Nie dalej jak kilka dni temu Kuba Jonczyk przekonywał mnie, że nie powinienem zbytnio wyżywać się na pewnej jakiś czas temu popularnej grupie, ponieważ ich „nie należy traktować poważnie, to tylko taki Lizar”. (ka)

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 11

Ryszard Rynkowski – Życie jest nowelą [1997]

Tak naprawdę muzyczną gwiazdą „Klanu” nie okazała się ani Kaja Paschalska (z jej ewolucją od piosenki o przyjacielu potrzebnym od zaraz do hiphopu w duecie z czołową gwiazdą tego gatunku, Funky Filonem), ani Ryszard, który powinien być głównym bohaterem tej części felietonu. Jest nią Piotruś „Maciuś” Swend, którego głos posłużył do piosenki „Co sie stao”. Rozliczne remiksy i kręcone teledyski, w których przewijają się jakieś odurzone faktem zamknięcia łazienki dziewczęta, nadzy chłopcy i Zinedine Zidane świadczą o popularności zjawiska. Zresztą – krzyknijcie w tłumie „łazienka jest zamknięta”, całkiem prawdopodobne, że otrzymacie sławetną odezwę „daj śrubokręt”. Wracając do Rynkowskiego – kultowość piosenki „Klan” sytuuje się na zupełnie innym biegunie niż Maciuś. To nie chwilowa moda. Rychu śpiewał o Natalie, o „naszej Juracie”, wreszcie sprzedał się do reklamy kawy, ale początek „Klanu” jest zawsze taki sam. Może faktycznie zmienia się światło w oczach, a jutro białe włosy, ale ta piosenka to jakiś constans, punkt oparcia, co nigdy się nie zmienia. Zresztą cały ten serial jest taki – po najdłuższej przerwie w oglądaniu i tak wiemy o co chodzi. Ola jest zawsze kretynką, Paweł Lubicz autorytetem, a Rysia wszyscy robią w konia. I nawet nie próbujcie mi wpierać, że nie wiecie o kim mowa – każdy przecież oglądał przynajmniej kilkadziesiąt odcinków. (kjb)

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 12

Rotary – Na jednej z dzikich plaż [1998]

Wreszcie dochodzimy do mojego faworyta całego podsumowania. Piosenka oklepana w każdym radiu. Zespół, który odszedł w niepamięć. To nic, bo „Na jednej z dzikich plaż” to niemal hymn pokolenia, wiele przy nim było podcinania żył, łez i kociokwiku. Nie pamięta się już zbytnio całego tła dla Rotar, na czele ze słodziutkim Lizarem i ich coverem „Ciągle pada”, ani tego, że zespół wydał dwie płyty. Co gorsza w zapomnienie ucieka też teledysk – a jest to dzieło znakomicie korespondujące z tekstem piosenki. Prócz majstersztyku w postaci gibającej się ubranej w żółtą sukienkę laski na początku teledysku, mamy tam np. gustowny koncert w jakiejś spelunie z wiatrakami zamiast klimatyzacji (Rotary wyprzedzali powrót garażowej mody o kilka lat). Utwór został obśmiany przez znanego z ciętego dowcipu ROBERTA LESZCZYŃSKIEGO, ale w sumie – nie bez racji. Tej piosenki nie da się indywidualnie zinterpretować, jej linia melodyczna przypomina kij od szczotki. Oprawa muzyczna jest na tyle dziwna, że ciężko jest to zaśpiewać i zagrać przy ognisku. Ciekawiej jest z tekstem, gdzie pod gładkim ckliwym lukrem kryją się iście diabelskie treści (Dotknąłem kolan twych/ Nie liczyliśmy gwiazd - oczywiście w rozumieniu „nie marnowaliśmy czasu”). O ile część piosenek w zestawieniu wciąż jest przypominana na koncertach, o tyle nikt nie pomyślał o reaktywacyjnym koncercie zespołu Rotary. Ślad zaginął również po wokaliście, Grzegorzu Porowskim, chyba że ten koleś z Łomianek, który zaprasza na swój taras to naprawdę on (google). Ponad sławę grupy wybił się tylko jeden z tych, którzy grali na debiutanckim albumie. I teraz należą się fanfary, bo, hehe, był to Andrzej Smolik, wkraczający w WIELKĄ MUZYKĘ klawiszowiec. (kjb)

