10 najlepszych płyt Johna McGeocha

Zdjęcie 10 najlepszych płyt Johna McGeocha
Zdjęcie 10 najlepszych płyt Johna McGeocha 1

Magazine – Real Life (1978)

Wiosną 1977 roku John McGeoch, student wydziału sztuki na Manchester Polytechnic, poznał Howarda Devoto, który po odejściu z Buzzcocks kompletował nowy zespół. W składzie Magazine znaleźli się również Dave Formula (klawisze), Barry Adamson (bas) i Martin Jackson (bębny). Zamiarem znudzonego punk-rockiem Devoto było granie wolnych piosenek, choć „Shot By Both Sides”, „My Tulpa” i „Recoil” brzmią jeszcze jak rzeczy z repertuaru jego poprzedniej grupy (autorem gitarowego riffu tego pierwszego utworu był Pete Shelley; Buzzcocks wykorzystali go w „Lipstick”). Bardziej reprezentatywny jest otwierający całość „Definitive Gaze” – rozpoczyna się jak reggae na spidzie, aby zmutować w napędzane szorstką gitarą i syntezatorami monstrum z pogranicza punk- i art-rocka. Równie znakomite są: utrzymany w duchu Davida Bowiego „Burst”, „Motorcade” ze szklistymi syntezatorami i przeszywającą solówką na gitarze, złowróżbny walczyk „The Great Beautician in the Sky”, energetyczny „The Light Pours Out of Me” oraz „Parade”, klawiszowa ballada z partią saksofonu McGeocha. Ponad połowa materiału na „Real Life” wyszła spod rąk szkockiego gitarzysty i Howarda Devoto. Kamień milowy post-punku.

Zdjęcie 10 najlepszych płyt Johna McGeocha 2

Magazine – Secondhand Daylight (1979)

Drugi album odświeżonego Magazine (z nowym perkusistą Johnem Doyle'em) do dziś zaskakuje swoim innowacyjnym charakterem. Unikatowa mieszanka punk-rocka z rockiem progresywnym (tak!) oraz brzmieniami à la trylogia berlińska Davida Bowiego i Briana Eno, wyprzedziła swoje czasy i wywarła wpływ m.in. na Mansun, Radiohead, Pulp i The Killers. Pełno tu sprzeczności, które wzajemnie się uzupełniają zamiast się wykluczać: prog-rockowa struktura utworów i zarazem punkowa energia, większy nacisk położony na syntezatory i jednocześnie uwypuklenie bezbłędnej sekcji rytmicznej, oszczędne choć wyraziste partie gitarowe. John McGeoch (gitara, saksofon) podpisał się pod trzema utworami, m.in. pod instrumentalnym „The Thin Air”, który brzmi jak zaginione nagranie Pink Floyd. Motoryczne „I Wanted Your Heart” i „Back To Nature” to ukłony w stronę krautrocka; syntezatory w tym drugim po prostu miażdżą. W pamięć zapada zwłaszcza pełen bezlitosnego rozmachu finał – złowieszczy „Permafrost” z pogiętą jak blacha falista gitarą, retrofuturystycznymi klawiszami i pamiętnym tekstem: As the day stops dead / At the place where we're lost / I will drug you and fuck you / On the permafrost. Genialna płyta.

Zdjęcie 10 najlepszych płyt Johna McGeocha 3

Magazine – The Correct Use of Soap (1980)

Są tu wszystkie składniki stylu manchesterskiego zespołu: inteligentne i celne teksty, zainspirowane Dostojewskim i klęskami życia uczuciowego, podawane przez Devoto z charakterystyczną manierą; wielobarwna gitara McGeocha; giętkie linie basowe Adamsona; precyzyjne bębnienie Doyle'a; syntezatorowe pasaże Formuli – jednak w nieco innych konfiguracjach. Na pierwszy plan wysunięto wokal i grę sekcji, w środku wybrzmiewa gitara, klawisze schowano nieco w tle. Album został wyprodukowany przez Martina Hannetta, współtwórcę brzmienia Joy Division, co doskonale słychać na przykładzie werbli („Because You're Frightened” do złudzenia przypomina „Disorder” Curtisa i spółki). Nic jednak nie jest tu oczywiste – „The Correct Use of Soap” okupuje szarą strefę gdzieś pomiędzy (post-)punkiem, nową falą, art-rockiem, funkiem (przeróbka „Thank You (Falettinme Be Mic Elf Agin)” Sly and the Family Stone), eleganckim popem Roxy Music („A Song From Under The Floorboards”), Iggym Popem w Berlinie („I'm a Party”) i wspólnym tripem King Crimson i Talking Heads („Stuck”). Wkrótce po nagraniu albumu McGeoch stwierdził, że nie podoba mu się kierunek, w którym podąża Magazine – i opuścił szeregi grupy.

