Nieskończona studnia potencjału: Puste przestrzenie biurowe

Zdjęcie Nieskończona studnia potencjału: Puste przestrzenie biurowe

Grafika: © Paweł Smardzewski

Dziękuję A., O. i K. za pomoc w powstaniu tego tekstu.

Nie pracowałem nigdy w biurze, nie oglądałem „The Office”, open space jest mi obcy; spędziłem dwa tygodnie szkoląc się do telefonicznej egzekucji długów i utwierdziło mnie to w przekonaniu, że muszę zrobić wszystko, żeby w open spasie nie skończyć. Jedyne biuro, w którym spędziłem więcej czasu, znajdowało się w pałacu opatów lubiąskich w Legnicy, nie miało zbyt wiele wspólnego z potocznym wyobrażeniem biura, albowiem mieściło w sobie dział edukacji muzeum, w którym wtedy pracowałem.

Teraz też pracuję w czymś na kształt działu edukacji w jednej z największych firm w okolicach Wrocławia, a edukacja ma to do siebie, że trwa cały czas, więc pracuję również w weekendy. Inspiracją dla powstania tegoż tekstu był moment, kiedy razem z ziomkiem poszliśmy do budynku biurowego firmy, żeby odnieść kluczyki do służbowego samochodu naszemu koledze, który miał ich używać nazajutrz. Była to niedziela, więc służbowy parking był pusty, gdzieniegdzie tylko kilka wron leniwie dłubało w ziemi. Ochroniarz pełniący służbę w budynku biurowym zignorował nasze przywitanie, możliwe, że drzemał. Winda powoli powiozła nas na trzecie piętro, w międzyczasie rozmawialiśmy o sensowności pracy w weekendy.

Drzwi się otworzyły i wyszliśmy na korytarz, skąd mieliśmy doskonały widok na wewnętrzny dziedziniec – podłoga zbita z desek, pomiędzy nimi niewielkie przerwy, wszystko utrzymane w jasnych tonach; niewielkie drzewo nieznanego mi gatunku wyrastające z doniczki, granitowego koloru ławka przypominająca głaz; karesansui zaprzęgnięte w tryby współczesnego kapitalizmu. Skierowaliśmy się w stronę open space’a i tam uderzyła mnie pustka. Pomyślałem banalnie, że tak wyglądałaby Ziemia, gdyby wszyscy ludzie zniknęli, równie banalnie stwierdziłem, że gdyby zniknęli wszyscy pracownicy marketingu, życie stałoby się łatwiejsze i lepsze. Byłem pod wrażeniem ciszy; byłem pod wrażeniem skrawków cudzych żyć, które znalazłem na biurkach – tu zdjęcie córki, tu bilety na mecz, tutaj odręczna notatka, że trzeba umówić spotkanie z kimś. Uderzyła mnie obudowana dwuosobowa kanapa ze stołem pośrodku, wszystko wytłumione z trzech stron; wyglądało to dosłownie jak wielkie filcowe jajo, w którym wykluwają się (hehe) największe pomysły. Uderzyły mnie dwa malutkie pokoiki, całe przeszklone, w środku stolik i krzesło; podobnież to w nich ustala się szczegóły. Uderzył mnie spokój, a na trzecim piętrze mojej firmy gości on rzadko, bo to na górze podejmowane są najważniejsze decyzje, więc hałas, chaos i pośpiech wpisane są w atmosferę, zresztą – kto pracuje w korposku, ten wie. Napisałem do kolegi, który na trzecim piętrze pracuje, z pytaniem – jak się czujesz w p u s t y m biurze? Napisałem też do dwóch koleżanek, żeby podzieliły się impresjami; wszystkie trzy pozwolę sobie streścić w następnych akapitach.

