Z zasady nie istnieją - recenzja książki „Słuchając hologramu. Cielesność wirtualnych zespołów animowanych”

Zdjęcie Z zasady nie istnieją - recenzja książki „Słuchając hologramu. Cielesność wirtualnych zespołów animowanych”

Konrad Sierzputowski, jak sam wyznaje we wstępie do swojej książki, Gorillaz poznał w roku 2006, czyli dwanaście lat temu. Czy był to przypadek, czy było to rutynowe ogarnianie nowej muzy, tego autor nie określił. Udało mu się natomiast, poprzez liczne odwołania, analizy i przykłady fanbojstwa określić, jak dużym wydarzeniem w jego życiu było pojawienie się tych wirtualnych małpiszonów śpiewających piosenki i grających na instrumentach. Jak coś, co z zasady nie istnieje, zmieniło jego sposób patrzenia na rzeczywistość.

Rozumiem Konrada Sierzputowskiego. W moim przypadku poznanie Gorillaz było równie istotnym życiowym *zwrotem akcji*, który miał miejsce przez przypadek, bo... przez soundtrack wersji demonstracyjnej gry „FIFA 11” na trzecie PlayStation. To był jeszcze okres, kiedy interesowałem się w jakimkolwiek stopniu piłką nożną. Minęło trochę czasu, przelotne zainteresowanie szybko wyparowało. Zostały ze mną jednak piosenki ze wspomnianej demówki. Na temat kilku mógłbym pisać osobne artykuły, ale w kontekście tej recenzji chciałbym przypomnieć jedną. „Rhinestone Eyes”. Long story short, moment poznania tego kawałka był dla mnie pierwszym kontaktem z zespołem i zapoczątkował dalsze poznawanie twórczości Goryli, które w końcu doprowadziło do certyfikowanego fanowstwa. Interesująca była nie tylko muzyka, ale też przedstawienie postaci i fabularne meandry uniwersum najpopularniejszego (sorry, Blur, takie są fakty) projektu Damona Albarna. Nigdy dotąd wykreowani w czyjejś wyobraźni bohaterowie nie byli TAK BLISKO mnie. Gorillaz zmieniło mój sposób patrzenia na rzeczywistość, a w szczególności na postaci fikcyjne, które z zasady nie istnieją, ale jednak są pojmowane jako mniej lub bardziej znaczące elementy naszej rzeczywistości.

O poszukiwaniu sensu istnienia rzeczy z zasady nieistniejących opowiada „Słuchając hologramu”. Ci, którzy zainteresowani są akademickim podejściem do tematu, odnajdą w nim to, czego chcą, poprą autora lub zaczną się rzucać, że Sierzputowski albo użył kilku mądrych słów za dużo, albo za mało (w zależności od poglądów). Ja nie mam zamiaru wchodzić z nim w dyskusję, bo moja wiedza w zakresie mądrego pisania o muzyce wydaje się być przy wiedzy autora opisywanej książki śmiesznie mała. Mimo to mam zamiar „Słuchając hologramu” polecić bardzo, bardzo gorąco. To pozycja, którą nie tylko oddani fani Gorillaz, ale także ludzie wierzący w życiowe *zwroty akcji* mogą bez wstydu położyć na półce. Jest interesująca przede wszystkim dlatego, że jest ujściem wieloletniej fascynacji rzeczą, która pojawiła się w życiu pewnego człowieka nagle i niespodziewanie. To dzięki tej fascynacji, której mogłoby nigdy nie być gdyby nie przypadek/rutyna, ten człowiek postanowił napisać analityczną książkę poświęconą zjawisku wirtualnych zespołów. I dokonał tego jak należy - recenzowaną publikację czyta się, pomimo kilku mało znaczących babolków, naprawdę nieźle. Autor sensownie, bo popierając tezy przykładami (wspomina m.in. o Vocaloidach, chociaż szkoda, że poświęca im tak mało miejsca), tłumaczy somatoestetykę fikcyjnych, niematerialnych artystów takim ludziom jak ja - muzycznym żółtodziobom, którzy są głodni wiedzy. Na marnych 150 stronach ściska szeroką bazę informacji, które choć nierzadko skłaniają do intensywnego guglowania, zazębiają się ze sobą i stanowią zrozumiałą całość. Co zaś najważniejsze, nie traci zapału i grzebie w tej somatoestetyce z werwą maszyny wydobywczej, dowodząc, że opisywane przez niego zjawiska mają jakiekolwiek znaczenie.

Zaczynając „Słuchając hologramu”, spodziewałem się, że napiszę klasyczną recenzję: wypunktowującą zalety i wady produktu, bez dziwnych argumentów, bez wspominkowego akapitu. Jednak w miarę poznawania treści tej książki moje myśli poleciały w inną stronę, a dokładnie w stronę romantycznej pogoni za rzeczami z zasady nieistniejącymi. Sieprzutowski udowadnia, że warto tę pogoń kontynuować, bo nie dość, że da się ją logicznie wytłumaczyć, to wcale nie jest ona pozbawiona sensu.

Paweł Ćwikliński (23 października 2018)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także