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 13

El Doopa – Natalia w Brooklynie [2000]

Kurcze, Kazik to jest jedna z najbardziej wyrazistych, najmocniej istniejących postaci w Polsce. Wcale nie jest ich mało (pisałem już o Wojciechu Glancu?), ale Kazik to najbardziej Polska, tu jest Polska i czasem ciężko odróżnić czy coś już jest Kazikiem czy nie jest Kazikiem. „Nic między nami bardziej autentycznego się nie wytworzyło”, jak nieporadnie teraz cytuję. Autor kilkunastu kapitalnych piosenek począwszy od „Melassy” wpadł w taki dołek formy, przy którym Rów Mariański prezentuje się jak mój brzuch przy szesnastu tonach Kazika. Perłą w koronie tego niezakończonego jeszcze okresu jest „Natalia w Brooklynie” nagrana z El Doopą. Kaprawa melodia, przaśny tekst, gnuśny teledysk – czego więcej mogą chcieć fani? Sześć lat absurdalnego materiału, pośród którego nie znajduje się nic interesującego, nie zraziło sympatyków skaczącego grubaska. Ludzie mniej inteligentni, inteligentni i ci naprawdę bardzo inteligentni zrzeszeni są w sekcie wyznawców. Wydaje się, że Kazik potrafi zaliczyć cztery juwenalia w jedno popołudnie – tylu ma kibiców wśród studenckiej braci, tylu całkiem niepokątnie praktykuje siermiężną stronę życia akademickiego. A jednocześnie Kazik jest ponadto, jest czymś więcej niż pomnikiem i walka z nim, to jak z młotkiem się na Rysy porywać. (jr)

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 14

De Mono – Poznaj siebie [2001]

Źle się czuję pisząc o Big Brotherze. To była jakąś cezura, jakiś gwałt na całych pokoleniach, jako społeczeństwo straciliśmy dziewictwo. Cieszmy się, że dzieciaki mówią o filmowanym molestowaniu „to był zwykły dżakas”, a nie „to był zwykły Big Brother”. Tak naprawdę tam się nic nie działo. I to było najbardziej fascynujące. Krojenie kalarepy, dłubanie w nosie, zmywanie naczyń, gadki o niczym – siedziałem ja i miliony Polaków przed telewizorem, oglądając to monotonne, zredukowane życie topniejącej dwunastki. W kolejnych częściach pojawiali się teoretycznie ciekawsi bohaterowie: Irek, Frytka, Ken, a przede wszystkim Wojciech Glanc z lalką Eustachym. Byli to zaprawdę dziwni ludzie. Lecz tylko pierwsza ekipa była „naturalna”, nie wiedziała jeszcze jak małpować przed kamerami. Kolejni bohaterowie zapatrzeni w debiutantów za bardzo przejęli się rolą, wypadali sztucznie i mało sympatycznie. Ale prawdziwie tragiczną postacią Big Brothera był Andrzej Krzywy. Wcześniej prawdziwy luminarz TVN-u, łatający im dziury w programach z udziałem DD Reportera, po najsłynniejszym reality show poszedł w odstawkę. Zaśpiewał im piosenkę, taką sama jak każda poprzednia, zupełnie zerową, ale czepiającą się. Przyczynił się więc do wprowadzenia TVN w nowe tysiąclecie już jako telewizji najbardziej dynamicznej, chwalonej i kolorowej. Ale sam był z poprzedniej epoki i nie było już dla niego żadnego miejsca do zajęcia. (jr)

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 15

Dywizjon Despekt – Po co zgrywasz? [2001]