K. napisał mi, cytuję, już droga do biura, kiedy jest ono zamknięte, budzi pewien niepokój. Mimo że wiem, że nie spotkam tam nikogo, ciągle jestem czujny, przygotowany, żeby powiedzieć dzień dobry, włączyć uśmiech nr 2 i zapytać, czy dostał ode mnie mejla, ale oczywiście nikogo nie spotykam. Główne drzwi są w weekend zamknięte, trzeba korzystać z bocznych koło magazynu, co delikatnie mówi mi, że jestem tutaj nieproszonym gościem. W swojej impresji pisał też o dużej roli światła – o tym jak przechodził przez pusty korytarz, a przed nim rozświetlały się jarzeniówki lub gdy wchodził na piętro, które wcześniej skąpane w ciemności, nagle wypełniło się blaskiem. Nie mogąc określić zapachu w kuchni, napisał może tak pachnie kuchnia, kiedy nie siedzi tam gromadka plotkujących księgowych. Pisał, że zaglądał przez przeszklone korytarze na inne piętra, ale nie znalazł nikogo, bo w końcu był sam; pisał, że brak hałasu i niedokręcona żarówka tak bardzo go zajęły, że nie był w stanie normalnie pracować. Często wspominał o atmosferze niepokoju; niby wiedział, że jest sam, ale jednak czuł, że cały czas ktoś go obserwuje. Zakończył zdaniem puste biuro powinno pozostać puste.

A. napisała mi, że w pustym biurze czuć zew przygody, bo w końcu może robić wszystkie rzeczy, które normalnie zabronione są przez regulaminy i schematy – można chodzić boso, można głośno słuchać muzyki, można wychodzić na balkon na fajkę, zamiast schodzić na dół. Zwracała też uwagę, że puste biuro daje jej większy komfort pracy, bo w końcu nie ma hałasu, przełożonych, spotkań, itp. Napisała też, cytuję: to trochę syndrom sztokholmski – z jednej strony słabo, że musisz pracować w weekend albo po godzinach, ale z drugiej w końcu możesz pracować jak chcesz. A. w przeciwieństwie do K. stwierdziła, że puste biuro daje jej większe poczucie bezpieczeństwa.

O. odpisała, że gdy siedziała sama w biurze, miała wrażenie, że za chwilę ktoś wpadnie i wszystko zniszczy, a poza tym robiła rzeczy, których normalnie robić nie mogła. Podobnie jak ja, sprawdzała co inni ludzie mają na biurkach, czasami komuś podrzuciła wydrukowane zdjęcie Aragorna, generalnie czuła się swobodnie, ale z pewną dozą niepokoju; jak zauważyła samo puste biuro jest dziwne, bo niby dobrze znasz pomieszczenia, ale nie jest tak jakbyś siedział w domu sam i luzik.

Gdy byłem wtedy w pustym biurze, pomyślałem o nie-miejscach, koncepcji zaproponowanej przez francuskiego antropologa kulturowego Marca Augé. Nie-miejsca są odwrotnością miejsca przez brak powiązania emocjonalnego korzystających z niego ludzi z nim. Jako przykłady nie-miejsc standardowo podaje się centra handlowe, lotniska, dworce, stacje benzynowe. Czy siedziby korporacji i budynki biurowe mogą być nie-miejscami? Nie mam pojęcia, ale nie ukrywam, że właśnie o nich pomyślałem wtedy, w niedzielę, w pustym biurze, w którym poza nami była tylko niedokręcona żarówka i szumiące klimatyzatory.

Zastanowiłem się też wtedy, jaką muzykę grałbym w całkowicie pustym biurze, bez ani jednego pracownika; jaką muzykę grałbym wyłączonym komputerom, drukarkom, automatom do kawy? Poniżej moja subiektywna propozycja albumów, które zagrałbym na pewno.

Zdjęcie Nieskończona studnia potencjału: Puste przestrzenie biurowe 1

Muzak – Stimulus Progression (Blue Album)

Bezapelacyjnie zacząłbym od muzaku, muzyki pomyślanej jako mebel, jako element tła, jako zwiększenie produktywności. Czyż nie ma piękniejszej wizji w świecie, w którym pracuje się coraz więcej za coraz mniej, żeby grać muzykę do pracy w miejscu, w którym już nikt nie pracuje i nawet nie ma nikogo, kto mógłby jej słuchać? Płyty wydane przez Muzak mogłyby dla mnie grać w pustych budynkach biurowych do samego końca świata, dawno po wymarciu wszystkich ludzi; wtedy maszyny słuchałyby nagranych dawno temu przez ludzi smooth jazzów, które miały stymulować innych ludzi do większej efektywności, i mogłyby tak słuchać do momentu, w którym smyczki zlałyby się w jedno z szumem jarzeniówek.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieskończona studnia potencjału: Puste przestrzenie biurowe 2