Zdjęcie 10 najlepszych płyt Johna McGeocha 4

Visage – Visage (1980)

Visage był projektem wokalisty i impresaria Steve'a Strange'a, który wraz z perkusistą Rustym Eganem dokooptował do składu członków Magazine (John McGeoch na gitarze i saksofonie, Barry Adamson na basie, Dave Formula na syntezatorach) oraz Ultravox (Midge Ure na gitarze i syntezatorach, Billy Currie na elektrycznych skrzypcach i syntezatorach). Trzech klawiszowców – czterech, jeśli liczyć gościnny udział Chrisa Payne'a w „Fade To Grey” – nie pozostawia żadnych złudzeń, że dominują tutaj brzmienia syntezatorowe. Istnieje zresztą dobry powód, dla którego debiut Visage uważa się za album prekursorski wobec nurtów new romantic i synth-pop. Wspomniany wcześniej monumentalny hymn „Fade To Gray”, skrzący się kaskadami klawiszy i zmiękczony francuskim wokalem Brigitte Arens, to wręcz jeden z momentów definiujących lata osiemdziesiąte. Ale oprócz neonowych klimatów kojarzących się z Kraftwerk („Blocks on Blocks”) i Yellow Magic Orchestra („The Steps”), znalazło się tu również miejsce dla kłębów gitarowych pajęczyn, czego najlepszymi dowodami „The Dancer” i „Malpaso Man”. McGeoch przyznał po latach: Visage to był trochę taki żart, ale wszyscy zarobiliśmy kupę forsy.

Zdjęcie 10 najlepszych płyt Johna McGeocha 5

Siouxsie and the Banshees – Kaleidoscope (1980)

Na przełomie dekad dokonania McGeocha w ramach Magazine zwróciły uwagę członków Siouxsie and the Banshees – wokalistki Siouxsie Sioux, basisty Stevena Severina i perkusisty Budgiego – którzy rozglądali się za nowym gitarzystą po odejściu Johna McKaya (przez pewien czas obowiązki wioślarza pełnił Robert Smith z The Cure). Smutno było mi opuszczać Magazine, ale The Banshees byli tak interesujący, że dołączenie do nich wydawało się dobrym ruchem – mówił McGeoch. Pierwotny owoc jego sesji z zespołem, przewrotna kompozycja „Happy House” z ostrą jak brzytwa gitarą, otwiera płytę „Kaleidoscope” w wielkim stylu. Poza podstawowym instrumentarium, Siouxsie i spółka wykorzystali sitar, syntezatory oraz automaty perkusyjne, co poskutkowało chłodnym charakterem całości przejawiającym się choćby w zelektronizowanych utworach „Red Light” i „Lunar Camel”. W dalszym ciągu słychać tu punkowe naleciałości, ale zespół coraz bardziej ciąży w stronę atmosfery, którą już wkrótce będzie się opisywać jako gotycką – tak jak w znakomitym „Hybrid”, jawiącym się niczym hołd dla Joy Division. Świadectwo rozwoju, w którym McGeoch miał trudny do podważenia udział.

Zdjęcie 10 najlepszych płyt Johna McGeocha 6

Siouxsie and the Banshees – Juju (1981)