Najpierw trochę o historii: kawałek ten pojawił się kiedyś na ich płycie, ale nawet nie mam pewności czy została wydana i czy nosiła rzeczywiście tytuł „Na nielegalu”. Przede wszystkim zaistniała jednak na Pepsi Fazie dołączanej do „Machiny”. I jak sobie myślę, reaktywowanie tego pisma było równie dobrym pomysłem, jak reaktywowanie Dywizjonu Despekt: kto wtedy tego nie doświadczył, fenomenu już nie zrozumie. Tak jak fenomenu Roberta Leszczyńskiego, który pobłogosławił ich w jednym z wywiadów, a ci, jak niejedni już dotknięci boską ręką Mopmana, srodze rozczarowali, zostając w podziemu. I choć sama rekomendacja tak wybitnej postaci wystarczy, by znaleźć się w tym zestawieniu, to jednak bezsporna wielkość „Po co zgrywasz?” polega na czym innym. Nie ma chyba nikogo, kto słyszałby nazwę, a nie znał tego klasyka. Znowuż gdy tylko komuś przypomni się pierwsze takty utworu, to nie ma szans by ofiara nie zaśpiewała zaraz całego legendarnego refrenu. Tak jak śmieszne telefony, puszczane na magnetofonach podczas szkolnych wycieczek, tak „Po co zgrywasz?” łączyło ludzi z całej Polski zupełnie poza głównym obiegiem. A były to czasy jeszcze mocno przedneostradowe. Czy ci już stawał czy jeszcze nie, mogłeś doskonale odnaleźć się w dissie na wszystkich mięczaków tego świata. A dostawało się przede wszystkim małolatom (idź obejrzyj Pszczółkę Maję i kładź się spać), hiphopowcom (usiedli w domu, sporządzili listę pod tytułem czy już jestem raperem i czy dobrze się w to wczułem) ale i samozwańczym grafficiarzom (no i powstało nowe crew, pomalują tam, pomalują tu). Nie byłoby jednak hiciora bez ujaranego podkładu i aaaaaaaaaaaaaa poprzedzonego końskim rżeniem. Włóż sobie w dupę nóż/ znajdzie się głęboko! (jr)

Zdjęcie 16 hymnów 16 lat III RP 16

Papa Dance – Gdzie one są? [2005]

Historia zatoczyła koło. W 1989 roku „Nasz ziemski Eden” był soundtrackiem pożegnania ekipy późnego Jaruzelskiego. Trzeci LP Papsów roztaczał futurystyczną wizję ery spotkań z wenusjankami, teleportacji i Pawła Stasiaka śpiewającego po angielsku. Oczywiste zdolności antycypacyjne polskiego pierwowzoru The Beatles wybiegły jednak przed siebie na tyle daleko, że żaden z tych faktów z pogranicza sci-fi na szerszą skalę jeszcze nie miał miejsca. Natomiast „Gdzie one są” – drugi singiel z czwartego albumu The Paps – niechybnie jawi się rozrachunkiem z minionym (przespanym przez zespół) szesnastoleciem, wszystkimi SZACHRAJSTWAMI III RP, silnym głosem wzywającym do moralnej odnowy. Kto wie czy w sukcesie wyborczym Prwa i Sprwdliwści największej roli nie odegrał właśnie Stasiak, porywając miliony (fanek) do zerwania z post-komunistycznym układem i rozliczenia aferzystów (dodajmy przy tym, że pierwszy głównodowodzący Papa Dance, Grzegorz Wawrzyszak, ze swoim kolejnym zespołem Ex Dance już w 1987 przewidział klęskę Tuska kawałkiem „Powrót Donalda”). Gdzie one są?! - grzmi frontman Papsów. Gdzie podział się ten cały szmal - pyta retorycznie w stylu, który rok później swoim orężem uczyni poseł Zawisza. Kto całą forsę buchnął nam, niech śpiewa cały kraj - daje wyraźny sygnał do narodowej rewolucji, ooooo, ooooo. Jednak maxi singiel krótko trwa, a bez dopingu nie wyjdzie nic, więc dziś Stasiak nie śpi co noc, chociaż ma ciepły koc i może czuć się jak spruty wór. Hej, ja też bym wolał happy end, ale obawiam się, że jeszcze chwila, słowo koniec i zgaśnie film, więc lepiej już teraz zaplanuję mój lot na wyspę. (ka)

Kuba Ambrożewski (ka), Paweł Anton (pa), Kamil J. Bałuk (kjb), Jakub Radkowski (jr) (16 listopada 2006)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: domagalski
[19 czerwca 2012]
Sympatyczne, ale nie do końca miarodajne.
http://www.youtube.com/watch?v=S0avelh4crs
Gość: polonistka
[19 czerwca 2012]
a propos poz. 1: teoretycy mówią na to pure nonsense lub poetyka absurdu

:)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także