Sam Kidel – Disruptive Muzak

A potem grałbym „Disruptive Muzak”, o którym pomyślałem od razu po wejściu. Sam Kidel nagrał jeden z najlepszych ambientowych albumów mijającej właśnie dekady, tworząc coś w rodzaju czyśćca asystentów do spraw obsługi klienta. Kidel wziął na warsztat stare muzakowe nagrania, pociął je, poprzerabiał, dodał pogłosy i stworzył z nich ambientową magmę, którą puszczał przez telefon pracownikom obsługi klienta i nagrywał ich reakcje. Utwór ma dwie wersje, jedna z reakcjami, druga DIY. Kidel wziął coś, co miało sprawiać mniejszą bądź większą przyjemność i przekształcił to w czysty dyskomfort, co słychać w głosach telefonistów. Jednakże jest to niezwykle piękny dyskomfort, zwłaszcza w momentach, gdy odzywa się automat jednej z brytyjskich instytucji rządowych.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieskończona studnia potencjału: Puste przestrzenie biurowe 3

Maria Teresa Luciani – Nuovaserie n° 1 – Suoni di una città

Na zewnątrz budynku grałbym Marię Teresę Luciani i jej dźwięki miasta. Niewiele informacji znalazłem o samej autorce, ale wiem na pewno, że wspominana właśnie płyta idealnie wpisuje się w moje wyobrażenie ścieżki dźwiękowej dla nie-miejsc, dla pustych przestrzeni. Choć utwory mają coś popowego w melodiach, to jednak brzmienie powoduje niepokój; porwę się nawet na stwierdzenie, że „Nuovaserie” jest jednym z najlepszych dark ambientów, jakie słyszałem w życiu. Boomkat nazywa to cubic folkiem, a ja nazywam to pejzażem dźwiękowym służbowego parkingu, na którym rdzewieją firmowe dostawczaki.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieskończona studnia potencjału: Puste przestrzenie biurowe 4

Celer – Xièxie

„Xièxie” jest, co prawda, albumem o podróży, ale grałbym go w pustym biurze, żeby przypominać, że kiedyś ludzie zużywali sporą część swojego życia na dojazdy do miejsc, w których wykonywali nielubiane przez siebie czynności za kawałki papieru lub wirtualne cyfry, które musieli zbierać, żeby nie umrzeć z głodu. Puszczałbym „Xièxie”, żeby przypominać, że poświęciliśmy ogromne powierzchnie, żeby zbudować budynki, w których stłoczeni, nieznający się i nieufający sobie ludzie wykonywali nikomu niepotrzebne obowiązki, żeby garstka kilkunastu osób na świecie mogła liczyć jak rośnie im ilość kawałków papieru lub wirtualnych cyfr. Wreszcie puszczałbym „Xièxie”, bo przypomniało mi sytuację, gdy wracałem z warszawskiego koncertu Godspeed You! Black Emperor i jechaliśmy przez centrum, była już prawie noc, była chyba niedziela, a ludzie w wysokich biurowcach wciąż klepali w komputery. Wreszcie puszczałbym „Xièxie”, bo to bardzo dobre drony są.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieskończona studnia potencjału: Puste przestrzenie biurowe 5

Dirty Beaches – Stateless

Zdziwiony, ale i zadowolony, byłem, kiedy Alex Zhang Hungtai odszedł do lo-fi psychobilly, żeby nagrywać ambient. „Stateless”, jego ostatnia płyta nagrana pod aliasem Dirty Beaches, grałbym w moim pustym biurze bardzo głośno, tak głośno, że w końcu zlałby się ten ponad czterdziestominutowy dron z farbą na ścianie, z panelami, z automatem do kawy. „Stateless” jest albumem o przemijaniu i, jak sam Alex pisze, o tym, że warto łamać sobie kości dla niektórych marzeń. Czyż nie myśleliśmy tak wszyscy po ośmiu godzinach przy komputerze? Wreszcie „Stateless” ze względu na tytuł jest też albumem o osobach, których nie zauważamy na co dzień, a których zniknięcie na pewno zauważymy – mam na myśli ekipy sprzątające, ochroniarzy, pracowników kuchni, panów od kanapek i jabłek, serwisantów kawomatów. Powiedzcie im następnym razem dzień dobry i podziękujcie za ich wkład.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieskończona studnia potencjału: Puste przestrzenie biurowe 6