Nie ma wątpliwości – opus magnum Siouxsie and the Banshees i perła w koronie dyskografii McGeocha. To właśnie na „Juju” gitarzysta osiągnął szczyty swej kreatywności i pomysłowości. John McGeoch był moim ulubionym gitarzystą wszech czasów. Jego oddanie dźwiękom było niemal abstrakcyjne. Uwielbiałam to, że mogłam powiedzieć: Chciałabym, żeby to brzmiało jak koń spadający z urwiska, a on dokładnie wiedział, o co mi chodzi. Bez cienia wątpliwości był to najbardziej twórczy gitarzysta w historii The Banshees – wspominała Siouxsie Sioux, a potwierdzeniem jej słów jest czwarty album zespołu. Trzy pierwsze utwory – porywający „Spellbound”, inkrustowany plemienną perkusją i jadowitą gitarą „Into The Light” oraz melodyjny i zarazem hałaśliwy „Arabian Knights” – zasługują na osobne analizy. A to dopiero jedna trzecia albumu! Warto również zwrócić uwagę na gęsto mielony „Monitor” (kolesie z Placebo musieli słuchać tego na klęczkach), posępny jak grobowiec Ligei „Night Shift” (przypomniany niedawno w zwiastunie serialu „Mindhunter”) i epicką psychodeliczną kodę „Voodoo Dolly”. John McGeoch sprawia na „Juju” wrażenie, jakby grał nie na gitarze, ale na obosiecznym toporze.

Zdjęcie 10 najlepszych płyt Johna McGeocha 7

Siouxsie and the Banshees – A Kiss in the Dreamhouse (1982)

Najbardziej zróżnicowany i eksperymentalny album zespołu. Jego zawartość powstawała podczas długich, bezsennych sesji skąpanych w alkoholu i narkotykach (Traciliśmy rozum, wyznał później Budgie). Muzycy poszerzyli paletę brzmienia o instrumenty smyczkowe, flet, organy, dzwonki, harmonijkę ustną i loopy. W rezultacie gitara McGeocha została nieco zmarginalizowana, zaś bardziej niż na strukturze piosenek skupiono się na atmosferze. Efekt jest nierówny, lecz interesujący i na wskroś oryginalny: dramatyczny „Cascade” na otwarcie, quasi-folkowy „Green Fingers” z partią fletu McGeocha, niepokojący „Obsession” zbudowany na dźwiękach wiolonczeli, skrzypiec i zabawy z taśmą, jazzujący „Cocoon” napisany przez Siouxsie pod wpływem LSD... Krytycy okrzyknęli płytę mianem psychodelicznego arcydzieła, jednak sukces miał swoją wysoką cenę. Wyczerpany życiem w trasie, problemami osobistymi i uzależnieniem od alkoholu McGeoch przeszedł załamanie nerwowe. W październiku 1982 roku podczas koncertu w Madrycie pijany gitarzysta zasłabł na scenie i trafił na odwyk. Pozostali członkowie zdecydowali o usunięciu McGeocha z zespołu, a jego miejsce ponownie (i na krótko) zajął Robert Smith.

Zdjęcie 10 najlepszych płyt Johna McGeocha 8

The Armoury Show – Waiting For The Floods (1985)

Brytyjski kwartet The Armoury Show powstał w 1983 roku z inicjatywy byłych członków The Skids (wokalisty Richarda Jobsona i basisty Russella Webba) i Magazine (gitarzysty Johna McGeocha i perkusisty Johna Doyle'a). Grupa – która w zamierzeniu miała być luźnym kolektywem muzyków, a nie regularnym zespołem – funkcjonowała przez pięć lat, pozostawiając po sobie garść singli i jeden album długogrający. Kompozycje zamieszczone na płycie „Waiting For The Floods” brzmią niczym wypadkowa twórczości U2, Tears For Fears, Echo & The Bunnymen, Big Country i Simple Minds. Czyli stadionowy rock na nowofalowych podzespołach, o którym recenzent magazynu „Popshifter” napisał: Teatralny, ale nie pompatyczny – ten album to arturiański nacjonalizm w swej najodważniejszej i najdonośniejszej odsłonie. Cokolwiek to znaczy. Gitarowe plecionki McGeocha na „Waiting For The Floods” nie są tak charakterystyczne jak za czasów Magazine i Siouxsie and the Banshees, ale nadal słychać, z kim mamy do czynienia. W 1986 roku gitarzysta – który w szeregach The Armoury Show funkcjonował pod znamiennym pseudonimem Legenda – odszedł z zespołu i dołączył do Public Image Ltd.