Les Halles – Invisible Cities

Les Halles odwołuje się do Italo Calvino i jego „Niewidzialnych Miast”, ja odwołam się do faktu, że „Invisible Cities” nagrano na fletni Pana, co dało mi następujące wyobrażenie – ostatni grajek przemierza pusty świat, grając melodie dla siebie i ptactwa. Jednakże, gdyby koniec nastąpił dzisiaj, grajek jutro nie będzie przemierzał szczytów i osłonecznionych kotlin; większa jest szansa, że będzie kluczył między samochodami na autostradzie, większe jest prawdopodbieństwo, że zagra jedną z piosenek w zniszczonym dyskoncie, a wreszcie trafi do jakiegoś biurowca i, siedząc na kserokopiarce, będzie grał pieśni dawno minionego świata.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieskończona studnia potencjału: Puste przestrzenie biurowe 7

Infinity Frequencies – Computer Death/Computer Decay/Computer Afterlife

Pisać o biurach, muzakach i współczesnym kapitalizmie i nie odwołać się do vaporwave'u? Starałem się to robić, ale na koniec pozwalam sobie odwołać się do niego w trzech albumach, które mnie osobiście zdają się być nierozerwalnie połączone. Wybrałem je, ponieważ komputer jest podstawowym narzędziem pracy współecznego pracownika biurowego, wybrałem ponieważ działy IT są współcześnie niezbędne w każdej firmie. Komputer jest tak samo przezroczystym elementem biura jak kawomat czy spinacze biurowe. Infinity Frequencies zabiera nas w podróż w najgłębsze rejony vaporwave'u, w wieczne powtórzenia, w spowolnione sample znanych utworów, w reklamową melodykę. Zabiera nas też w wyobrażoną podróż, w której nikną wszyscy pracownicy IT, a komputery, pozostawione bez konserwacji, powoli kurzą się, przegrzewają, odbarwiają, wreszcie trafiają do komputerowego zaświatu, w którym wszystkie operacje kończą się poprawnie, a każdy procesor ma nieskończoną moc obliczeniową. I tak spoglądają z góry na pustą przestrzeń biurową, kiedyś wypełnioną gwarem rozmów, pilnym kolem na mityngu, zapachem taniej kawy, szumem wind i wiecznie psującą się niszczarką. Spoglądają i słyszą jak w pustej biurze, nagle zaczyna grać muzyka, ale nie ma żadnego słuchacza, i słyszą jak zapętlony i źle przycięty sampel z Diany Ross w towarzystwie syntezatorowego tła gra do samego końca świata.

Posłuchaj Computer Death >>

Posłuchaj Computer Decay >>

Posłuchaj Computer Afterlife >>

Damian Kowal (7 stycznia 2020)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Wybierz stronę: 1 2
Gość: boom boom boomer balonowy
[9 stycznia 2020]
Jeśli chodzi o Warszawę, to tylko STADION NARODOWY, panie kolego, ewentualnie SALA KONGRESOWA. Dolina Szarlotty oczywiście zaliczona, wykupiłem już bambonament (tak to się pisze?) na najbliższe jedenaście (słownie: 11) lat. "Taco" nie lubię, nie rozumiem kuchni japońskiej i uważam, że to snobizm taki jak te pańskie pogłosy, echa i inne luzztra. A Hemingway kojarzy mi się tylko z Bronisławą... tzn z Bronią... tzn z pożegnaniem z bronią. Skoro już o tym mowa: żegnam serdecznie!

Pozdrawiam!
boomer
Gość: M
[9 stycznia 2020]
Trochę egzaltowany tekst, ale w sumie fajny - przypomina mi trochę jak kiedyś robiąc w sobotę próbowałem się zdrzemnąć na kanapie w chillroomie, ale co chwilę ktoś mnie wytrącał ze stuporu telefonem.
Kilka z wymienionych tu albumów sprawdzę, bo brzmią interesująco.
Gość: gość
[9 stycznia 2020]
Ok boomer

Progarchives, idź pan. My tu słuchamy post-glitch-pop-bedroom-laptoptroniki-northern-electronics-posh-isolation-deconstructed-club tak jak na Porcys/3 szóstkach napisali, a nie jakiejś Januszady z lat 70 z progarchives. My zoomersi słuchamy cool muzy, Taco Hemmingwaya z WARSZAWY, a nie tych twoich wąsatych dziadów z Teraz Rocka. Byłeś w Pogłosie w WARSZAWIE? Byłeś w Chmurach w WARSZAWIE? Kurna, nie sądzę Janusz, Dolina Charlotty co najwyżej, tam do Endrju of Mercy się bujałeś tylko, bo na taniec stawy już nie te:)
Gość: mi się sosem z kebaba ujebał
[9 stycznia 2020]
No i to to ja rozumiem, panie kolego! Dziękuję też za uświadomienie istnienia progarchives, cóż za bezdenna studnia wiedzy na temat Prawdziwej Muzyki!

Pozdrawiam!
boomer
Gość: gość
[9 stycznia 2020]
Nie no, rozumiem, że twoja wypowiedź jest jednocześnie satyrą samą w sobie (nie sprawdzałem definicji metasatyry, domyślam się o co chodzi), lecz chciałem to wyjaśnić, gdyby przypadkiem postronni czytelnicy rozpętali shitstorm, bo też nie o to w tym chodzi.

Także, żeby pozostać wierny konwencji:

ok boomer, portale ci się pomyliły, jesteśmy na screenagers a nie na progarchives, idź se posłuchaj Ten Years After albo innego Wishbone Ash, nie zapomnij wypić Alka Seltzer, bo ci serducho siądzie dziadku :)
Gość: zdjąłem koszulkę Sabaton bo
[9 stycznia 2020]
Czyli kolega nie słyszał o metasatyrze. Trudno, co robić... I tak, Zenek bardzo mnie zabolał. Aż mną wstrząsnęło! Zepsułeś mi cały dzień. Nie wiem, co począć. Być może znajdę ukojenie w jodze, tai-chi, feng-shui lub sushi. W każdym razie już biegnę zmieniać naszywki, ale najpierw poplotkuję trochę z księgową.

iksde iksde iksde

Pozdrawiam!
boomer
Gość: gość
[9 stycznia 2020]
@damian kowal niezalogowany

Tak na serio - ciekawy felieton ogólnie, tylko, jak napisałem do kolegi w koszulce Darkthrone, dużo takiej przesadzonej, romantyczno-dystopijnej kliszowości.

Zdaję sobie sprawę, że gdy ktoś śmieje się z owoców twojej pracy, może to zaboleć, więc jeśli tak się stało - przepraszam :)
Gość: gość
[9 stycznia 2020]
Nie no, przecież nikt nie kwestionuje twojego eklektycznego gustu :)

Musiał cię ten Zenek bardzo zaboleć, zwłaszcza, że nie zostało napisane w moich komentarzach nic złego na niego, tylko, że dla "boomerów" komentujących na stronie TR jest symbolem złego gustu. Czyli , że tendencyjność powyższego artykułu (bu hu, korpo zło, biura, dehumanizacja, 99% pracuje na 1%, więcej pracy, mniej pieniędzy - stary, nie traktuj Godspeeda i Gang of Four tak mega serio, oni nie są tak szczerzy jak ci się wydaje) jest podobna do tendencyjności komentujących w TR, gdy piszą o kimś, komu nie podoba się, na przykład, AC/DC (nie lubisz? pewnie słuchasz Zenka, radia Eska, Disco Polo).