Zdjęcie 10 najlepszych płyt Johna McGeocha 9

Public Image Ltd – Happy? (1987)

John Lydon zaproponował McGeochowi współpracę jeszcze w 1984 roku, ale wówczas gitarzysta odmówił. Dwa lata później był już częścią PIL – obok gitarzysty/klawiszowca Lu Edmondsa, basisty Allana Diasa i perkusisty Bruce'a Smitha – aczkolwiek należy uczciwie przyznać, że nie był to ten sam eksperymentalny zespół znany z płyt „First Issue” (1978), „Metal Box” (1979) i „Flowers of Romance” (1981). Muzyka formacji na przestrzeni lat wyraźnie złagodniała, przybierając bardziej tradycyjne struktury, choć w warstwie tekstowej Lydon pozostał cierpki i bezkompromisowy. Nie oznacza to, że „Happy?” – szósta w dyskografii PIL i pierwsza w tym składzie – to płyta słaba. Jest po prostu inna. Gitara naszego bohatera lśni własnym, unikatowym blaskiem w większości utworów, te zaś prezentują bardzo wyrównany poziom, toteż trudno jakikolwiek wyróżnić. Może z wyjątkiem finału w postaci „Fat Chance Hotel”, który przywołuje stare dobre czasy. Pewne zastrzeżenia można mieć do produkcji, która brzmi płasko i mało dynamicznie. Jest to tym bardziej dziwne, zważywszy że zespół podzielił się obowiązkami producenckimi z Garym Langanem, członkiem cenionego kolektywu Art of Noise.

Zdjęcie 10 najlepszych płyt Johna McGeocha 10

Public Image Ltd – 9 (1989)

Punkowi ortodoksi, którzy odsądzili Lydona od czci i wiary przy okazji poprzedniej płyty, mieli kolejny powód do narzekania. „Dziewiątka” to logiczna kontynuacja „Happy?”, o czym przekonuje otwierający całość utwór zatytułowany... „Happy?”. Zespół (tym razem bez Lu Edmondsa) ponownie zaprezentował taneczny pop-rock o gładkim, wypolerowanym i przystępnym brzmieniu. Największy przebój w tym zestawie to podparty damskimi chórkami i chwytliwą melodią „Disappointed”. W podobne rejony zapuszcza się „Brave New World”, zaś najciekawszym fragmentem płyty jest tajemniczy, przestrzenny dub „U.S.L.S. 1”. Ale są tu również niedorzeczne niewypały pokroju „Sand Castles in the Snow” (czy to Sigue Sigue Sputnik?) i „Like That”. John McGeoch nagrał z PIL jeszcze jeden album – niezbyt udany „That What Is Not” (1992). W połowie lat dziewięćdziesiątych próbował założyć grupę Pacific z wokalistą Clive'em Farringtonem (When In Rome) i perkusistą Johnem Keeble'em (Spandau Ballet), ale nic z tego nie wyszło. Pracował też jako kompozytor dla telewizji. Ostatecznie porzucił muzykę i zaczął kształcić się na pielęgniarza. Zmarł we śnie 4 marca 2004 roku. Przyczyna śmierci nie została ujawniona.

Suplement: warto również sięgnąć po kompilację Siouxsie and the Banshess „Downside Up” (2004), składanki Magazine „Scree (Rarities 1978-1981)” (1990) i „The Complete John Peel Sessions” (2008) oraz koncertowy album „Play+” (2009), a także po płyty, na których John McGeoch pojawił się jako muzyk sesyjny: „The Impossible” Kena Lockie'ego (1981), „Kiss Me Deadly” Generation X (1981), „The Ballad of Etiquette” Richarda Jobsona (1981), „Snälltåg Till Himlen” Michaela Dee (1983, również produkcja), „Should The World Fail To Fall Apart” Petera Murphy'ego (1986) i „Stick Around For Joy” The Sugarcubes (1992).

Maciej Kaczmarski (25 sierpnia 2019)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Fantasta
[26 września 2019]
Kapitalny tekst. Bardzo się cieszę że ponad 15 lat po śmierci McGeoch jest dalej pamiętany i szanowany. A jest za co pamiętać i szanować, oj jest...
Gość: bac
[26 sierpnia 2019]
Parafrazując klasyka, szalenie ważny artykuł! Chociaż lepiej chyba byłoby z tego TOP10 zrobić TOP8, bo te płyty ostatniego wcielenia PiL jednak są okropnie miałkie. Nie zmienia to faktu, że Johnowi już za samo "Juju" należy się jakiś pomnik albo coś w tym stylu.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także