Więc chill, nikt nie obraża ci Zenka, tylko śmieję się z kliszowości artykułu :)

Gość: damian kowal niezalogowany
[9 stycznia 2020]
Hejka, dzięki za opinie, ale sądzę słowo "korpo" jest już w języku polskim na tyle często używane, że posądzenia o cringe są trochę na wyrost, ale okej, kumam, osobiste odczucia, też mam słowa, które wywołują we mnie takie reakcje.

Nie ukrywam też, że pewnych klisz w tekstach uniknąć się nie da, więc jeśli masz jakiś pomysł jak pisać, żeby było ich jak najmniej, podziel się, chętnie sprawdzę.

Mam nadzieję, że chociaż muzyka się podobała, tekst o metalu mam w planie xD
Gość: dziś w koszulce Darkthrone
[9 stycznia 2020]
A o metasatyrze kolega słyszał?
Ja czytam zarówno TR, jak Tajma i Epokę, a także słucham Zenka oraz dla równowagi King Crimson i Merzbowa (pierwsze osiemdziesiąt płyt najlepsze!). Bo brejkam wszystkie rule i wychodzę ponad te... no, jak im tam... stenografy? Styropiany? A wiem, stereotypy!

P.S. Żeby przejść weryfikację, musiałem wpisać liczbę 44. Przypadek? Nie na moim zegarku.

Pozdrawiam!
boomer
Gość: gość
[8 stycznia 2020]
W sumie masz rację, cóż za ironia :)
Obawiam się też, że nie zrozumiałeś mojego wpisu, czytający TR nie słuchają Zenka!
Gość: koleś w koszulce Sabatonu
[8 stycznia 2020]
"Stosowanie określenia "korpo" nieironicznie w 2020 to ten sam rodzaj cringe'u..."

Chyba jeszcze bardziej żenujące jest używanie słowa "cringe". A teraz przepraszam, idę poczytać Teraz Rock i posłuchać Zenka Martyniuka.

Pozdrawiam!
boomer
Gość: gość
[8 stycznia 2020]
Jeszcze raz, już nie truje:

Pisał, że zaglądał przez przeszklone korytarze na inne piętra, ale nie znalazł nikogo, bo w końcu był sam

- Im bardziej Kubuś Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było

Często wspominał o atmosferze niepokoju; niby wiedział, że jest sam, ale jednak czuł, że cały czas ktoś go obserwuje

- wielki brat patrz

Zrobiliście mi dzień bardziej niż Porcys swoim wpisem o Godspeed You Black Emperor ze swojego guide to pop.

We live in a society :)
Gość: gość
[8 stycznia 2020]
"może tak pachnie kuchnia, kiedy nie siedzi tam gromadka plotkujących księgowych."

Ach te kliszowe, plotkujące księgowe, i ci nerdowaci programiści w koszulkach Sabatonu gadający o World of Warcraft. Te przebiegłe lisy z marketingu, i ci stereotypowi managerowie, dla których każdy jest tylko cyferką w excelu.

We live in a society, mówię wam
Gość: gość
[8 stycznia 2020]
Sorki, ale nie mogę, ten wrzut jest lepszy niż felieton o metalu sprzed kilku miesięcy:

"Mimo że wiem, że nie spotkam tam nikogo, ciągle jestem czujny, przygotowany, żeby powiedzieć dzień dobry, włączyć uśmiech nr 2 i zapytać, czy dostał ode mnie mejla,"

Sure you do buddy, sure you do :) Bo w "korpo" wszyscy mówią do siebie dzień dobry, i zwracają się per pan/pani. Trzeba się też pytać, czy ktoś dostał od ciebie maila, bo outlook czasem pożera maile, taki to chochlik :)
Gość: gość
[8 stycznia 2020]
Stosowanie określenia "korpo" nieironicznie w 2020 to ten sam rodzaj cringe'u, jak boomerzy na stronie Teraz Rocka kwitujący każdego, któremu nie podoba się ich ulubiony artysta, tekstem, żeby posłuchał sobie Zenka Martyniuka. I ten egzaltowany ton, strzępki życia na biurkach, uderzył mnie pusty stół, bla bla, ok b/zoomer.
Gość: matka
[7 stycznia 2020]
i po co
Gość: hmm
[7 stycznia 2020]
co?
Wybierz stronę: 1 2

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także